Opowieści krajeńskie

Górnicy metali rzadkich, czyli rzecz o kopalniach odkrywkowych historii

Łukasz Jakubowski, 14 grudzień 2017, 14:55
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Ziemia to schowek, kryjący w sobie niejedną tajemnicę. Wiedzieli o tym doskonale nie tylko fikcyjni poszukiwacze przygód, tacy jak Pan Samochodzik, Dirk Pitt czy Indiana Jones, ale i ludzie istniejący naprawdę, że wspomnę tylko egipskich rabusiów okradających grobowce czy Henryka Schliemanna, który w XIX wieku odkopał opisywaną przez Homera Troję. I dzisiaj amatorów grzebania w ziemi nie brakuje. Są wszędzie, także u nas.
Górnicy metali rzadkich, czyli rzecz o kopalniach odkrywkowych historii

Rekonstrukcja niemieckiego działa samobieżnego Stug IV w Muzeum Orła Białego w Skarżysku

Górnicy metali rzadkich, czyli rzecz o kopalniach odkrywkowych historii

Wygrzebane z ziemi - odznaka Gwardii Radzieckiej

Nazwę ich Iks i Igrek. Może ich kiedyś spotkałem, a może tylko poskładałem sobie w głowie na podstawie zasłyszanych i przeczytanych opowieści. Akurat nie to jest tutaj istotne. Takich jak oni jest w Polsce podobno nawet ponad 100 tysięcy. Różnie się ich nazywa. Jedni mówią o „eksploratorach”, drudzy o „detektorystach”. Często określa się ich jako „pasjonatów historii”, chociaż niechętni im używają sformułowań zgoła innych: „wandale”, „szkodnicy” czy „dewastatorzy”. Dla mnie to Iks i Igrek. Ludzie, których hobby stanowią spacery z wykrywaczem metali. 

Pierwsza łuska

Iks i Igrek są obecnie luźno związani z okolicami Sępólna, ale to tutaj już przed wielu laty zaczęła się ich przygoda z wykopkami. Jak wspomina Iks: Zaczynałem jak każdy kolekcjoner - od łuski. Gdy bylem mały ojciec podarował mi kilka łusek karabinowych od karabinu mauzer, co bardzo mnie zainteresowało. Złapałem bakcyla, rozmawiałem z osobami z rodziny, żyjącymi w okresie II wojny światowej. Opowiadali oni, jakie to ciężkie czasy były, no i tak powoli wpadały pierwsze fanty: zdjęcia rodzinne przodków w mundurach, kenkarta itp. Podobnie opisuje to Igrek: – Wszystko wzięło się z pasji do historii, trwającej już około 25 lat. Zaczęło się w szkole podstawowej, od filmów, książek historycznych, zbierania „staroci”, sklejania modeli okrętów, samolotów, czołgów... Później zamiłowanie do historii zataczało coraz szersze kręgi. Często odwiedzałem różne fora historyczne. Na jednym z nich były działy o wykrywaczach metali oraz całej otoczce tematów z tym powiązanych. Tak zacząłem dojrzewać do myśli o zakupie wykrywacza. W końcu zdecydowałem się na ten krok. Po kilkumiesięcznym poszukiwaniu odpowiedniego modelu nabyłem sprzęt. I wreszcie przyszedł czas na kopanie.
Czyli siłą sprawczą, pchającą ich w stronę eksploracji, nie była żądza zysku, a ciekawość i słabość do przeszłości. Być może stawiacie sobie teraz pytanie - co w tym kopaniu takiego intrygującego? Czy nie lepiej, bo ja wiem, zbierać znaczki albo uprawiać ogródek? Wielu detektorystów odpowiada na to tak, że nie mam dalszych pytań. Igrek: – Co mnie w tym pociąga? Chyba najbardziej odkrywanie na nowo przedmiotów kiedyś przez kogoś zgubionych. Weźmy np. guzik Gwardii Napoleona, znaleziony pod Niechorzem, idealny stan, jakby zgubił go ktoś wczoraj. Srebrne 20 kopiejek z 1907 roku - co robiły na Pomorzu? Podobnie 25 centów holenderskich z 1942 roku? Guzik z siedmiopałkową koroną, który musiał należeć do barona, pytanie tylko - którego? Takie drobne przedmioty to kawał historii. W rzeczy samej. Aż zachciało mi się samemu wybiec na najbliższe pole! Tyle tylko, że szukanie na chybił-trafił jest jeszcze bardziej karkołomnym zadaniem niż próba wytypowania “szóstki” w lotka...

Jak się zabrać do roboty? 

