Opowieści Krajeńskie

Wirusy i bakterie były tu od zawsze. Rzut oka na historię epidemii na Krajnie – część II

Łukasz Jakubowski, 20 kwiecień 2020, 15:22
Średnia: 0.0 (0 głosów)
„Wnet wyjść, daleko uchodzić, nierychło wracać” – te zasady walki z epidemią opracowano już wieki temu. Nie straciły one nic ze swojej aktualności. Także dzisiaj odpowiednio wczesna ucieczka z zagrożonego obszaru do miejsca wolnego od patogenu stanowi dobry sposób na wymknięcie się zagrożeniu. Jak to się sprawdzało w przeszłości? Czy istniały jakieś inne sposoby okiełznania epidemii? Dowiemy się z drugiej, ostatniej części historii epidemii na Krajnie.
Wirusy i bakterie były tu od zawsze. Rzut oka na historię epidemii na Krajnie – część II

Szpital w Więcborku - pierwsza nowoczesna placówka medyczna w regionie

Wirusy i bakterie były tu od zawsze. Rzut oka na historię epidemii na Krajnie – część II

Przecinkowiec cholery - bakteria odpowiedzialna za wywoływanie cholery, choroby stanowiącej poważne wyzwanie epidemiologiczne w XIX wieku

Szpitale tylko z nazwy

Chorych oraz potencjalnie zarażonych rozsądnie izolowano w ich domach, w szpitalach lub chatach położonych na uboczu. Dobytek zarażonych nie mógł być przedmiotem handlu. Niestety nie wszyscy rygorystycznie trzymali się powyższych zasad, co oczywiście utrudniało opanowanie epidemii. W Kamieniu miejsce odosobnienia znajdowało się pewnie przy kaplicy św. Rocha, wybudowanej około 1653 roku przy drodze do Człuchowa. W Sępólnie istniały dwie kaplice na przedmieściach: św. Franciszka oraz św. Krzyża (obie z cmentarzami, ta druga była kaplicą szpitalną). W Więcborku obiekt czy obiekty o takich funkcjach ulokowano prawdopodobnie na Wzgórzu Świętej Katarzyny. Oprócz tego zmarłych podczas epidemii grzebano w miejscach wiecznego spoczynku zakładanych ad hoc – na pewno na wsiach, może też w miastach.

W dużych ośrodkach za walkę z zarazą odpowiedzialni byli lekarze i liczny personel pomocniczy. Trudno oczekiwać tego samego od mieścin pokroju Sępólna, Więcborka czy Kamienia. Aż do XIX wieku opiekę medyczną zapewniały tutaj do spółki szpitale działające przy kościołach wraz z Jeneralskimi, zielarkami i znachorami. Na słowo szpital należy przy tym wziąć poprawkę, gdyż oznaczało ono bardziej przytułek dla ubogich niż placówkę leczniczą. Medycyna nie dysponowała specyfikiem zdolnym do unicestwienia bakterii i wirusów wykańczających nosiciela. Leczono co najwyżej paliatywnie, a na tym polu biegła w swej sztuce zielarka nie musiała być gorsza od prowincjonalnych medyków. Trudno potępiać w czambuł zabobon, skoro przesądy w najlepsze szerzyły się także w akademickiej medycynie. Ratunku szukano po prostu wszędzie, gdzie spodziewano się go znaleźć – u Boga, u wiejskich babek, balwierzy, szarlatanów, cynicznie kupczących remediami.

Więcbork jak Feniks z popiołów

Najlepszym sposobem na chorobę było trzymanie się od niej z daleka, zgodnie ze starą zasadą: „Wnet wyjść, daleko uchodzić, nierychło wracać”. Pospólstwo uciekało przed nią choćby do lasów, lepiej sytuowani zamieniali miejskie wille na rezydencje w ustronnych miejscach. Pierwsi walczyli o przeżycie, drudzy oddawali się uciechom niczym owa złota florencka młodzież w wyobraźni Boccaccia. Żaden sposób nie dawał jednak gwarancji zdrowia. Wodzirejka kostucha do swego danse macabre zapraszała wszystkich bez wyjątku – gołotę i bogaczy, prekariuszy i patrycjuszy, młodych i starych, bogobojnych i trącących siarką. Stąd w korowodzie tańczących dawało się dostrzec między innymi szlachetnie urodzonych: Katarzynę Zebrzydowską (zmarła w 1653) oraz Andrzeja Komierowskiego (zmarł na tyfus w 1813).

