W głowie siedzi mi Grecja

Robert Lida, 25 sierpień 2013, 00:00
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Ryszard Kałaczyński, rolnik-maratończyk z Wituni, dopiął swego i w ciągu 7 dni przebył dystans 800 kilometrów z Zakopanego do Sopotu. 13 sierpnia punktualnie o godzinie 18.00 zakończył ten morderczy bieg na sopockim molo. Czy to już spełnienie jego największych marzeń? Nie. Jego marzeniem ciągle jest ukończenie greckiego Spartathlonu, najbardziej ekstremalnego biegu na świecie. O biegu rolnika przez Polskę z Ryszardem Kałaczyńskim rozmawia Robert Lida.
W głowie siedzi mi Grecja

Wspólne zdjęcie na finiszu morderczego biegu na molo w Sopocie

– Skąd wziął się pomysł na bieg rolnika przez Polskę?
– Musiałem wymyślić coś, co pozwoli mu się najlepiej przygotować do Spartathlonu. Dotychczasowe przygotowania zawiodły. Potrzebne były przede wszystkim zmiany w psychice. Bieg przez Polskę chodził mi po głowie już od 3 lat. Ponieważ od lat chodzę na pielgrzymki z księdzem Kotewiczem, dobrze poznałem trasę do Częstochowy. Ta trasa bardzo mi się spodobała. Poznałem rolników, którzy zawsze gościli nas w czasie drogi, dlatego wiedziałem, że będę miał zapewnione spanie czy inną pomoc. Z Zakopanego wybiegłem dlatego, ponieważ mam sentyment do tego miasta. Przez dwa sezony pracowałem w Zakopanem. Tam mogłem się zakotwiczyć u państwa Zwijaczów i zorganizować całą wyprawę.

– Czyli nie masz zamiaru odpuścić Grecji? Bieg przez Polskę był tylko pewnym etapem przygotowań?
– Tak, ta Grecja ciągle chodzi mi po głowie i uważam, że jestem w stanie ten bieg ukończyć. To jest silniejsze ode mnie. Co mam na to poradzić?

– Okazało się, że kiedy 7 sierpnia wyruszałeś na trasę, to był to jeden z najgorętszych dni w ostatnich dziesięcioleciach. Taka temperatura biegaczowi tylko przeszkadza.
– No tak, tego dnia temperatura powietrza wynosiła 36 stopni, a przy asfalcie było ponad 50 stopni, ale nic nie mogło mnie zatrzymać. Wszystko było przygotowane. Najgorzej było na zakopiance, a pierwszy przystanek planowałem dopiero w Oświęcimiu. Po 60 kilometrach ścięło mnie z nóg. Byliśmy na to jednak przygotowani. W samochodzie mieliśmy lodówkę pełną lodu. Przemek Paterek okładał mnie tym lodem i to schłodzenie organizmu pomogło.

– Czy miałeś taki moment, że chciałeś zejść z trasy, zrezygnować? Przemek Paterek i Karol Koziel, którzy jechali za tobą rowerem i samochodem, mówią,  że wyglądałeś jak trup.
– Były takie momenty. W Grecji goni mnie czas, a tutaj nie miałem presji czasu. To był duży komfort. Ponadto wiedziałem, że mam serwis, na który w każdej chwili mogę liczyć. Kiedy już naprawdę nie dawałem rady to prosiłem Przemka lub Karola, aby biegli za mną jako zające. Okazuje się, że to bardzo pomaga.

– Serwis w takim biegu to rzecz bezcenna.
– Bez serwisu nie ma szans, że ktoś przebiegnie 120 kilometrów dziennie w taki upał. Spełniali wszystkie moje zachcianki, nie raz ich za to opieprzyłem. Poza tym chcieli udokumentować ten bieg: kręcili filmy, robili zdjęcia i stronę internetową. Nieraz byli bardzie zmęczeni ode mnie. Spali na przemian. Była taka sytuacja, że rano pobiegłem bez nich, tak byli wykończeni. Później musieli mnie szukać na trasie.

– Biegnie człowiek przez Polskę, gdzieś na południu kraju. Jakie były rekacje osób, które spotykaliście na trasie?
– Kiwali, bili brawo. Wszędzie spotykaliśmy się z wielką sympatią i pomocą. Kiedy mijałem kogoś pracującego, to zawsze pozdrawiałem go słowami „Szczęść Boże” i oni odpowiadali „Bóg zapłać”. Pamiętali też o mnie znajomi. Dostałem ponad 300 SMS–ów i odebrałem kilkaset połączeń telefonicznych. Każdy pozdrawiał i życzył powodzenia.

– Ile par butów zużyłeś w czasie biegu?
– Dwie pary nowych, dobrych butów. Często musiałem zmieniać koszulki, miałem ich chyba osiem. Generalnie buty spisały się bardzo dobrze.

– Podobno po powrocie ugościli cię okoliczni rolnicy?
– W niedzielę zaprosili mnie dawni koledzy z Klubu Młodego Rolnika. Spotkaliśmy się w Karczmie Jeleń. To wszystko zorganizował Eugeniusz Bauza. Przyjechało 28 rolników z okolicy. Zaśpiewali mi ,,sto lat”, dostałem kwiaty i pamiątkowy puchar. Podziękowano mi za trud rolnika w biegu przez Polskę.

– Kiedy przybiegłeś do Wituni i spałeś we własnym łóżku, to rano, kiedy trzeba było ruszać dalej, nie dopadło cię jakieś zwątpienie?
– Położyłem się po drugiej w nocy i wstałem w pełni sił. Pochodziłem jeszcze po gospodarstwie. Myślałem tylko, aby realizować swój plan. Wiedziałem, że na starcie w Więcborku czekają na mnie koledzy. Myślałem, że będzie gorzej, ale nie było tak źle. Czułem już to morze.

– Czy na trasie były jakieś nietypowe, może śmieszne, sytuacje?
– Oj, były. Kilka razy zabłądziliśmy przez GPS. W jednej z gmin były aż trzy miejscowości o nazwie Dąbrówka. Każdy z nas trafił do innej. Nie mogliśmy się razem pozbierać. Kiedyś przez dwie godziny szukaliśmy komórki, którą zgubiłem na trasie. Długo by opowiadać. GPS to dobra rzecz, ale też przekleństwo. Ja się trzymałem drogi pielgrzymkowej.

– Cel nadrzędny to Grecja?
– Teraz robię wszystko, aby 24 września wylecieć do Grecji i ukończyć Spartathlon.

Tuż po zakończeniu biegu przez Polskę Kałaczyński wziął udział w gdańskim maratonie Solidarności. Zajął 299. miejsce na 800 startujących z czasem 3:53,00.
 

Komentarze do artykułu
Dodaj komentarz
Najczęściej czytane
W Więcborku odbył się niecodzienny ślub. Przed ołtarzem...
A więc jednak szowinizm. Tego, co wydarzyło się w trakcie meczu 22....
– Kilka tygodni temu pisaliście o apelu samorządowców w sprawie...
Najwyżej oceniane
Sprawa lip rosnących przy ulicy Dworcowej w Kamieniu wciąż budzi...
Lidze powiatowej nareszcie towarzyszyło słońce. Wprawdzie jeszcze...
Rada Miejska w Sępólnie nie zgodziła się na budowę kościoła na...