Historia/Sępólno

Mit przed Kotarbińskim

Łukasz Jakubowski, 03 styczeń 2013, 15:14
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Szkoła zatrudniała tylko dwoje nauczycieli. Wodę w klasach czerpano z wiader. Za potrzebą chodziło się do wygódek, umieszczonych w obejściu. Mimo to chętnych do podjęcia tam nauki nie brakowało. Po dwóch dniach zapisów na liście kandydatów było już 145 nazwisk. Cóż to była za szkoła?
Mit przed Kotarbińskim

Przed budynkiem szkolnym - czerwiec 1947 roku. W dolnym rzędzie od lewej siedzą Witold Brzuski (syn dyrektora), Kazimierz Brzuski, Maria Brzuska, Stanisława Uszyńska, Dezydery Budzyński (nauczyciele)

Dopiero co skończyła się wojna. To było jakby kamień spadł z serca, jakby puściła obejma z płuc. Polacy prostowali się dumnie, już nie garbili, oddychali pełną piersią, nie płytko, byle tylko przeżyć.
Rozpoczęła się nowa era. Polska miała teraz wyglądać inaczej. Lepiej. Po naszemu. Po tylu latach w strachu i upodleniu, zaczęto nadrabiać stracony czas. Powstawały lokalne komitety, odradzały się przedwojenne partie polityczne, wyłaniali liderzy. Trzeba było przecież ciągnąć jakoś ten wózek, zanim nie nadejdą urzęadnicy, czytaj- władza. Na fali powojennego entuzjazmu i politykowania powoływano do życia szpitale, otwierano sklepy i fabryki, przejmowano mienie. A w Sępólnie, na dobry początek, postanowiono utworzyć szkołę. I to nie byle jaką. Szarpnięto się na gimnazjum1.
Pomysł utworzenia w Sępólnie szkoły średniej zgłosiło Stronnictwo Ludowe w dniu 4 lipca 1945 roku. Poparły go wszystkie regionalne organizacje polityczne. Była to inicjatywa tyleż cenna, co trudna do urzeczywistnienia. Okupacja doprowadziła do zapaści szkolnictwa. Poziom wiedzy dzieci w wieku szkolnym był żenująco niski. Powołanie do życia gimnazjum nie tylko przyczyniłoby się istotnie do rozwiązania tego problemu, ale też dodałoby miastu prestiżu. Z drugiej strony Sępólno nie miało żadnego doświadczenia w prowadzeniu takich placówek. Nie miało też odpowiedniej kadry nauczycielskiej, a i z bazą materialną było krucho. Mimo to należało spróbować. Powrót do przedwojnia, gdy najbliższe gimnazja znajdowały się w Nakle i Chojnicach, w obliczu zachodzących wokół zmian oznaczałby spadek Sępólna do edukacyjnej III ligi.
W wyniku starań władz lokalnych 6 sierpnia 1945 roku do miasta w sprawie tej przyjechał Edward Radliński, delegat Kuratorium Okręgu Szkolnego Pomorskiego w Toruniu. Podczas spotkania z członkami Miejskiej Rady Narodowej w Sępólnie przedstawił on warunki konieczne do powołania placówki. Były to: udostępnienie gmachu dla szkoły i dla internatu, znalezienie mieszkań dla nauczycieli oraz zagwarantowanie możliwości ich zaopatrzenia i utrzymania. Po wysłuchaniu delegata władze uznały, że wymagania te mogą być spełnione. Rada zobowiązała się dodatkowo do ufundowania 5 stypendiów dla mającej się uczyć młodzieży. Deklaracje pomocy w tworzeniu szkoły złożyły też tego dnia wszystkie partie polityczne oraz Powiatowa Rada Narodowa.
Zakasano rękawy, wzięto się do roboty i od razu napotkano poważny kłopot. Nie bardzo bowiem było gdzie tę szkołę umiejscowić. Początkowo przeznaczono dla niej dwie nieruchomości przy Starym Rynku: gimnazjum miało znajdować się w byłym „Hotelu Centralnym”, a mieszkania dla dyrektora i nauczycieli - w „Hotelu pod Orłem”. No, ale nie wyszło. Postanowiono więc przekazać szkole przedwojenny Dom Katolicki przy ulicy Hallera. Tyle tylko, że w międzyczasie zajęła go Milicja Obywatelska, nie planująca w najbliższym czasie przeprowadzki. W gmachu szkolnym przy ulicy Sądowej wiadomo- mieściła się podstawówka. Z całej reszty tylko budynek przy Jeziornej nadawał się na siedzibę szkoły. Co prawda zajął go już inspektorat szkolny, ale inspektorat to nie Milicja - można było się z nim potargować.
