Wspomnienia

Droga do niepodległości – refleksje Romana Komierowskiego (część IV)

Łukasz Jakubowski, 10 maj 2018, 13:35
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Jak Roman Komierowski, bardzo doświadczony polityk z długim stażem poselskim w parlamencie Rzeszy, widział i oceniał proces odzyskiwania przez Polskę niepodległości? Nie jest to pytanie bez odpowiedzi. Możemy się tego dowiedzieć z arcyciekawych wspomnień, które spisał pod koniec swego życia. Dzisiaj zapraszamy na ich czwartą część.
Droga do niepodległości – refleksje Romana Komierowskiego (część IV)

Polska w połowie listopada 1918 roku. Nieżychowo znajdowało się w Prowincji Poznańskiej - formalnie będącej wciąż w granicach Niemiec

Droga do niepodległości – refleksje Romana Komierowskiego (część IV)

Powstańcy wielkopolscy w okopach, styczeń 1919

Nie tak długo, jak z początku myślano, te wieści przybrały pozytywne potwierdzenie. Lotem błyskawicy naraz w sierpniu 1918 r. nadeszły z Berlina wiadomości, że w głównej kwaterze niemieckiej rozpaczają nad sytuacją strategiczną i przemyślają o możliwości zawarcia szybkiego pokoju. Odtąd w pospiesznym tempie hiobowe wiadomości alarmują całą Rzeszę Niemiecką. A w tym alarmie odzywa się najgłośniej echo rewolucji w Rosji. Ruch socjalistyczny do tego czasu, osobliwie w monarchii pruskiej krępowany i zohydzany, butnie się wynurza nad poziom planów i usiłowań politycznych. Zmiana kadrowa w Berlinie, ani obietnice reform socjalnych nie były w stanie wstrzymać ruchu socjalno-demokratycznego, pod którego przewagą ostatecznie runęły wszystkie trony całej Rzeszy Niemieckiej. Abdykacja ta, dynastów niemieckich, ucieczka pruskiego Wilhelma II do Holandii, były pierwszymi dowodami powstającej nowej potęgi, pod hasłem rewolucji socjalnej. Odtąd popłoch w armiach niemieckich, zamieszanie w rządzie i pochód tryumfalny zwycięskich armii aliantów. Od razu stanęła Europa jak gdyby w nowym oświetleniu. Blask tych promieni do nas przenika i powołuje do nowego czynu. Administracja cywilna pruska w Królestwie [Polskim] ustępuje, a u nas aureola pruskich zarządzeń blednie na każdym kroku. To wszystko wywołuje w dalszym, ale szybkim następstwie ruch zbrojny z naszej strony, przeciwko któremu na próżno silą się stanąć resztki wojska pruskiego. Rok 1918 kończy się zapowiedzią kresu dla władzy pruskiej u nas. Rzesza Niemiecka ogłoszona 9 listopada 1918 jako republika, względem nas z początku pozorowała zrozumienie odruchu naszego narodu od monarchii pruskiej. Lecz dyplomatyzując z obozem reakcjonariuszy pruskich, ulega ich wpływom i zezwala na tworzenie się korpusów ochotniczych pod nazwą Grenschutzu przeciwko nam. Z końcem grudnia wprawdzie r. 1918 centrum Ks. Poznańskiego ze swą stolicą przeszło w ręce nasze po krótkiej ale zaciętej walce. Tak nazwane Prusy Zachodnie, jako też kresy czy to północno-zachodnie, czy południowe Księstwa, nie miały dostatecznej siły, aby zrzucić z siebie jarzmo pruskie. Wprawdzie usiłowały powiaty nadnoteckie iść śladem zwycięstwa sąsiednich powiatów. Nastąpiły walki pod Nakłem, Chodzieżą, Wysoką, lecz bez rezultatu. Skutkiem tych usiłowań naszych był doraźny odwet napastniczego Grenschutzu, który więżąc każdego podejrzanego o współudział w tym ruchu narodowym, ani kary doraźnej, ani upośledzeń poniżających nie szczędził. Więzienia przepełnione zostały naszymi rodakami; śledztwa, procesy, areszty, rekwizycje wymierzone i wykonane w sposób nieludzki. Cały płomień nienawiści ogarnął nas i dokuczał nieustannie, zagrażając zniszczeniem mienia i życia. Temu losowi uległa cała nasza kraina i ślady owych utrapień i strat jeszcze dziś ze wstrętem sobie przypominamy. Potulice, Samostrzel, Nieżychowo, Drążno, Jaktorowo były te miejscowości, które całymi miesiącami trzymane w okupacji przez Grenschutz, główne straty poniosły. Nawet sukienka duchowna nie ochroniła od podejrzeń i obrażeń dzikich band wściekłego Grenschutzu. Duchowni jak ks. Schönborn z Krostkowa, ks. prob. Zieliński z Kosztowa, ks. Rofman [?] z Wysoki w ohydny sposób znieważeni lub pobici, zostali