Droga do niepodległości – refleksje Romana Komierowskiego (część VII)

Łukasz Jakubowski, 14 czerwiec 2018, 11:33
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Jak Roman Komierowski, bardzo doświadczony polityk z długim stażem poselskim w parlamencie Rzeszy, widział i oceniał proces odzyskiwania przez Polskę niepodległości? Nie jest to pytanie bez odpowiedzi. Możemy się tego dowiedzieć z arcyciekawych wspomnień, które spisał pod koniec swego życia. Dzisiaj zapraszamy na ich ostatnią, siódmą część.
Droga do niepodległości – refleksje Romana Komierowskiego (część VII)

Podpis Romana Komierowskiego pod wspomnieniami

Droga do niepodległości – refleksje Romana Komierowskiego (część VII)

Gen. Józef Haller - człowiek, który zaślubił Polskę z morzem [pl.wikipedia.org]

A taką tęsknotę wzbudzały i powiększały smutne wiadomości, o ile w ogóle wiadomości do nas dochodziły, które donosiły o strasznych klęskach i zbrodniach dokonanych na naszych znajomych, krewnych lub przyjaciołach przez bolszewików. Tych smutnych wiadomości udzielaliśmy sobie tutaj, jakie nas dochodziły, między innymi, licznymi o Atteczyźnie i jej sąsiedztwie, o rodzinach Sobańskich, Zamoyskich, Żółtowskich pod Wilnem, Wojniłłowicza, Wańkowiczów, Jelskich, Bnińskich, Platerów, Horwattów i wielu innych. W oczekiwaniu więc lepszej doli dla nas nadeszła ostatecznie chwila i to było 19 stycznia 1920, w której okupacja pruska z Granschutzem z Bydgoszczy i naszej Krajny ustąpić musiała, i nam zawitała ta wesoła i uroczysta chwila powitania tysiącznych hufców naszej armii polskiej. Witając tych naszych bohaterów miałem sposobność w własnym domu przyjmować dowódców i podzięki im złożyć za ofiarność ducha i dokonany czyn. Wtedy przesunął mi się w myśli ten obraz udręczeń, powątpiewań, nadziei i usiłowań, który w powyższym, krótkim szkicu objąłem. Radość nasza była nie do opisania; całe tłumy naszego ludu, począwszy od starców a skończywszy na małych dzieciach z wyrazem w twarzy i w oku uniesienia nadzwyczajnego, witały te tłumy żołnierskie, które w tysiącznym szeregu, przekraczając linię demarkacyjną nad Notecią, przechodziły przez Białośliwie, Nieżychowo, podążając na północ do Gdańska. W tym pochodzie nie ominęli też Komierowa, gdzie mój syn, Tomasz z swoją młodą żoną osiadł już na stałe. Siedziba ta stara nasza rodzinna, położona na uboczu nie doznała żadnego szwanku i krzywdy, bo zamieszkując tutaj w Nieżychowie koncentrowałem na sobie wszelkie napaści i prześladowania. Z drugiej strony zaś Komierowo pozostawało poza linią demarkacyjną, około 70 kilometrów oddalone kiedy mnie tylko siedem dzieliło od frontu. Od chwili przyjęcia naszego wojska w radosnym poczuciu, podnieceni, zapomnieliśmy, jak gdyby jakiś brzydki sen, to wszystko czegośmy w r. 1919 doznali. Te chwile urocze powtarzały się za kilkakrotnym przejściem lub odwiedzinami polskich wojaków. Ostatni taki dzień był 23 lutego, kiedy nagle zawitała do nas cała komisja międzynarodowa, aby ostatecznie ustalić granice tutejsze z Niemcami. Pięć narodowości, Francuzi, Anglicy, Włoch, Japończyk i Polacy wchodzili w skład tej komisji. Ta komisja, której prace są dziejowego znaczenia, bo wytknęła granice w tutejszej okolicy i sąsiedztwie między Polską a Niemcami. Zapisała się w naszym albumie domowym ku chlubnej pamiątce swojej działalności a naszego przyjęcia. Komisja ta ukończyła w następstwie prace swoje graniczne aż do Bałtyku i na uczczenie tej pamiętnej chwili, odbył się wielki zjazd i przyjęcie w Pucku, gdzie generał Haller, w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej rzucił pierścień do morza, na znak jego połaczenia z naszą ojczyzną. Z ukończeniem prac granicznych nastała chwila, w której sądziliśmy, że teraz pokój ustalony pozwoli nam spokojnie żyć i pracować. Tymczasem inaczej się stało. Pożar Europy spowodowany wojną światową zdawał się pokojem wersalskim prawie zagaszony, lecz zgliszcza, które pozostały płomieniem nowym wybuchły, podsycane podmuchem tak rozstroju międzynarodowego, jak też i społecznego. Wewnątrz w Europie ruchy socjalistyczne groziły z dniem każdym coraz gwałtowniejszymi wybuchami, śladem których niedostatek i głód się zaznaczały. A na wschodzie Europy ruch niszczycielski bolszewizmu chcąc programowo zanurzyć w swoje męty całą Europę, przede wszystkim na nasze wschodnie granice rzucił się, aby zgnębiwszy nasz kraj przedostać się do środka i reszty Europy. Tak więc te dwa rozkładowe czynniki, jakim jest głód i bolszewizm zaczęły nam z wiosną r. 1920 zagrażać. Jeżeli były trudności wewnątrz w naszym kraju i społeczeństwie zarządzić środki ładu i składu, to tym trudniejszym zadaniem było zmorą głodu usunąć i przeciwko bolszewikom dalej walczyć. A ten głód był w naszym kraju większy, niż gdziekolwiekbądź, bo Polska wskutek wojny najwięcej ucierpiała, a bolszewizm stał gdyby w progach naszych i myśmy byli pierwszymi ofiarami jego napaści i powątpiewania. Naczelnicy nasi powołując społeczeństwo polskie do wiary w przyszłość i ufność we własne siły, musieli się liczyć z tymi objawami obawy ogólnej. A ta obawa u ogółu była podsycana osobliwie w klasie głodem morzonych i nierozpoznających przyczyny takiej dolegliwej sytuacji. Ale nie tylko u nas rozdźwięk życzeń i nadziei przy tłumiał początkowe radosne poczucie dla zwycięskiej dotąd sprawy. Tak samo działo się w całej Europie, czy to w Niemczech, Francji i Anglii. Naturalnie z miarą tą, która w tych społeczeństwach nie tyle była zależną od zgubnej przeszłości, którą my uciemiężeni w niewoli przechodziliśmy. Osobliwie w Niemczech zawrzała walka bratobójcza, jednakowoż z tym widocznym celem, aby dla Niemiec czy to w socjalnym ustroju więcej pacyfistycznie lub też z bronią w ręku odwetem zagrozić swoim sąsiadom. Otóż więc pod takim horoskopem, który dalsze europejskie wrzenia uwydatnia z perspektywą na walkę naszą z głodem i bolszewizmem, piszę te kartki, aby wspomnienia te były tłumaczem dla przyszłości w życiu społecznym i zastosowaniu swoich potrzeb do swoich własnych sił. 
Nieżychowo 
[nieczytelne] kwietnia 1920
Roman Komierowski