Po takich katastrofach życie powoli wracało do normalności. Regionalista Otto Goerke pisał, że w ich wyniku niektóre miejscowości na dobre zamieniały się w pustkowia (na przykład Drozdowo), więcborczanom zaś po epidemii towarzyszącej III wojnie północnej strach nie pozwalał wrócić do zarażonych domostw, toteż zostawili je i pobudowali nowe.

Uciekać, cholera!

Więcej szczegółowych informacji o epidemiach mamy z okresu zaboru pruskiego. W 1781 roku w Sępólnie grasowała czerwonka, rok później ospa prawdziwa, a w jeszcze kolejnym roku do ospy dołączył tyfus plamisty. Z kolei XIX wiek to przede wszystkim pochód cholery, następczyni dżumy. Ten niemile widziany gość pojawiał się na Krajnie szereg razy pomiędzy 1831 a 1873 rokiem. Oprócz niej mieszkańców gnębiły również szkarlatyna i żarnica (między innymi 1867 i 1884–1885, w tym drugim przypadku dodatkowo z błonicą), ospa (kilkukrotnie pomiędzy 1831 a 1870 rokiem, z czego w blisko połowie przypadków daty roczne pokrywają się tutaj z epidemiami cholery), tyfus (1852–1853, 1881, 1882, 1901–1902, 1916) oraz grypa (1918). Poza tym zgodnie ze zwyczajem najprzeróżniejsze choroby szerzyły się podczas wojen – tym razem napoleońskich.

Pierwsza pandemia cholery w 1831 roku okazała się zarazem jedną z najgroźniejszych. W Sępólnie zachorowało wówczas 196 ludzi, co stanowiło nieco ponad 7% mieszkańców. Spośród nich zmarło 99 osób, zatem śmiertelność przekroczyła 50%. W Kamieniu chorych było 52, czyli około 7% ogółu. Odeszło do Pana 26, więc śmiertelność wynosiła równe 50%. Kamień mocno odczuł również zarazę w 1866 roku, zawleczoną tu przez żołnierzy wracających z wojny prusko-austriackiej. Na 151 chorych zmarło wówczas 69, czyli blisko połowa (około 4% mieszkańców). Szczęście w nieszczęściu, że akurat wtedy w mieście pojawiły się siostry elżbietanki, które natychmiast roztoczyły opiekę nad potrzebującymi – zarówno chorymi, jak i sierotami.

Nadchodzą szczepionki

W epoce cholery zestaw środków przeciwko szalejącym zarazom wciąż był niewystarczający. Nie sposób jednak nie zauważyć sporej poprawy w kwestii organizacji opieki zdrowotnej i prewencji, jaka dokonała się na przestrzeni XIX wieku. W miastach zaczęli osiedlać się lekarze, w Więcborku założono szpital z prawdziwego zdarzenia, pojawiły się kwalifikowane położne i siostry zakonne pielęgnujące chorych. Dzięki obecności lekarzy i skrupulatności władz podstawowa forma walki z epidemiami – izolacja zarażonych oraz kwarantanna podejrzanych – mogła być przeprowadzana efektywniej niż w przeszłości. Krokiem milowym w zwalczaniu zagrożenia było natomiast wprowadzenie szczepionek – najpierw przeciw ospie prawdziwej (w ograniczonym zakresie już na początku wieku), a następnie przeciw wściekliźnie, błonicy, cholerze i innym przekleństwom. Jeszcze później, już w dwudziestoleciu międzywojennym, medycyna opracowała kolejną potężną broń przeciwko zarazkom – antybiotyki. Za II RP Krajanie dysponowali więc najlepszymi środkami do walki z zarazami w historii. Istniały odpowiednie procedury, praktykował doświadczony personel, a oprócz szpitala ochroną zdrowia zajmowały się: Polski Czerwony Krzyż, Zakład św. Anny w Kamieniu, Ewangelicki Diakonat Społecznościowy w Więcborku oraz Ośrodek Zdrowia w Sępólnie (złożony z Poradni dla Matki i Dziecka, Poradni Przeciwgruźliczej, Poradni Przeciwjagliczej, Gabinetu Fizykalnego i Poradni dla Ubogich).