w więzieniach przetrzymani jako zdrajcy stanu. Nawet pomnikom naszych świętości religijnych, zaciekłość Grenschutzu piętno brutalności na wieczną pamiątkę przekazała, niszcząc Boże Męki i krzyże przydrożne. Przez kilka miesięcy pastwiono się w taki dziki sposób nad wszystkim, co polskość i katolicyzm znaczyło. Mimo tego wszystkiego na duchu tutaj nie upadliśmy. Bo tak już przed tymi wypadkami wzwyż wymienionymi, w listopadzie 1918 wiecem w Nakle i Wyrzysku zapoczątkowaliśmy plan organizacji i środków w duchu narodowym. Uchwały tych wieców spowodowały nasz udział tutejszy w obradach poznańskich i utworzenie Rad ludowych. Wprawdzie organizacja taka wywołała w kołach pruskich wojskowych i biurokratycznych podejrzliwość przeciwko nam, którzy udział braliśmy w najwyższym stopniu. Więc pociągnięto nas do odpowiedzialności i ja sam pod tym zarzutem podejrzewany byłem aż do lata r. 1919, jak gdyby na uwięzi w Nieżychowie trzymany. Zakazano mi wszelkiej komunikacji nawet z najbliższym sąsiedztwem. Rekwizycjami i poszukiwaniami dręczono mnie całymi miesiącami, dniem i nocą. Osobliwie po naszej nieudanej wyprawie na sąsiednią Wysokę, było to 6 stycznia 1919, wpadły od rana bandy Grenschutzu i uzbrojonych sąsiednich kolonistów, pędząc przez pole wśród huku strzałów, gdyby na nagance myśliwskiej do Nieżychowa, otoczyli dwór hurmem, wpadli do domu i przykładając mi 3 pistolety do piersi żądali ode mnie przyznania się do winy zdrady stanu państwa pruskiego. W ten sam sposób lub podobny odbywały się napaści jeszcze kilkukrotnie, przy czym napastnicy szukając rzekomo ukrytej broni lub wymuszając ze mnie zeznanie, jakobym podziemny tunel z dworu pod jeziorem do o 3 kilometry oddalonego folwarku Tomaszewa przeprowadził w zdradzieckim celu, nie omijali sposobności kradzieży i rabunku. Ostatnim takim ich czynem, a było to w czerwcu 1919, splądrowano mi sklep winny a służącemu skradziono jego bieliznę. W tej mojej niedoli było najboleśniejszym, że nie tylko byłem rozłączony od sąsiadów, przyjaciół rodziny, że dalej, korespondencja moja nie tylko była pod ostrą cenzurą, ale miesiącami zupełnie zakazaną, że byłem od końca grudnia 1918 rozłączony od mojej żony i po większej części bez wieści o niej. Przyczyną tego rozłączenia był najprzód wyjazd mej żony na połóg córki mej Luni Czarneckiej do Szczepic. Tam pozostała moja żona, kilka dni po połogu Luni [odręczny dopisek – 15go stycznia 1919], który wśród huku armat walczących naszych ochotników z Grenschutzem się odbył, z tej przyczyny, aby naszej córce w tak krytycznych chwilach być pomocą. Tymczasem te walki powtarzały się i sytuacja tamtejszych mieszkańców została tak dalece zagrożona wobec spadających kul armatnich i granatów, że moja żona z córką naszą Lunią i nowonarodzonym dzieckiem w otoczeniu chroniącej się ludności skryć się musiała do sklepień tamtejszej gorzelni, w których 24 godziny w śmiertelnej obawie przesiedziała, aż bitwa ustała. Odczekawszy chwilę spokojniejszą ratowały się one ucieczką pośród rozmaitych przygód do Poznania. Powrót z Poznania do domu był już niemożliwy, bo Noteć tworzyła front polskiego i pruskiego wojska. Odtąd moja żona jak gdyby na wygnaniu z małym tłumoczkiem najniezbędniejszych rzeczy, tułała się po domach rodziny lub u córki Luni, w Gogolewie, przez prawie 8 miesięcy, bo aż do początku sierpnia. Nareszcie w końcu lipca udało mi się jako wybranemu delegatowi na kompromisowe posiedzenia z Niemcami w Bydgoszczy, Gdańsku, Toruniu i Poznaniu, wyrobić jej odpowiednią przepustkę dla powrotu do domu. Oprócz tego bolesnego rozłączenia z moją żoną niejedną troskę sprawiało mi rozłączenie z dziećmi. Bo w tym całym czasie tylko raz jedyny udało się mej najstarszej córce Marylce, Janta-Połczyńskiej z Wysoki, ukradkiem rozstawionymi końmi przebić się do mnie, aby ojca uścisnąć i pocieszyć. Nawet chęć uczestniczenia mojego jako ojca na ślubie Tomasza z Różą Zamojską w Warszawie 15 stycznia 1919 została wobec wypadków powyższych zupełnie wykluczona. Nawet ich powrót do Komierowa natrafiał na wielkie trudności.
Cdn.