Czy można fałszować dokumenty?

Piotr Pankanin, 01 wrzesień 2011, 17:32
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Prokuratura w Tucholi umorzyła dochodzenie w ewidentnym przestępstwiw
Czy można fałszować dokumenty?

– Czy w Polsce można kraść? Tak, można. Czy w Polsce można oszukiwać w obecności funkcjonariusza policji? Tak, można. Czy w Polsce w biały dzień można zaśmiecać miejsca publiczne w obecności stróżów prawa? Tak, można. Tak, mniej więcej, zaczynał w ub. poniedziałek wystąpienie sejmowe poseł PO Adam Szejnfeld podczas debaty nad nowym prawem zakazującym handlu na ulicach. Zdaniem szefa „przyjaznego państwa” handlujący na ulicach to przestępcy bądź zorganizowane grupy przestępcze. Dlaczego przy pomocy policji czy prokuratury, choćby tej z Tucholi, tych bandziorów nie połapał – nie wiadomo. Poseł, jak to poseł, zwłaszcza z partii rządzącej, łapać nikogo nie chce, ale pogawędzić pod publiczkę? - czemu nie.
Parlamentarzysta z Piły znany z wilczego ciągu na ,,szkło” wyliczał, z jakich tytułów państwu uciekają pieniądze. Jak grasowali Miro, Zdzich, Rycho i cała plejada innych jego kolegów, to państwu nic nie uciekało, przynajmniej on tego nie zauważył. Wtedy to nie była zorganizowana grupa przestępcza. Teraz, gdy chodzi o handlujących chińszczyzną, oscypkami, twarożkiem, pietruszką, kwiatkami - to bandziory. Zatem wedle prawa stanowionego przez „przyjaznego” Szejnfelda będzie tak: jeśli Krzysiu spod Więcborka, co to u niego pomidory schodzą jak woda, sprzeda je raz Piotrowi z ulicy Pomorskiej, to będzie cacy. Jeśli natomiast będzie natrętny i swój wózek pełen tomatów przypcha w to miejsce nazajutrz, to będzie ścigany. Na jakiej podstawie? Na takiej, że dzielnicowy ze śródmieścia zbada czy nasz Krzysiu (już przestępca) płaci rozmaite podatki i składki na NFZ. Poseł Szejnfeld, między innymi, zabrał się za ściganie działkowców, handlarzy pietruszką, podczas gdy lekarze, w tym także posłowie, dalej wyczyniają wzmożone harce. I to nie jest zorganizowana grupa przestępcza.
Państwo jest ułomne adekwatnie do przepisów tworzonych przez takich właśnie posłów jak Szejnfeld. Zatem o co chodzi? O państwo,  w którym bzdurne prawo, wyśmiewane w poniedziałek przez Szejnfelda, stanowi sam Szejnfeld i jego koledzy. Qui pro quo. To tytułem wstępu, a teraz do rzeczy.
No to już wiemy, że w Polsce można kraść i parę innych przestępstw dokonywać na co dzień i to, zdaniem Szejnfelda, w obecności policji. Ale czy w Polsce można fałszować dokumenty? Tak, można, ale o tym nie deliberował już  z mównicy poseł PO, tylko takie przyzwolenie daje Prokuratura Rejonowa w Tucholi.
29 czerwca 2010 roku ok 17:30 na trasie Więcbork - Sośno za miejscowością Płosków doszło do zderzenia dwóch pojazdów. Tak przynajmniej wynika z bardzo, ale to bardzo zdawkowego oświadczenia sprawcy. „Nie zauważyłem, że pojazd marki Opel nagle zwolnił  z zamiarem skrętu w lewo. W tych okolicznościach uderzyłem w tył samochodu należącego do Zdzisława N. ... Ewidentną winę ponoszę ja, niżej podpisany, Sylwester Ch.”. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie mała wiarygodność takiego oświadczenia, wskazującego raczej na jakąś kombinację, być może próbę wyłudzenia pieniędzy od ubezpieczyciela.
Ale to nie wszystko. Pod oświadczeniem, a raczej pod jego kopią trafiającą do ubezpieczyciela auta osoby poszkodowanej, pojawiła się pieczęć „za zgodność z oryginałem” oraz imienna pieczątka i podpis osoby kompletnie o tym nie wiedzącej. Sfałszowane oświadczenie  i jeszcze kilka innych dokumentów, m.in. potwierdzenie kserokopii prawa jazdy, dowodu rejestracyjnego, obdukcji lekarskiej trafiły do sekcji obsługi roszczeń warszawskiej centrali znanej firmy ubezpieczeniowej 8 września ub. roku. Okazało się bowiem, że drobna stłuczka przemieniła się w kolizję z ofiarą podlegającą rekonwalescencji. Poszkodowanym okazał się pracownik tej samej firmy ubezpieczeniowej z sępoleńskiego oddziału, który fałszował dokumenty przy pomocy pieczątki i podpisów starszej koleżanki z pracy. 