Przygotowania do wyprawy w teren trwają na ogół kilka tygodni. Jak mógłby stwierdzić Igrek: – Wydawać by się mogło, że wystarczy kupić pierwszy lepszy wykrywacz i już można szukać skarbów - bursztynowej komnaty czy też złota Wrocławia. Nic bardziej mylnego. Najważniejsze jest dobre rozpoznanie terenu, zdobycie starych map, czytanie źródeł historycznych, a także rozmowy ze starszymi ludźmi. Samo szukanie to już weryfikacja tych informacji. No i na koniec pozostaje najważniejsze, ponieważ całość uprzedzają starania u żony o uzyskanie przepustki na wyjazd.
Pierwszą czynnością po przybyciu na miejsce jest uzyskanie od właściciela gruntu pozwolenia na poszukiwania. Jeżeli to pole, zazwyczaj nie ma z tym problemu. Część rolników jest nawet zadowolona, że ktoś im je przeszuka i nawyciąga zeń trochę żelastwa. Ludzie przeważnie sami przychodzą później, oglądają ewentualne znaleziska i opowiadają, co i gdzie można by jeszcze odkryć. Miejscowi są prawdziwą kopalnią wiedzy. Iks wspomina, że niektórzy zapraszają nawet na pogawędkę, kawę i ciasteczko i śmieją się mówiąc, że trzeba się nieźle nudzić, żeby latać cały dzień po polu i zbierać jakieś stare monety. Nieprzyjemne sytuacje zdarzają się rzadko. Igrek pamięta tylko jedną wyprawę, która zakończyła się przegonieniem z pola. Iks z kolei opowiada, że raz podczas eksploracji miał razem z kolegą sztabową mapę niemiecką z „wroną” i, jak sam z uśmiechem relacjonuje, gdy dziadek to zobaczył, to krzyknął do córki, że przyjechali SS-many po złoto dziadków i nas pogonił.
Po uzyskaniu zgody można zacząć pracę. Pierw trzeba odpowiednio nastroić wykrywacz - robi się to, biorąc pod uwagę rodzaj terenu i cechy pożądanych znalezisk. Nowoczesne wykrywacze potrafią odróżniać różne rodzaje metali i jeżeli nastawi się sprzęt na wykrywanie metali kolorowych, będzie on automatycznie dyskryminował pozostałe. Absolutną podstawą jest dobre poznanie swojego sprzętu. Nie chodzi tylko o zaznajomienie się z instrukcją obsługi. Równie ważne jest jego „wyczucie”. Po wielu godzinach w terenie wprawiony poszukiwacz już po samym sygnale może mniej więcej określić, co ma pod stopami.
Przeszukiwanie terenu to żmudne zajęcie. Wykrywacz waży swoje, pokrywa niewielki obszar, wymusza powolny chód. Czasami jedno pole wystarcza na cały sezon poszukiwań. Gdzie obiecująco zapiszczy - trzeba kopać. Niezbędna jest przy tym ostrożność, bo niewybuchów, zwłaszcza tam, gdzie toczyły się walki, nie brakuje! Na domiar złego ziemia zazdrośnie strzeże swoich tajemnic. Naprawdę wartościowe odkrycia zdarzają się bardzo rzadko. Człowiek czasami nachodzi się i nakopie, a nawet głupiej łuski nie znajdzie. Ale najgorzej jest, gdy już witamy się z gąską, gdy spodziewany łup zamienia się na naszych oczach w śmieci. Tak jak kiedyś u Iksa w PRL-owski odkurzacz zakopany na 1,4 metra. – Po 20 minutach kopania myślałem, że mnie jasny szlag trafi. Podobny niefart dotknął również Igreka: – W trakcie rozmowy blisko 80-letnia ciotka wskazała mi miejsce zakopania depozytów ludności niemieckiej, opuszczającej rodzinną wieś przed zbliżającymi się wojskami radzieckimi. Teren wydawał się atrakcyjny, posiadał charakterystyczne zagłębienia w ziemi. „Jest dobrze”- pomyślałem. Złożyłem sprzęt i jest duży sygnał. Po godzinnym kopaniu ukazały się... metalowe garnki, wiadra i nocnik.

