Powiat

Wszyscy zarabiają oprócz rolników

Robert Lida, 31 styczeń 2019, 10:07
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Tadeusz Pieczywek z Wilkowa prowadzi typowe rodzinne gospodarstwo rolne. Gospodaruje na 40 hektarach i produkuje rocznie 500-600 sztuk świń. Nie jest członkiem żadnej partii, związku czy organizacji, jednak stanął na czele komitetu protestacyjnego rolników. W ubiegłym tygodniu pod sępoleńskim magistratem zorganizował pikietę rolników. O tym, jaki jest powód i cel protestu rozmawiamy z Tadeuszem Pieczywkiem:
Wszyscy zarabiają oprócz rolników

Tadeusz Pieczywek nie zabiega o gołosy wyborców. Walczy o lepszą przyszłość rolników na Krajnie

 

- Komitet protestacyjny sformułował 13 postulatów. Na pierwszym miejscu nawołujecie do podjęcia natychmiastowych działań mających na celu utrzymanie cen żywca wieprzowego na poziomie opłacalności. Ile w tej chwili rolnik otrzymuje za kilogram świniaka?
- Cena poubojowa to obecnie około 5 złotych przy klasie E. Jeżeli tucznik waży 110 – 120 kilogramów, to wydajność jest liczona jako 80 procent wagi żywej czyli 80 – 90 kilogramów półtuszy. Mnie płacą za półtuszę.
- Jaki jest koszt wyprodukowania tego kilograma?
- Na dzisiaj jest to kwota około 6 złotych. Przy tej cenie wyszedłbym na zero lub niewielki plus.
- Czyli do takiego świniaka rolnik dokłada 100 złotych?
- Zgadza się. Nie liczę jednak wkładu mojej robocizny, amortyzacji budynków i jeszcze kilku innych kosztów. Gdyby do tej pracy trzeba by było zatrudnić pracownika, zapłacić mu uczciwą pensję i składkę ZUS, to koszt byłby o wiele większy. Nasze rolnictwo jest oparte na gospodarstwach rodzinnych. Pracują na nich dzieci, w moim przypadku syn, pracuje żona i ja. Nie ma nikogo z zewnątrz.
- Wpływ na to, co się dzieje na rynku wieprzowiny, ma też import, zresztą dotyczy to także innych produktów. Postulujecie aby władze przyhamowały ten import, a przynajmniej miały nad nim kontrolę. Dalej, postulujecie, aby całkowicie zakazać uboju na terytorium Polski zagranicznych świń i wprowadzić rodowód, który mówiłby, z jakiej hodowli dane mięso pochodzi oraz aby wprowadzić obowiązek znakowania produktów spożywczych flagą kraju pochodzenia. Domyślam się, że w tym ostatnim przypadku chodzi o to, aby konsument mógł świadomie wybierać to, co kupuje?
- Tak, naszą biało–czerwoną flagą mogłyby być znakowane tylko te produkty, które są wyprodukowane od początku do końca u nas. To znaczy: prosiak urodził się u nas, u nas jest wykarmiony, wychowany do tucznika, sprzedany i przetworzony. To moim zdaniem, jest produkt polski, a nie sprowadzone z Dani prosiaki czy warchlaki, wyhodowane w systemie chowu nakładczego i ubite w naszych ubojniach. To już nie jest produkt polski. To już jest produkt duński. Dużym problemem jest też ASF. Na przykład Belgia ma już ograniczony zbyt na wieprzowinę, dlatego śle wszystko do Polski. Podobnie jest z Litwą. W telewizji minister rolnictwa Litwy mówi, że muszą to robić, bo chodzi o interes ich rolników, a naszego interesu kto będzie bronił? Podobnie powinien działać też nasz minister. Okazało się, że do Polski są wwożone żywe świnie ze stref z ograniczeniami ASF. U nas w tych strefach świnie są wybijane i oddawane do utylizacji, zaznaczam, zdrowe świnie, po badaniach. Rolnik dostaje zakaz sprzedaży i na tym koniec. Pytam się ile kosztuje utylizacja takiego tucznika? Czy nie lepiej byłoby wyznaczyć jakiś zakład, który przetwarzałby je z przeznaczeniem na pomoc dla krajów słabo rozwiniętych? Według mnie tak powinno być. Najlepiej wszystko wybić i do spalarni.
