Powiat

Spółdzielcze odpryski

Robert Lida, 29 sierpień 2019, 09:48
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Nasz artykuł z 8 sierpnia pt. „Spółdzielcze obiecanki cacanki” wywołał spore poruszenie wśród członków Spółdzielni Mieszkaniowej w Sępólnie. Spółdzielcy niezadowoleni z pracy zarządu i rady nadzorczej zaczynają mówić coraz więcej.
Spółdzielcze odpryski

W artykule „Spółdzielcze obiecanki cacanki” pisaliśmy o niespełnionej obietnicy poprzedniej rady nadzorczej spółdzielni, która proponowała obniżenie zaliczki na fundusz remontowy, kiedy wszystkie budynki zostaną docieplone. Proces termomodernizacji jest na finiszu, ale zaliczka nie została obniżona. Nowa rada kierowana przez Romana Starzeckiego z Więcborka nie ma takich planów. Jeden z członków spółdzielni, zgodnie z przysługującym mu prawem, złożył na kwietniowym walnym zgromadzeniu projekt uchwały obniżający zaliczkę na fundusz remontowy z 1,6 zł do 0,6 zł za metr kwadratowy. Projekt spełniał wszystkie kryteria wymagane przez statut i mógł znaleźć się w porządku obrad walnego, ale się nie znalazł.
– Zgodnie ze statutem pod projektem powinno być dziesięć podpisów członków spółdzielni. Asekuracyjnie zebrałem piętnaście podpisów. Wiele osób, mimo że popierało treść uchwały, nie chciało się pod nią podpisać. Powodem była rubryka we wniosku, do której należało wpisać numer PESEL. Osoby te obawiały się, że wykorzystam te dane w niezgodny z prawem sposób. Ja się z nimi zgadzam – mówi autor projektu uchwały w sprawie obniżenia zaliczki na fundusz remontowy.
Co na to słynne RODO? Wymaganie numeru PESEL pod takim wnioskiem jest niedopuszczalne i karygodne. Nie może Jan Kowalski zbierać takich danych. Taka rubryka ze wzoru wniosku natychmiast powinna zniknąć.
– Chodzi o to, aby utrudnić spółdzielcom składanie projektów uchwał i nic innego. Ten zarząd będzie robił wszystko aby takich uchwał nie dopuścić na walne – mówi jeden z członków spółdzielni.
Projekty trzech uchwał poparte odpowiednią liczbą podpisów i numerami PESEL złożył też inny mieszkaniec osiedla Słowackiego w Sępólnie.
– Dotyczyły one sposobu rozliczeń zużycia wody i ciepła w budynkach. Kiedy je zaniosłem, to pani prezes od razu powiedziała, że to nie trafi na walne, tylko przekaże do ZGK. Formularz zgłoszenia projektu uchwały dostępny w spółdzielni nie ma miejsca na uzasadnienia. Dla mnie jest oczywiste, że takie uzasadnienie powinno być. Dlatego dołączyłem do każdego projektu jednostronicowe uzasadnienia – mówi autor trzech kolejnych projektów uchwał, które nie trafiły na walne.
Obaj panowie otrzymali podpisane przez radcę prawnego spółdzielni pisma informujące, że propozycje złożone przez nich w formie projektów uchwał nie należą do kompetencji walnego zgromadzenia, a do zarządu spółdzielni.
„W związku z powyższym zgłoszony projekt uchwały zostanie przekazany do komisji wniosków i uchwał, która to komisja przekaże go według kompetencji do właściwego organu spółdzielni, tj. rady nadzorczej” – czytamy w piśmie skierowanym do jednego z wnioskodawców uchwały.
– Nawet jeśli to nie jest kompetencja zarządu, to co przeszkadzało, aby walne wypowiedziało się na ten temat? Paragraf 23 statutu spółdzielni mówi wyraźnie, że walne zgromadzenie jest najwyższym organem spółdzielni. Moim zdaniem projekty zgłoszone przez członków powinny trafić na walne, a ono mogło zobowiązać zarząd czy radę nadzorczą do określonych czynności, bo to walne jest najwyższym organem. Tymczasem temat ucięto od razu – mówi jeden ze spółdzielców. Wszystkie osoby, które udzieliły nam wypowiedzi w tej sprawie, chcą pozostać anonimowe. Jest wielu spółdzielców, którzy twierdzą, że wszczynanie rewolucji w spółdzielni mieszkaniowej jest niepotrzebne, ale te same osoby za chwilę podają kolejne działania zarządu czy rady, które im się nie podobają.
– Pani prezes i druga pani, która jest członkiem zarządu, niedawno kupiły sobie mieszkania od dłużników. Dlaczego nie wystawiono tych mieszkań na wolną sprzedaż? Kto dysponuje wiedzą o zadłużeniu mieszkań? Mieszkanie pani prezes remontowała firma z Więcborka, która w tej chwili przejęła wszystkie roboty budowlane w spółdzielni. Podobno za malowanie klatki schodowej biorą 16 tysięcy złotych – donosi mieszkaniec osiedla w Sępólnie.
Z utęsknieniem, a zarazem ogromną nadzieją, czekamy na dzień, w którym poszczególne budynki zaczną się odłączać od spółdzielni i zawiązywać wspólnoty. Wtedy ich członkowie przekonają się, że do dobrego zarządzania budynkami spółdzielnia wcale nie jest potrzebna. Na osiedlu w Sępólnie mamy taką wspólnotę składającą się z dwóch budynków i ta wspólnota znakomicie sobie radzi. Potrzebna jest tylko odwaga.
 