W trakcie tego lokalowego zamieszania do Sępólna z polecenia kuratorium 24 sierpnia przybył Kazimierz Brzuski. Celem wizyty tego rodowitego warszawiaka było zorganizowanie szkoły średniej. Jednak mimo deklarowanej przychylności władz lokalnych wydawało się, że Brzuski traci w mieście czas. Żadna ze złożonych obietnic nie została zrealizowana, więc organizować nie było czego. Lekcje, z powodu braku obiektu, można było prowadzić co najwyżej pod chmurką. Ponadto brakowało sprzętu szkolnego (ławki, tablice, pomoce naukowe, podręczniki) i mieszkań dla kadry pedagogicznej. Brzuskę, zniechęconego zastanymi w mieście problemami, do utworzenia placówki przekonały ostatecznie zapisy kandydatów na uczniów. Po wojennej przerwie chętnych do zdobywania wiedzy nie brakowało. Zgłosiło się aż 145 osób z Sępólna i okolic. I to był miód na serce delegata.
Przed powrotem do Torunia Brzuska raz jeszcze przedstawił miejscowym władzom warunki, których spełnienie było niezbędne dla powstania gimnazjum. Były to: remont gmachu przy Jeziornej i przydział inspektoratowi innego lokum, remont budynku przeznaczonego na internat (obecna biblioteka pedagogiczna), znalezienie mieszkań dla dyrektora i nauczycieli oraz zdobycie potrzebnych sprzętów. W kuratorium Brzuska złożył sprawozdanie z wizyty w Sępólnie i poprosił o wyrażenie zgody na powstanie szkoły. Kuratorium pozytywnie ustosunkowało się do jego prośby i 29 sierpnia 1945 roku zgodziło się na utworzenie gimnazjum, o ile samorząd przekaże na rzecz Skarbu Państwa odpowiednie nieruchomości i weźmie na siebie ciężar dostarczania opału i sprzętu szkolnego. Tego samego dnia Brzuski przyjechał ponownie do Sępólna, żeby nadzorować realizację wytycznych.
Pomimo decyzji o powołaniu szkoły, 3 września 1945 roku budynek przy ulicy Jeziornej nadal nie był wyremontowany. Mało tego - dopiero w listopadzie udało się znaleźć lokal zastępczy dla inspektora szkolnego Floriana Frankowskiego. Do tego czasu liceum musiał wystarczyć tylko parter budynku. Tymczasem liczba zapisanych- i tym samym przyjętych, jako że egzaminów wstępnych nie było- wzrosła do 158 uczniów. Szkoła zaczęła nauczanie z poślizgiem, nie we wrześniu, a od 15 października 1945 roku. Od 1 października jej dyrektorem był Kazimierz Brzuski.
Początkowo wszystkie pomieszczenia z wyjątkiem biblioteki służyły za sale lekcyjne. Do 1949 roku nie było na Jeziornej pokoju nauczycielskiego ani gabinetu dyrektora. Kancelaria liceum znajdowała się w mieszkaniu Brzuskiego. W samym budynku szkolnym panowały spartańskie warunki. Brakowało jakichkolwiek instalacji. Wodę w klasach czerpano z wiader, źródłem światła- zamiast elektryczności- były lampy gazowe, a ogrzewanie zapewniały głównie piece kaflowe. Za potrzebą chodziło się do sławojek, umieszczonych w obejściu.
Powojenna mizeria kadrowa, spowodowana głównie zbrodniczą działalnością Niemców, sprawiła, że ciężar prowadzenia lekcji w całości spoczywał na dyrektorze (nauczyciel łaciny, historii i matematyki) i jego małżonce Marii (nauczycielce j. polskiego). Oprócz nich zatrudniona była tylko sekretarka, pani Dorant. Niemniej jeszcze przed zakończeniem roku szkolnego zostało zatrudnionych 3 nowych nauczycieli: Stanisława Uszyńska (nauczycielka j. francuskiego i historii), Grażyna Czarnecka (biolog) i Danecki (matematyk). Było to jednak w dalszym ciągu za mało. Przez pierwsze lata serwowano uczniom taki groch z kapustą- to przez rok nie było historyka, to jakiś czas łaciny uczył zawiadowca stacji kolejowej, to nie było nauczyciela wf, i zajęcia sportowe organizowali starsi uczniowie. Braki kadrowe sprawiły, że dyrektor prowadził aż 30 godzin zajęć w tygodniu jeszcze w roku szkolnym 1946/47.
