Wywiad

Nie każdy musi być dobrym polonistą, ale każdy powinien być dobrym człowiekiem

Robert Lida, 03 październik 2019, 09:53
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Nauczycielka języka polskiego, pracująca w sępoleńskiej „Trójce”, w tym roku obchodzi 40-lecie pracy zawodowej. Zmienił się ustrój, zmienia władza, zmieniają dyrektorzy, a ona nadal stoi przy tablicy. Tak solidny bagaż doświadczeń upoważnia ją do tego, aby opowiedzieć nam o pracy nauczyciela. Z Iwoną Jurek rozmawia Robert Lida
Nie każdy musi być dobrym polonistą,  ale  każdy powinien być dobrym człowiekiem

Iwona Jurek w pracy przy szkolnym dzienniku

Nie każdy musi być dobrym polonistą,  ale  każdy powinien być dobrym człowiekiem

Od 40 lat przy tablicy. Tylko tablica się zmieniła

 

l W tym roku obchodzi Pani jubileusz swojej pracy zawodowej. Czy to jest powód do dumy?
– Tak, w tym roku obchodzę 40 lat mojej pracy pedagogicznej i z tego powodu jestem bardzo dumna. Dumna dlatego, że dzieci chcą ze mną jeszcze być. To dla mnie jest bardzo ważne. Nigdy nie sądziłam, że będę tak długo pracowała. Poprzedni system zakładał, że nauczyciel miał pracować przez 30 lat. Przyszło nowe i okazuje się, że jeszcze trzeba pracować. Do wcześniejszego przejścia na emeryturę zabrakło mi kilka miesięcy. Wiek emerytalny osiągnę w przyszłym roku, ale mam teraz klasę, którą chciałabym doprowadzić do końca, czyli do klasy ósmej. Uważam, że ciągłość nauczania jest bardzo ważna.
l Można powiedzieć, że pracowała Pani w dwóch ustrojach. Kiedy było lepiej?
– W tamtym systemie nie wszystko mi odpowiadało. Mimo że moje preferencje polityczne są znane, te jednak nie są tutaj istotne. Każdy jest człowiekiem i z każdym trzeba rozmawiać. Kiedy przychodzę do nowej klasy, to dla mnie nie jest ważne, skąd to dziecko pochodzi, z jakiej jest rodziny, jak ono wygląda i co ono myśli. Tak jest na początku. Natomiast jest to mi potrzebne, kiedy ja będę chciała poznawać to dziecko. Bardzo mnie boli, kiedy już na początku dziecku przypina się jakąś łatkę, kiedy z góry zakłada się, że ono już nie ma szans. W poprzednim systemie nie dostrzegało się potencjału tego dziecka. Pamiętam takiego chłopca, który w ogóle się nie odzywał. Okazało się, że ten chłopiec miał bardzo trudną sytuację rodzinną. Dzisiaj mówiłoby się, że pochodził z patologicznej rodziny. Dla mnie priorytetem było, aby do niego dotrzeć.
l Czy mam rozumieć, że dzisiaj coś się zmieniło w tej kwestii?
– Jest lepiej w takim sensie, że jednak zaczyna się zauważać podmiotowość ucznia. Przynajmniej się o tym mówi, a wcześniej w ogóle nie mówiono. Chodzi o to, aby ucznia traktować zwyczajnie, jak człowieka. Nie może być tak, że ja stoję przed dziećmi i uważam, że jestem alfą i omegą. Ostatnio dzieci zachęciły mnie do pójścia do kina na pewien film. Teraz mogę się z nimi podzielić swoimi spostrzeżeniami. Nauczanie nie polega tylko na wtłaczaniu mechanicznej wiedzy, ale również na wskazywaniu uczniom drogi, na dyskusji z nimi.
l Mówi się, że dzieci, młodzież jest coraz gorsza, zwłaszcza pod względami wychowawczymi, że to pokolenie jest stracone.