Dlaczego w spółdzielni jest drogo?

Niechęć i krytyka władz Spółdzielni Mieszkaniowej w Sępólnie ma oczywiście podłoże ekonomiczne. Członkowie, mieszkańcy naszych osiedli, kontaktują się z rodzinami czy znajomymi z innych miast, gdzie czynsze są znacznie mniejsze. Trafiają także do naszej redakcji.

Nie trzeba daleko szukać. Na osiedlu Słowackiego w Sępólnie jest wspólnota mieszkaniowa budynków numer 12 i 13. Budynki wybudowano w takiej samej technologii jak pozostałe na osiedlu, są podłączone do tej samej rury z ciepłem i do tej samej rury z wodą, a jednak ich mieszkańcy ponoszą znacznie niższe opłaty niż ich sąsiedzi z bloków spółdzielczych. Dodajmy, że budynki 12 i 13 są docieplone łącznie ze stropodachami, klatki są wymalowane, zatrudniona jest sprzątaczka itp. Tymczasem tak zwana opłata administracyjna we wspólnocie wynosi 1,1 zł, a współdzielni 1,99 zł. Zaliczka na fundusz remontowy we wspólnocie 0,8 zł, a w spółdzielni 1,6 zł. Podgrzanie metra sześciennego wody we wspólnocie jest tańsze o kilka złotych, niższa też jest zaliczka na c.o. W ten sposób czynsz za 47-metrowe mieszkanie zarządzane przez spółdzielnię to około 600 zł, a we wspólnocie to dokładnie 377 zł. O dziwo, we wspólnocie takie zaliczki na wszystko wystarczają. Skąd to się bierze? Odpowiedź jest tylko jedna. Spółdzielnia to administracyjna czapa, która musi kosztować. Wystarczy tylko wymienić statutowe organy spółdzielni: zarząd i radę nadzorczą. Zarząd składa się z pani prezes
i  członka zarządu. Najniższej krajowej na pewno nie zarabiają. Raczej powyżej średniej krajowej. Akurat wynagrodzenie rady nadzorczej, która musi być, a nie wiadomo czemu służy można w prosty sposób wyliczyć. Zgodnie ze statutem spółdzielni członkowie rady otrzymują miesięczne wynagrodzenie w formie ryczałtu: przewodniczący 45 proc. minimalnego wynagrodzenia, zastępca i sekretarz 35 proc., a członek 25 proc. Przyjmując, że najniższe wynagrodzenie wynosi obecnie 2250 zł, to przewodniczący rady otrzymuje miesięcznie 1012,50 zł, jego zastępczyni i sekretarz po 787,50 zł, a zwykli członkowie po 562,50 zł. Do tego należy dodać składki na ZUS. Rocznie 9-osobowa rada nadzorcza kasuje 71.550 zł. Ktoś wyliczył, że tylko utrzymanie rady właściciela mieszkania kosztuje około 70 złotych rocznie. Czy praca rady jest warta tych pieniędzy? Mówi się, że to typowo fasadowy organ, który akceptuje to, co mu podsunie zarząd. Zresztą jak ma być inaczej, skoro zarząd uczestniczy w każdym posiedzeniu rady nadzorczej? Rada jest reprezentacją członków spółdzielni będącym na jej usługach. Jest organem kontrolnym, a nie usłużnym wobec zarządu. W Polsce jest wiele spółdzielni, w których członkowie rad nie pobierają żadnych wynagrodzeń lub niewielkie, roczne, kilkusetzłotowe diety. Narzekań na spółdzielnię jest wiele. Jednak tylko sami spółdzielcy mogą to naprawić. Nikt inny. Działalność spółdzielni jest uregulowana prawem spółdzielczym i statutem. Po pierwsze, spółdzielcy nie chodzą na walne zebrania, a to one są najwyższą władzą. Jeśli nie podoba im się prezes, to w trybie określonym statutem w każdej chwili można go zmienić. Samo narzekanie nic nie pomoże. My nie nawołujemy do rewolucji w sępoleńskiej spółdzielni. Chcemy tylko uświadomić spółdzielcom, że ich sprawy są w ich rękach. Przychodzenie do redakcji i utyskiwanie na administrację nic nie pomoże. Prezes Grochowska zbudowała wokół siebie atmosferę względnego spokoju i tak zwanego trwania, no więc trwa.