Sępólno poligonem doświadczalnym

Mowa o metodzie Jennera, ale trzeba wspomnieć, że wcześniej, w XVIII wieku, w Europie znana i stosowana była wariolizacja, polegająca na prewencyjnym zarażaniu zdrowych ludzi ospą. Jeśli chodzi o metodę Jennera, rola Sępólna wydaje się tutaj szczególnie interesująca. Wiemy, że w Sępólnie 63 dzieci było szczepionych już w maju i czerwcu 1801 roku. Rok później dr Krüger, lekarz powiatowy z Bydgoszczy, odwiedził miasto z dr. Küsterem, aby zbadać te dzieci pod kątem skuteczności wykonanych szczepień. Ponieważ żadne z dzieci nie zachorowało na ospę, zarekomendowali oni wprowadzenie szczepień na szerszą skalę. Obowiązek szczepienia wszystkich dzieci w Prusach wprowadzono jednak dopiero w 1874 roku (Ustawa o szczepieniach). To do spółki z kilkoma epidemiami ospy na Krajnie po 1801 roku sugeruje, że Sępólno potraktowano jako poligon doświadczalny i obiecujące rezultaty szczepień wbrew sugestiom wymienionych lekarzy nie przełożyły się u nas na dalsze działania.

Szkoły wylęgarnią chorób?

Piętą achillesową były za to nadal złe warunki sanitarne i zaniedbania higieniczne. Ponieważ ich największe natężenie odnotowywano wśród biedoty, cierpiącej dodatkowo z niedożywienia, a nawet głodu, to zawsze plebs cierpiał najbardziej w trakcie zaraz. Jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym wodę czerpano ze studni, za potrzebą chodziło się do wygódek, a zasmarkany nos wycierało w i tak zabrudzony rękaw. Oczywiście próbowano pomóc najbardziej potrzebującym – działały towarzystwa i komitety dobroczynne, w szkołach wprowadzono dożywianie – jednak była to kropla w morzu potrzeb. Swoją drogą placówki oświatowe zdawały się szczególnie sprzyjać zakażeniom. Duża liczba dzieci i ich stały kontakt sprawiały, że jeden chory był w stanie łatwo zarazić innych. W ciągu kilkunastu lat pomiędzy 1922 a 1939 rokiem szkoła w Sępólnie była kilkukrotnie zamykana z powodu epidemii lub zagrożenia epidemią grypy, świerzbu, tyfusu i odry. Podobnie wyglądało to w innych szkołach – w październiku 1934 roku placówkę w Obodowie zamknięto z powodu szerzącej się błonicy (dyfterytu), a kilka miesięcy wcześniej wśród dzieci w Jastrzębcu grasowała odra. Kronika sępoleńskiej placówki zawiera fragmentaryczne dane o zachorowalności uczniów, dające pewne pojęcie o stanie zdrowia najmłodszych. Z jej zapisów wynika, że najczęstszą dolegliwością była grypa, natomiast przypadki świerzbu i jaglicy dowodzą występowania zaniedbań higienicznych.

Nowe czasy

Odporność na klęski elementarne stanowi nie najgorszy probierz rozwoju cywilizacyjnego. Nie dziwi zatem wcale, że postęp na tym polu dokonywał się powoli i dopiero na fali naukowego boomu zaczął on nabierać prędkości. W ślad za nim zmieniało się ludzkie nastawienie. Magia zawsze pojawiała się wraz z niebezpieczeństwem, nad którym nie dawało się zapanować. Jan Dorawa, powołując się na starostę chojnickiego Tettaua, pisał, że jeszcze podczas epidemii cholery w 1837 roku w wielu miejscach chciano odkopywać zwłoki zmarłych, aby pozbyć się zagrożenia ze strony wampirów. Jednak szkiełko i oko naukowca zaglądało w coraz więcej miejsc. Wampiry i czarownice, niegdyś tak potężne, znikały w konfrontacji z empirią. Zrazu dotyczyło to tylko umysłów na pewnym poziomie, ale coraz większa styczność z wiedzą także prostaczków wyrywała z kręgu atawistycznych wizji pojmowania świata. Naturalnie ani zabobonu, ani bakcyli nie udało się zupełnie wyplenić. Dało się je za to zredukować do poziomu niegroźnego dla zdrowia całej populacji.

 

http://krajna.com.pl/system/27/assets/000/007/689/2_Edward_Jenner.jpg?1587388629

Edward Jenner - angielski lekarz, odkrywca szczepień ochronnych przeciw ospie