Opowieści krajeńskie

Mieli być Szczepańscy, wyszedł Janiewicz

Łukasz Jakubowski, 25 sierpień 2020, 15:45
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Mieli być bracia Szczepańscy, jest Aleksy Janiewicz. Miało być Sępólno, stanęło na Więcborku. Oto krótka historia o tym, że w przepastnym Internecie nie zawsze znajdzie się to, czego się szuka (sic!). Rzadko jednak zostaje się z pustymi rękoma. Czasami w wynikach wyszukiwania znajdziemy nagrodę pocieszenia - niekiedy na tyle ciekawą, że szybko to na niej skupimy całą swoją uwagę.
Mieli być Szczepańscy, wyszedł Janiewicz

Sarny na pocztówce z czasów carskich

Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi

Do sępoleńskiej biblioteki zgłosiła się pewna osoba z Gniezna, zainteresowana uzyskaniem informacji o braciach Szczepańskich. W okresie II RP Szczepańscy posiadali w Sępólnie sklep z rowerami i sprzętem mechanicznym, oferowali również usługi transportowe (w tym w zakresie komunikacji osobowej). W 1922 roku otworzyli oddział swojej firmy w Gnieźnie, działali ponadto w Bydgoszczy. Regularnie reklamowali się w prasie, zawsze jako „Bracia Szczepańscy”. Kogoś w pierwszej stolicy Polski zaintrygowało to na tyle, żeby zapytać, czy nie wiemy, jak ci bracia mieli na imię. Księga adresowa, monografia Sępólna i „Gazeta Sępoleńska” nie pozwoliły nam na zaspokojenie ciekawości interesanta. Pojawiły się jedynie pewne poszlaki. Cóż, może ktoś z czytelników okaże się tutaj pomocny?
Ale w jedno celujesz, w drugie trafiasz. Przy okazji internetowych poszukiwań imion handlowców natrafiłem na wspomnienia więcborczanina Aleksego Janiewicza. I to też bardzo ciekawa historia. Te kilka stron rękopisu znajduje się w zbiorach Archiwum Wschodniego, prowadzonego przez dobrze nam znany Ośrodek Karta. W 1988 roku Społeczne Stowarzy szenie Prasoznawcze „Stopka” i redakcja czasopisma „Kontakty” ogłosiły konkurs pt. „Wschodnie losy Polaków”. Praca Aleksego Janiewicza jest jedną z kilkuset, jakie napłynęły wówczas do redakcji. Powstała 22 marca 1989 roku, adresat odebrał ją 28 dnia tego miesiąca. Uśmiecham się pod nosem - jak osobliwie, jakoś tak przedpotopowo wyglądają adresy widoczne na górze pierwszej strony: Marchlewskiego 22 w Więcborku (nadawcy) i Świerczewskiego 7 w Łomży (odbiorcy).

Ryby i huta

Sam Janiewicz określa swoją pracę jako życiorys. Pomija w nim jednak, jak stwierdza, wiele aspektów, skupiając się na dzieciństwie, młodości i okresie II wojny światowej. 
Autor urodził się 2 czerwca 1914 roku w Sarnach - stolicy powiatu sarneńskiego w województwie poleskim (obecnie zachodnia Ukraina). Jednym z jego pierwszych wspomnień był przemarsz polskiego wojska ulicami miasta. Dzieciństwo na Polesiu zapisało się mu w pamięci jak najlepiej: „W okresie mego dorastania jakże piękny był ten świat; każdy kwiatek, każdy krzaczek kłaniał mi się w pas, a wschód czy zachód słońca był najszczęśliwszym dniem mego życia”. To tam, jeszcze dzieckiem będąc, rozpoczął swoją całożyciową przygodę z wędkarstwem. 
W 1928 roku Janiewiczowie przeprowadzili się w obrębie powiatu do wsi Białowież w gminie Kisorycze. Kupili tam domek z kuchnią i dwoma pokojami. W tym samym roku po dwóch miesiącach ciężkiej choroby zmarł ojciec Aleksego. Mężczyzna był z zawodu kowalem. Gdy nie było dla niego pracy w kuźni, zajmował się robotami ciesielskimi. Aleksy, jako najstarszy z trojga rodzeństwa (a i tak młody chłopak - dopiero co ukończył 7-klasową szkołę powszechną), zmuszony był zatroszczyć się o rodzinę. Pierw pracował w Klesowie „przy nadzorze i odbiorach wykonywanych prac z kamienia łupanego tz. półbruczka”. Zwolnił się jednak z tej pracy i zatrudnił w hucie szkła w Rokitnie. Pracował tam do wybuchu II wojny światowej, chociaż po ukończeniu 17 roku życia podjął próbę dostania się do szkoły podoficerskiej w Koninie. Służba wojskowa okazała się li tylko marzeniem, ponieważ w trakcie badań lekarskich wykryto u niego wadę serca.