Kolejnym, potężnym utrudnieniem było również ogromne zróżnicowanie wiekowe pierwszych uczniów (bywało miedzy nimi nawet 7 lat różnicy). Przekładało się to na prezentowany przez nich poziom. Mało kto miał zaliczoną podstawówkę- wielu przed wybuchem wojny zdążyło zaliczyć tylko kilka klas. A na domiar złego sporo z tego, czego się wtedy dzieciak w szkole nauczył, wymazał długi okres okupacji. Dlatego dla nadrobienia zaległości nauka przy Jeziornej trwała także w soboty, a nauczyciele często robili kartkówki - ucząca języka polskiego Maria Brzuska robiła sprawdziany z ortografii 2- 3 razy w tygodniu. Oprócz tego dla mających braki w wykształceniu utworzono klasę wyrównawczą. Ponieważ brakowało podręczników, uczniowie wykonywali benedyktyńską pracę, notując wszystko, co nauczyciel powiedział na zajęciach.
Także szkolna biblioteka zaczynała dosłownie od zera. W związku z tym wystosowano apel do wszystkich ludzi dobrej woli o pomoc w tworzeniu księgozbioru. Ogłoszono zbiórkę książek i pieniędzy, która trwała przez 1946 i 1947 rok. Niestety, książki pochodzące ze zbiórki w większości nie miały odpowiedniej wartości merytorycznej. W związku z tym biblioteka jeszcze długo miała cierpieć na deficyt porządnej literatury.
W takich warunkach stwierdzenie ,,zdobywanie wiedzy” nabiera innego wymiaru - przestaje być oswajaniem nieznanego, zwykłą czynnością intelektualną, a staje się walką, już nie ze swoimi tępotą czy lenistwem, ale z niewygodą, zimnem, brakiem podręczników i brakiem czasu. Ach, jak wielkie z zachwytu oczy mieliby ówcześni uczniowie przeniesieni, za sprawą jakiegoś wehikułu czasu, do obecnej siedziby liceum! I jak wielkie zdumienie wykazywaliby zapewne na widok co niektórych współczesnych, tak bardzo zdegustowanych szkołą i nauką...
Zapłatą za trud włożony w organizację placówki, symbolicznym zdarzeniem, wieńczącym etap kształtowania się szkoły, był z pewnością pierwszy w jej historii egzamin dojrzałości. Odbył się on w 1949 roku. Świadectwa maturalne otrzymało wtedy 13 uczniów. Tylko tylu spośród aż 158 będących na liście w momencie tworzenia placówki wytrzymało 4 lata wytężonej pracy i dobrnęło do szczęśliwego końca.
Chociaż minęło już ponad 60 lat, znaczenie tego wydarzenia, będącego finałem ciernistej i pełnej wyrzeczeń drogi, wcale nie musi ulec zmniejszeniu. Wręcz przeciwnie. Chude, heroiczne lata 1945 - 49 stanowić przecież mogą wspaniały mit założycielski dla sępoleńskiego liceum. Postawa ówczesnych pedagogów oraz uczniów, te niezłomność i upór, sprawiają, że warto do nich świadomie i celowo nawiązywać, warto stawiać sobie tak ich, jak i je za pewien pożądany ideał. Na bazie historycznych początków warto budować współczesną tożsamość szkoły: zespół wartości czy etos nauczyciela oraz wychowanka. Chociażby tak, jak dzisiaj swoją tożsamość na powstaniu warszawskim zdaje się z sukcesami budować stolica. Przecież nie samym patronem szkoła żyć musi. I tutaj- żeby nie było - Kotarbiński zapewne by się ze mną zgodził.

Przypisy:
[1] Do 1948 roku szkoła średnia w Sępólnie była gimnazjum stopnia licealnego.

Komentarze do artykułu
Dodaj komentarz
Najczęściej czytane
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...
Na początku 1945 r., kiedy front przekroczył linię Wisły, a wojska...
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Najwyżej oceniane
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Czasami trzeba czekać wiele, wiele lat, żeby poznać swoje prawdziwe...
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...