– Nie zgadzam się z tym. Jest to pokolenie stracone w takim sensie, że ono żyje w takich, a nie innych warunkach. Chodzi mi o eurosieroty czy rozwody rodziców. Pamiętam moje pierwsze klasy. Miałam tylko jedną dziewczynkę, której rodzice się rozeszli. Jedną na ponad 30 uczniów. Omawialiśmy właśnie temat o rodzinie i ja się zastanawiałam, jak tej dziewczynki nie urazić. Teraz jest odwrotnie. Jeżeli ja jako pedagog zachęcę te dzieci do czegoś, to proszę mi wierzyć, one pójdą za mną. Od wielu lat prowadzę różne formy pracy z dziećmi. Robiliśmy teatr, teraz to jest taniec, ponieważ to mi gdzieś w duszy gra. Sama tańczyłam w Zespole Pieśni i Tańca Ziemi Sępoleńskiej, zresztą z moim obecnym mężem. To była wspaniała przygoda. Widzę, że jeśli dzieci gdzieś występują są śmielsze, odważniejsze i po prostu lepsze. Nauka tańca to nie jest ciężka praca. Ja jestem podbudowana, że te dzieci chcą się go uczyć. Zmieniły się warunki, ale dzieci są takie same. Dziecko chce, aby je czasami przytulić, porozmawiać z nim tak normalnie, jak z człowiekiem. Proszę mi wierzyć, że jeśli się szanuje dzieci, to ja mam prawo od nich wymagać szacunku i one o tym wiedzą. Ja też się od nich wielu rzeczy uczę. Nie miałam sytuacji, żeby dziecko mi odpyskowało.
l Mówi się o upadku autorytetu nauczyciela. Co Pani na to?
– Zapytałam kiedyś uczniów w gimnazjum, dlaczego nie przeklinacie na moich lekcjach, nie rozrabiacie? Wie pan co mi odpowiedzieli? ,,Bo u pani nie wypada”.
To jest odpowiedź na to pytanie. Warunek jest taki, że ja muszę ich autentycznie szanować. Dziecko zawsze wyczuje fałsz. Jeśli ja sama nie będę do czegoś przekonana, to ja tego dziecka też nie przekonam w żaden sposób. Dzieci i młodzież chcą też ładu i porządku. Oni są naprawdę fajni, ja ich po prostu lubię. Autorytetu nie wyrabia się przez rok czy dwa.
l Czy w ciągu tych 40 lat był taki moment, że chciała Pani odejść z zawodu?
– Nie. Pamiętam, jak będąc małą dziewczynką, bawiłam się z moimi koleżankami z bloku właśnie w nauczycielkę. Gdyby nie to, że ja naprawdę kocham te dzieci, to być może nie dałabym rady. Ja im to mówię. Ja im mówię, że je lubię, że są dla mnie ważne. One muszą wiedzieć, że ja się z nimi dobrze czuję i będę się z nimi dogadywała. One wiedzą, że ja im nigdy nie zrobię krzywdy. Aczkolwiek powinny mieć przede mną respekt. Dzieci wolą ład i porządek niż chaos i bałagan. Dla nich i dla mnie dyscyplina na lekcji jest bardzo ważna, ale nie na zasadzie bata, tylko na zasadzie wzajemnego szacunku.
l No tak, ale jeśli w domu dziecku się na wszystko pozwala i tam nie ma dyscypliny, to przenosi się to na szkołę.
– Tutaj jest moja rola, moja umiejętność takiej rozmowy z uczniem, aby on był mój. Mam takie nadpobudliwe dziecko w jednej z klas. Podchodziłam do niego różnymi sposobami: głaskaniem i nawet krzykiem. Przemyślałam to w domu i na drugi dzień przeprosiłam je za swoje zachowanie. Teraz widzę, że jest już pewien postęp. To działa w obie strony. Ja wtedy mam prawo żądać, aby mnie też przepraszano.
l Dwa lata temu otrzymała Pani tytuł „Nauczyciela na medal”. Na czym polegał ten plebiscyt?
– To była akcja organizowana przez ,,Express Bydgoski” i ,,Gazetę Pomorską”. Najpierw zgłaszano kandydatów, a potem w formie SMS-ów oddawano na nich głosy.
l To ile Pani oddała na siebie głosów?
– Szczerze to 10. Moją kandydaturę zgłosili rodzice. Startowałam w doborowym towarzystwie. Te moje 10 głosów to była kropla w morzu. Dla mnie to była bardzo ważna nagroda. Ona nie wiązała się z jakąś gratyfikacją, ale przywiązuję do niej dużą wagę. Traktuję to poważnie, dlatego że przy okazji usłyszałam bardzo dużo życzliwych słów i dowiedziałam się, że wśród dzieci i rodziców spotykam się z poważaniem, mimo że w pewnych kręgach nie jestem zauważalna. To znaczy, że jestem jeszcze coś warta. Cieszę się właśnie z takiej nagrody.