Z policjantami do Więcborka

Wielka szkoda, że Janiewicz nie wyjaśnia, dlaczego podjął decyzję o opuszczeniu Kresów. W życiorysie opisuje jedynie okoliczności wyjazdu. We wrześniu 1939 roku, już po zajęciu Polesia przez Armię Czerwoną, na dworcu kolejowym w Rokitnie spotkał policjantów z Pomorza: Bronisława Lubińskiego i Jerzego Bruskiego. Umówił się z nimi na wspólny wyjazd na północ kraju, skąd zamierzał udać się do Anglii. Zgodnie z przyjętym planem panowie - wraz z siostrą Lubińskiego, Marią – niebawem wyruszyli w podróż. W Białej Podlaskiej w wyniku nieporozumienia rozdzielili się. Lubiński i Bruski poszli do miasta po coś do jedzenia, sądząc, że zdążą wrócić przed odjazdem pociągu. Zostali jednak źle poinformowani i skład z Aleksym i Marią po pół godzinie odjechał do Olsztyna. Maria uprosiła Aleksego, żeby towarzyszył jej w dalszej drodze do Więcborka, skąd pochodziła. Tak oto Poleszuk wylądował na Krajnie.
Trzy dni po ich przyjeździe do Więcborka w mieście pojawił się także Bronisław. Obydwu panom zgotowano powitanie dalekie od przyjaznego - po prostu ich aresztowano. Bronisław trafił do Karolewa, gdzie został zamordowany. Izabela Mazanowska, autorka monografii obozu, odnotowuje Bronisława wśród ofiar nazistów. Bronisław Lubiński, syn Józefa, urodził się 4 stycznia 1915 roku. Według notki we wspomnianej książce, mężczyzna został zatrzymany 23 września i zabity następnego dnia. Natomiast Janiewicz na ponad miesiąc trafił do więzienia. Po opuszczeniu celi został skierowany do pracy w więcborskim tartaku Mielkiego. Codziennie musiał meldować się na posterunku policji. Tam czasami zlecano mu inne, dodatkowe prace, takie jak zamiatanie lub czyszczenie podwórza.

Igrając z losem

Janiewicz twierdzi, że w trakcie okupacji dwukrotnie otarł się o śmierć. Do pierwszego takiego wydarzenia miało dojść w 1944 roku. Więcborczanin pisze, że pewnego razu o godzinie pierwszej w nocy wyciągnięto go z łóżka i zamknięto w areszcie. Rano zawieziono go do lasu, gdzie wraz z piątką chłopców przywiezionych z Mroczy (niektórzy z nich wyglądali na 12 lat) miał „karczować pnie”. Cała ta sytuacja mocno zaniepokoiła mężczyznę. Gdy w trakcie pracy usłyszał strzał, nie namyślając się i nie zwracając na nic uwagi, rzucił się do ucieczki. Najbliższą noc spędził na otwartym polu. Wrócił do domu nad ranem. Szczęśliwie nikt go nie poszukiwał.
Po raz drugi uniknął najgorszego w styczniu 1945 roku, gdy Niemcy szykowali się do ucieczki z miasta. Oczywiście atmosfera w Więcborku była wtedy napięta. Tymczasem Janiewicz jak gdyby nigdy nic wyszedł na ulicę i robił zdjęcia aparatem fotograficznym. Został jednak zauważony i zatrzymany. Siedział już w samochodzie, gdy pojawił się jakiś oficer. Ponieważ przeszukanie niczego nie wykazało (Aleksy zdążył wyrzucić aparat), kazano mu uciekać do domu.

Niespodzianka po latach

Na tym wydarzeniu kończy się wojenna relacja więcborczanina. Ostatnie zdania życiorysu są już gorzką refleksją: ,,Całą okupację pracowałem bardzo ciężko. Przyjaciół nie miałem, kilka osób z terenów pozostawionych, którzy nie wiadomo gdzie obecnie znajdują się, co robią a może już dawno nie żyją - to byli prawdziwi przyjaciele. Nazywam ich ludźmi, którzy dobrze mnie życzą i pomagają wzajemnie. Dobry przyjaciel to człowiek, który bez namowy, ostatnią odda koszulę; zły przyjaciel, bo i tacy są tak zwani fałszywie, to takiego i jego chciwość z daleka można poznać. Miałem jednego, który razem ze mną siedział w więzieniu w Więcborku po to, by dowiedzieć się o mojej przeszłości, a później sprzedałby za 30 srebrników. W Więcborku chyba już pozostanę… do końca mego życia.”
Jeszcze krótko na temat charakteru tej pracy, podziękowania dla organizatorów konkursu, no i podpis: „A. Janiewicz”. To wszystko, gotowe. Później koperta, znaczek, skrzynka lub okienko na poczcie, adresat, archiwum i - po wielu latach w teczce – digitalizacja, publikacja w Internecie oraz niespodziewanie, bo przez Szczepańskich, ja. No, teraz pewnie jeszcze zdziwienie potomków autora życiorysu, jeśli natkną się w „Wiadomościach Krajeńskich” na wspomnienia swojego ojca, dziadka, pradziadka. Tego się pan Alojzy na pewno nie spodziewał, odpowiadając przed laty na konkursowy apel. 
Nie znalazłem odpowiedzi na pytanie o Szczepańskich, trafiłem na Janiewicza. Bardzo się z tego cieszę. I wolę nawet nie myśleć, jak wyglądałoby moje odkrywanie i popularyzowanie historii lokalnej, gdyby nie było Internetu.
 
http://krajna.com.pl/system/27/assets/000/007/756/janiewicz1.jpg?1598363492
Fragment pierwszej strony wspomnień