Warszawa - Kraków - Sępólno

Pół wieku od katastrofy antonowa

Robert Środecki, 28 marzec 2019, 12:30
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Na początku kwietnia minie 50. rocznica tragicznego wypadku na północnym stoku Policy w Paśmie Babiogórskim, na terenie Zawoi, gdzie rozbił się samolot pasażerski AN-24 Polskich Linii Lotniczych LOT. Na pokładzie znajdowało się 47 pasażerów i 6 członków załogi. Wszyscy zginęli. Za sterami maszyny siedział kpt. Czesław Doliński, doskonały pilot pochodzący z Sępólna. Do dzisiaj okoliczności jednej z największych katastrof lotniczych w PRL-u pozostają niewyjaśnione.
Pół wieku od katastrofy antonowa

Szczątki samolotu pilotowanego przez Czesława Dolińskiego. www.polot.net

Pół wieku od katastrofy antonowa

Pomnik na szczycie Policy upamiętniający katastrofę. pl.wikipedia.org

Do tragicznych wydarzeń doszło 2 kwietnia 1969 roku. Około godziny 15.20 z warszawskiego Okęcia wystartował turbośmigłowy AN-24. Miał odbyć rutynowy rejs do Krakowa. Na pokładzie maszyny znajdowało się 47 pasażerów. Byli wśród nich Zenon Klemensiewicz - wybitny językoznawca, były minister lasów - Stanisław Tkaczow oraz 14-letni syn ministra komunikacji Piotra Lewińskiego, Stanisław. Samolotem dowodził kapitan Czesław Doliński, doświadczony pilot z długoletnim stażem. – Czesław przez kilka lat mieszkał w Sępólnie. Był moim kolegą ze szkolnej ławy. Jego rodzina to repatrianci ze Wschodu, którzy przybyli do Sępólna po wojnie i tutaj się osiedlili. Mieszkali w jednej z kamienic przy ulicy Kościuszki. Czesław chodził ze mną do liceum. Pamiętam go jako wielkiego żartownisia. Później wyprowadził się z Sępólna, aby uczęszczać do szkoły pilotów. Na stałe osiadł w Warszawie. Przez wiele lat pracowałem z jego siostrą, która była nauczycielką – wspominał kapitana Dolińskiego kilkanaście lat temu Bogusław Cegielski, emerytowany nauczyciel i były dyrektor Szkoły Podstawowej nr 1 w Sępólnie. Samolot, którym dowodził Doliński, nigdy nie dotarł do Krakowa. Piloci minęłi lotnisko w Balicach i kontynuowali lot. Kilka minut po godzinie 16.00 statek powietrzny ściął wierzchołki drzew, po czym spadł na zbocze góry Policy nieopodal Zawoi. Ekipy ratownicze i mieszkańcy, którzy przybyli na miejsce katastrofy, zastali zgliszcza i znaleźli jedynie porozrzucane szczątki ciał. Przez wiele lat była to największa katastrofa lotnicza w powojennej Polsce. 
Do dziś nie milkną spekulacje na temat przyczyn i okoliczności wypadku antonowa. Ówczesne służby PRL-u nie pozwoliły rozwikłać zagadki katastrofy pod Zawoją. Kreowano jednak wiele teorii dezorientujacych opinię publiczną i wszystkie osoby, które chciały poznać prawdę. Prokuratura Wojewódzka w Krakowie stwierdziła, że wypadek nastąpił z winy pilotów. To teza mało przekonująca, bowiem trudno uwierzyć, żeby tak doświadczona załoga miała problemy z orientacją i mogła minąć Kraków. Zwłaszcza że tego dnia była doskonała pogoda. Inna wersja całą winę zrzuca na obsługę naziemną dysponującą przestarzałą aparaturą. Oficjalny komunikat dotyczący przyczyn katastrofy wyszczególnia błędy załogi, naruszenie przepisów bezpieczeństwa, błędy kontrolerów i wady systemu kierowania ruchem lotniczym. Nieoficjalnie mówiło się o zupełnie innym podłożu katastrofy antonowa, co świadczyłoby o rychłym zakończeniu śledztwa i ukryciu wielu faktów. Być może władze próbowały zatuszować próbę ucieczki bądź porwanie maszyny. W zgodnej opinii wielu osób badajacych tę sprawę wersja o próbie ucieczki jest bardzo prawdopodobna. Możliwe, że pilot chciał uniknąć wykrycia przez radary i dlatego leciał innym kursem niż zakładano na tak niskiej wysokości. Ponadto na posiadanych zapasach paliwa maszyna bez trudu mogła dolecieć do jednego z portów lotniczych w Europie Zachodniej. – Dla nas wszystkich ten wypadek był wielkim szokiem. W tamtym czasie wiele się na ten temat rozmawiało. Oczywiście nikt nie wierzył w próbę ucieczki. Siostra Dolińskiego powiedziała mi wówczas, że w żadnych okolicznościach nie zostawiłby żony i małego dziecka. Zostawił natomiast wiele niezałatwionych spraw, a przed samym wyjazdem powiedział żonie, że wraca za kilka godzin – wspominał Bogusław Cegielski. 
Tak czy inaczej nigdy nie dowiemy się, jakie były faktyczne przyczyny tragedii. Istnieją przypuszczenia, że prawda nie wyszła na jaw, ponieważ postanowiono ją ukryć. Dowody potwierdzają tę teorię. Bezpowrotnie przepadły taśmy z zapisami rozmów pilotów z wieżą kontrolną. Ekipa TVP, kręcąca film o katastrofie, nie znalazła w archiwach LOT-u zapisu rozmów załogi z obsługą naziemną w czasie ostatnich dwudziestu minut lotu (rozmowy z pierwszej fazy lotu istnieją). Kolejnym kuriozalnym wydarzeniem jest nagły wyjazd jednego z operatorów radaru na balickim lotnisku do Skandynawii. Pracownik portu lotniczego wyjechał tam kilka dni po katastrofie za aprobatą władz. 
Warto przypomnieć, że ówczesne służby osiągnęły perfekcję w zacieraniu śladów. Niewygodni świadkowie albo ginęli w przedziwnych okolicznościach, albo bezpowrotnie wyjeżdżali z kraju. Okoliczności tragedii nie miały ujrzeć światła dziennego i nigdy nie ujrzały. Śledztwo umorzono w błyskawicznym tempie, a całą winą obarczono nieżyjących członków załogi, którzy nie mieli możliwości obrony. Okazuje się, że marzec, kwiecień i maj na trwałe zapisały się czarnymi zgłoskami w historii polskiego lotnictwa. Wczesną wiosną doszło do katastrofy smoleńskiej, katastrofy w Zawoi i dwóch największych dramatów w historii PRL-u, czyli tragicznych w skutkach katastrof samolotów „Tadeusz Kościuszko” i „Mikołaj Kopernik”. 
Komentarze do artykułu
Dodaj komentarz
Najczęściej czytane
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...
Na początku 1945 r., kiedy front przekroczył linię Wisły, a wojska...
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Najwyżej oceniane
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Czasami trzeba czekać wiele, wiele lat, żeby poznać swoje prawdziwe...
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...