Perełki 

Długo miejscem częstych odwiedzin była dla wtajemniczonych bagnista dolina Sępolenki w Przepałkowie. Wszystko ze względu na zatopione tam niemieckie działo samobieżne StuG IV. W 1999 roku zostało ono wydobyte i przetransportowane do Muzeum Orła Białego w Skarżysku-Kamiennej. W rzecznej dolinie ma się jeszcze kryć kilka innych pojazdów, w tym czołg PzKpfw VI Tiger (popularny Tygrys). W 2009 roku podjęto zakrojone na szeroką skalę poszukiwania tego czołgu, jednak nie przyniosły one oczekiwanego rezultatu. Mimo to Przepałkowo, a dokładniej wizja odzyskanego Tygrysa, wciąż elektryzuje i przyciąga miłośników militariów.
Inne, mniej spektakularne, ale niecodzienne odkrycia zdarzają się raz na jakiś czas. Mowa oczywiście o tych odkryciach, które zostały upublicznione. Na przykład kilka lat temu było głośno o odkopaniu na obrzeżach Kamienia szczątków niemieckiego żołnierza w mundurze i z bronią. Z kolei gdy pytam o najstarsze eksponaty w kolekcjach Iksa i Igreka, dowiaduję się o monetach - szelągach Jana Kazimierza, tzw. boratynkach (bitych w latach 1659-68), oraz o trojakach koronnych (bitych od Zygmunta Starego aż do Stanisława Augusta). Podobno jeżeli się wie, gdzie wbić szpadel, niezbyt trudno je znaleźć. Niestety, raczej nie ma co liczyć na odkrycie w okolicy skarbu takiego jak średzki Skarb Tysiąclecia. Przypomnę tylko - w 1988 roku podczas burzenia kamienicy przy ulicy Daszyńskiego w Środzie Śląskiej znaleziono średniowieczną biżuterię i monety o wartości około 250 mln dzisiejszych złotych. Miasto opanowała wtedy prawdziwa gorączka złota!

Co z tym fantem?

Wydobyte przedmioty są starannie czyszczone i konserwowane. Przeważnie stają się one częścią domowej kolekcji, ewentualnie służą do wymiany z innymi kolekcjonerami. Wygląda niewinnie? Sęk w tym, że niewinne nie jest. Szkopuł bowiem w tym, że zgodnie z polskim prawem wszystko, co znajduje się w ziemi, należy do państwa. Osobie bez pozwolenia wydobywającej z niej artefakty grozi nawet kara pozbawienia wolności.
Gdybym zapytał o prawo, Iks i Igrek nie kryliby irytacji i żalu. Są pasjonatami, nie przestępcami. Niczego nie niszczą i nikomu nie robią krzywdy. Wręcz przeciwnie - są przekonani, że robią coś wartościowego. I mają rację, gdy o wykopanych pamiątkach mówią: – Kto jak nie my uratuje je od zniszczenia i zapomnienia? Wielu odkrywców przekazałoby swoje najcenniejsze zdobycze muzeom, ale nie robi tego z obawy przed konsekwencjami. Przepisy skutecznie zniechęcają do upubliczniania znalezisk, nie do samego poszukiwania i kopania. Prawo jest po prostu złe - i nie twierdzą tak wyłącznie osoby z środowiska. Podobne zdanie ma coraz liczniejsza grupa archeologów oraz muzealników.
Obecne prawo i tak nie chroni dobrze zabytków ruchomych. Zgoda, po polach, łąkach i lasach buszują z detektorami i świadomi wandale czy niedouczeni niedzielni odkrywcy. Ale oni będą zawsze i paragrafy tego nie zmienią. Złagodzenie przepisów nie sprawi, że ich przybędzie. Natomiast całej reszcie - tej, dla której znalezienie i zachowanie pamiątek z przeszłości jest celem samym w sobie – złagodzenie przepisów pozwoliłoby na opuszczenie szarej strefy z wszystkimi korzyściami, które z tego wynikają.

Będzie happy end?

– Co udało mi się osiągnąć? Otóż najciekawsze miejsca zostawia się na koniec. Mam jeszcze parę pewnych miejsc do sprawdzenia z opowiadań rodzinnych. Jeżeli to, co ma, do dzisiaj tam zalega, to nyską tego nie przewieziemy – Iks stwierdził nieco buńczucznie. I wiecie co? W zasadzie to mu kibicuję. Ten kolekcjoner i wielki miłośnik oręża polskiego z chęcią pokazałby swoje zbiory szerszej publiczności. – Jestem w stanie zaprezentować 5 umundurowanych manekinów zapiętych na tip-top oraz kilka gablotek z akcesoriami oraz wyposażeniem wojskowym – zapewniał kiedyś Iks. Ale te słowa mogą już być nieaktualne. Co w międzyczasie udało mu się wydrzeć ziemi? Nie mam bladego pojęcia. Może pewnego dnia Iks z Igrekiem się po prostu zmaterializują i bez obaw wystawią swoje kolekcje na widok publiczny? To by dopiero było ciekawe! I z korzyścią dla wszystkich.
Komentarze do artykułu
Dodaj komentarz
Najczęściej czytane
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...
Na początku 1945 r., kiedy front przekroczył linię Wisły, a wojska...
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Najwyżej oceniane
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Czasami trzeba czekać wiele, wiele lat, żeby poznać swoje prawdziwe...
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...