l W ostatnim czasie o nauczycielach mówi się zwłaszcza w kontekście ich żądań płacowych. Brała Pani udział w strajku?
– Tak, brałam udział.
l To znaczy, że nie odczuwa Pani finansowej satysfakcji ze swojej pracy?
– Ta praca na pewno daje stabilność, ale nie daje satysfakcji finansowej. Mówi się, że nauczyciele mają dwa miesiące wolnego. Ja nie potrzebuję dwóch miesięcy wakacji. Proszę mi tak ułożyć zajęcia, abym miała jak wszyscy miesiąc wakacji.
l Czyli gdyby pensum wynosiło 42 godziny, to Pani by nie protestowała?
– Nie ma problemu. Tylko za te 42 godziny niech będzie godziwa zapłata. Uważam, że to jest specyficzny zawód i trudny zawód. Jeśli ktoś go wykonuje z pasją, a są tacy nauczyciele, to powinien być doceniany finansowo. Mam żal do rządzących, że oni nas, jako ludzi, którzy kierują młodym pokoleniem, nie doceniają. Dlaczego mnie nie usatysfakcjonować, abym mogła powiedzieć, że godnie zarabiam? Nie za dużo – godnie. Nie muszę mieć willi z basenem. Przez 30 lat byłam w związkach zawodowych i przyznam się, że się z nich wypisałam. Uznałam, że one nic nie dają. Po tym strajku spodziewałam się, że rząd, jaki on by nie był, spełni choć część postulatów. Niestety, nauczyciel ma coraz więcej obowiązków, o których nikt nawet nie wie. Jest coraz więcej papierów do wypisania. Dlatego zaczyna brakować czasu na tę rozmowę z uczniem. Odbywa się to kosztem własnego czasu. Zawsze ceniłam sobie wszelkie inne formy pracy z uczniami i wspólne wyjazdy. Robiłam naprawdę dużo wycieczek i wyjazdów. Owszem, zdarzył się papieros, zdarzył alkohol. Jeśli ktoś mówi, że tego nie było, to nieprawda. To była dopiero prawdziwa integracja. Teraz rozmawiam z koleżankami i my się boimy gdziekolwiek wyjeżdżać. Co najwyżej na jednodniowe wycieczki. Ze względu na własne bezpieczeństwo. Szkoda, że tak się dzieje.
Nauczyciel to jest taki zawód, w którym do końca trzeba się uczyć i rozwijać. Nie ma czegoś takiego, że ja poprzestałam na 5 latach studiów, nie.
l Była Pani również samorządowcem, radną powiatową, członkiem zarządu powiatu. Warto było?
– Dało mi to bardzo dużo, dlatego lepiej rozumiem pewne rzeczy. Mam szerszą perspektywę. To było bardzo cenne. Jako samorządowiec broniłam swojego środowiska, ale wiedziałam, że to nie są proste sprawy. Pamięta pan, jak walczyłam o szkołę numer dwa sama, samiuteńka? Udało mi się, inaczej ta szkoła byłaby dziś w Więcborku. Przyznam, że mam satysfakcję, że coś tam po mnie zostało: droga, podjazd dla niepełnosprawnych czy dom dziecka. Ja to lubiłam, ja się przygotowywałam do każdej sesji. Zawsze byłam przygotowana. Byłam też kiedyś asystentką senatora i ja sobie nawet to doświadczenie bardzo cenię. Bardzo mi to pomogło. To też mi pomaga w codziennej pracy.
Na koniec chciałabym powiedzieć, że w tym zawodzie trzeba lubić dzieci, trzeba je kochać i mówić im o tym. Może brzmi to górnolotnie, ale ja tak czuję. Na przykład dla mnie nie istnieje drugoroczność. Tak rozmawiam z uczniem, żeby wydobyć z niego choć odrobinę wiedzy polonistycznej w myśl mojej zasady, że nie każdy musi być polonistą, ale każdy powinien być dobrym człowiekiem.
l Niech to będzie puenta naszej rozmowy, za którą dziękuję.