- Padło hasło ,,hodowla nakładcza”. Konkretnie na czym to polega i w jaki sposób zagraża innym rolnikom?
- Duńczycy dają rolnikowi prosiaki, a on je dalej hoduje. Rolnik podpisuje umowę, dostaje prosiaka czy warchlaka, dostaje paszę, całe wyposażenie i za określoną stawkę, podobno 50 złotych od sztuki, ma je wykarmić do określonej wagi. Rozmawiam z wieloma rolnikami i oni twierdzą, że będą rezygnować z własnej hodowli i pójdą w nakładczą. W tej sytuacji będziemy już tylko parobkami.
- To, co chyba najbardziej denerwuje konsumentów, to relacja ceny w skupie do ceny na sklepowej półce. Po drodze jest cała masa pośredników, którzy na tym zarabiają. Postulujecie o całkowite wyeliminowanie pośredników.
- To jest bardzo szeroki problem. Wszyscy zarabiają oprócz rolników, zarabiają pośrednicy. Ja rozumiem, że są wahania cen na rynku, bo jest za dużo żywca. Ja się z tym zgodzę. Jest za dużo, cena spada, ale niech równocześnie spada cena w sklepie. Tak się nie dzieje. Ewentualnie są jakieś małe korekty czy promocje. Mówi się, żeby rolnicy zakładali grupy producenckie czy teraz spółdzielnie, ale i tak nie mają siły przebicia. Zakłady mają swoich pośredników, którzy są traktowani w specjalny sposób. Taki pośrednik potrafi dać rolnikowi 20 – 30 groszy więcej za kilogram niż bezpośrednio daje ten zakład. Nawet rolnikowi, który ma umowę z tym zakładem. To co, ten pośrednik dołożył ze swoich pieniędzy? Musi mieć na tyle korzystne warunki, że da więcej rolnikowi i jeszcze sam na tym zarobi. Przecież to proste. W grę wchodzą jeszcze terminy płatności. Wielu rolnikom zależy na jak najszybszym dopływie gotówki.
- Apelujecie o realne ceny środków do produkcji rolnej, przynajmniej tych krajowych.
- W mediach pojawia się hasło, że będzie wypłacana pomoc suszowa. Od razu zakłady azotowe wstrzymały sprzedaż i od razu podwyższyły ceny. Celowo na rynku wywołuje się panikę. Zakłady wiedzą, że będzie przypływ gotówki i rolnik nie będzie jej kisił w banku, tylko kupi nawozy. To było widoczne zwłaszcza w ubiegłym roku, ale też w poprzednich latach.
- Skrót ASF to prawdziwa zmora hodowców trzody chlewnej. Minister mówi, że w tej sprawie zrobił dużo, a wy mówicie, że zrobił za mało.
- Niemcy potrafili się bardzo ładnie przed tym zabezpieczyć. Zmniejszyli populację dzika.
- Czyli zgadzacie się, że należy wybić dziki?
- Tak. Głównym nosicielem wirusa jest dzik. Jeżeli nie zmniejszymy jego populacji, to będzie źle. Ja nie jestem w stanie skutecznie zabezpieczyć swojego gospodarstwa. Mogę je ogrodzić, aby zwierzęta nie miały dostępu na teren gospodarstwa, ale jeżeli dziki będą bytowały na przykład w zbożach czy innych uprawach, to nie ma szans na skuteczną obronę przed wirusem. Prasuję słomę, w której bytowały dziki. Może prasa wciągnie nawet ich odchody, a ja później tę słomę dam w chlewni jako ściółkę. Sam przywlokę sobie wirusa do gospodarstwa.
- Od dzików doszliśmy do szkód łowieckich. Problem stary jak świat i ciągle niezałatwiony. Zmieniono skład komisji szacujących szkody, zmieniono zasady szacowania i nic?