7 października 2010 r. Komenda Powiatowa Policji w Sępólnie informowała poszkodowaną w tej sprawie Jolantę K., że wszczęte zostało postępowanie prowadzone przez funkcjonariuszkę z zespołu do walki z przestępczością gospodarczą pod nadzorem prokuratora z Tucholi. Już 17 grudnia prokuratura umorzyła dochodzenie przeciwko Zbigniewowi N. Prokuratura w zawiadomieniu przyznaje, że Zbigniew N. posłużył się sfałszowanymi przez siebie dokumentami, co wyczerpuje znamiona art. 270§1 kk, jednak ustaliła nade wszystko „znikomą społeczną szkodliwość czynu”. Ta magiczna formułka zamykająca wiele śledztw, zwłaszcza w sprawie przestępstw z rozmaitych kręgów kolesiowskich, nie była do przyjęcia przez poszkodowaną. Kilka dni później skierowała do Prokuratury Okręgowej w Bydgoszczy zażalenie. Zaakcentowała  w nim, że decyzja o znikomej szkodliwości społecznej czynu jest dla niej absurdalna. Zwróciła nadto uwagę, że jest osobą zaufania publicznego pracującą w małej miejscowości, w jakiej zachowanie nieskazitelności w tak specyficznych kontaktach z ludźmi jest bardzo istotne. „Uważam, że szkodliwość społeczna czynu nie jest dla mnie z pewnością znikoma” - pisze w zażaleniu, w którym domaga się ponownego rozpatrzenia sprawy.
27 grudnia prokutatorska okręgówka odesłała pismo do tucholskiej rejonówki w celu „nadania stosownego biegu”. Ta w sylwestra wydała zarządzenie podpisane przez prok. Adama Andrejczuka, w którym stwierdza, że Jolanta K. nie jest osobą pokrzywdzoną. Prokurator uważa, że pokrzywdzoną fałszerstwem, a nawet kradzieżą pieczątki i, co najistotniejsze, osobistego podpisu nie jest osoba, której podpis sfałszowano. Tak to jest wśród prokuratorów nie lubiących prostego i logicznego tłumaczenia się  z niechęci udowodnienia przed sądem, że Zdzisław N. ewidentnie sfałszował kilka dokumentów.
Ocena dotycząca małej, maleńkiej czy niewielkiej szkodliwość dokonań fałszerza (z fałszerstwem prokuratura się zgodziła) powinna należeć do sądu. Zwłaszcza  w kontekście natłoku informacji  o beznadziejnej, a wręcz tragicznej jakości, jak Polska długa i szeroka, pracy prokuratur.
W uzasadnieniu odmawiającym przyjęcia zażalenia prokurator (adwokat w własnej sprawie) wskazał na bardzo odpowiadający mu precedens, chociaż w polskim prawie ich nie ma. Powołał się na wyrok SN z 2008 roku, w którym ten stwierdza: „W sytuacji, gdy przestępstwo z art. 270 §1 kk, jako skierowane przeciwko wiarygodności dokumentu i godzące w gwarancję pewności obrotu prawnego, nie zostało popełnione z pokrzywdzeniem konkretnej osoby fizycznej, nie istnieje możliwość pojednania się z pokrzywdzonym, jak  i naprawienia wyrządzonej mu szkody”. Ten passus szczęśliwie wyszukany w Internecie i wpasowany w to dochodzenie, pozwolił na szybkie zamknięcie sprawy. Dobrze by było, gdyby na wskazane orzecznictwo miał szansę powołać się
w sentencji wyroku, chociażby uniewinniającego, Sąd Rejonowy w Tucholi, do którego sprawa fałszerstw Zbigniewa N. ponad wszelką wątpliwość trafić powinna.
Kim dla prokuratury albo dla sępoleńskiej policji jest sprawca fałszowania dokumentów z użyciem imiennej pieczęci i podpisu Jolanty K.? Wydaje się, że kimś ważniejszym od zwykłego śmiertelnika.
„Jestem podejrzany z art. 270 kk [sfałszowana prolongata legitymacji]. Zostałem wezwany na policję i tam zaproponowano mi dobrowolne poddanie się karze. Policjant po konsultacji z prokuratorem, zasugerował karę 3 miesiący w zawieszeniu na 2 lata + grzywna”. Takich informacji w Internecie ze strony prostych ludzi z dala od policyjnych i prokuratorskich układów jest więcej. W olbrzymiej ilości jeszcze bardziej błahych fałszerstw zapadały wyroki skazujące. Sprawa
z całą pewnością będzie miała dalszy bieg, ale już z dala od tucholskiej prokuratury.