- Powiem na własnym przykładzie. Przyjechała komisja na moje dwuhektarowe pole, gdzie miałem zasianą mieszankę zbożowo–strączkową. Zwierzyna całkowicie wyjadała groch, a komisja wyliczyła szkodę na 2 procent. Udział grochu w tej mieszance stanowił 30 procent. Co ciekawe, po roku zadzwonił do mnie łowczy i zaproponował, że koło łowieckie wydzierżawi ode mnie to pole, ponieważ zwierzyna robi na nim duże szkody. Pytam, o co tu chodzi?
- Walczycie też o wyrównanie stawek płatności bezpośrednich do stawek obowiązujących w pozostałych krajach Unii. Jaka to jest różnica?
- My mamy 50 procent tego co oni. Oprócz tego zachodni rolnicy otrzymują jeszcze inne wsparcia od swoich rządów. Przy porównywalnych kosztach produkcji Duńczykom opłaca się przywieźć prosiaki do Polski i tutaj wytuczyć, skoro mają pomoc do produkcji trzody. W starciu z taką konkurencją nie mamy żadnych szans. Konsument kupuje to tańsze mięso w supermarkecie i nie pyta skąd ono pochodzi. W kwestii mięsa powinien być konkretny nadzór: kto, ile i czego przywozi? Inne kraje potrafią bronić swoich producentów. My nie potrafimy. Import powinien być uzupełnieniem naszej produkcji, a u nas jest chyba odwrotnie. Słyszał pan kiedyś o Funduszu Promocji Żywca Wieprzowego?
- Nie słyszałem. A co to takiego?
- To istnieje od wielu lat i my na to płacimy. Na ten fundusz potrąca się bodajże 0,1 procenta kwoty, którą uzyskujemy ze sprzedaży tuczników. Co się z tymi pieniędzmi później dzieje tego nikt nie wie. Kto słyszał, aby taki fundusz promował polskie mięso? Nie znam takiej osoby.
- Wasz protest to jest inicjatywa oddolna.
- Zrobiliśmy to sami, aby pokazać, że nie stoi za nami żadna partia polityczna czy ktokolwiek. Nie chcemy komuś robić konkurencji. To są sami niezrzeszeni rolnicy. Chcemy pokazać nasze problemy.
-l Policjant czy nauczyciel idzie na L4 i ma podwyżkę pensji załatwioną, a co może zrobić rolnik?
- No właśnie, co ma zrobić? Albo przychodzi pod urząd i pikietuje i wtedy wszyscy pytają czego on chce. Przecież dostaje dopłaty, jeździ nowymi ciągnikami, dostaje pomoc suszową, wszystko dostaje. Gdyby za tucznika zarobił uczciwe pieniądze, to nie potrzebowałbym tej pomocy suszowej. Sam bym sobie to wypracował. Moją produkcję się dusi, abym pracował za darmo i najlepiej jeszcze do niej dokładał. Jeżeli nie mam dochodu ze sprzedanych tuczników, a w polu straty suszowe w granicach 50 procent, to co mam zrobić? Rząd podnosi płacę minimalną. W rolnictwie tego nie ma. Dzisiaj wstawię maciorę do chlewni i za jakiś czas ona się oprosi, to ja nie wiem za ile sprzedam tuczniki. To nie jest tak, że dzisiaj wyprodukuję śrubkę, jutro ją sprzedam, a pojutrze mam pieniądze. Od wstawienia maciory muszą upłynąć 4 miesiące zanim ona się wyprosi i potem 4 na wyhodowanie tucznika. Co będzie po tym czasie, nikt nie wie. Chodzi właśnie o tę przewidywalność i stabilność. W rolnictwie nie można reagować z dnia na dzień. Konieczne są odgórne regulacje, na przykład ceny minimalne.
- Te protesty mogą się skończyć niczym. Nikt waszego głosu nie usłyszy i co wtedy?
- Właściwie to nie wiem. Głosy są różne. Czy zaostrzać te protesty? Nie o to chyba chodzi. Chcielibyśmy konkretnie porozmawiać z ministrem Ardanowskim. Odczekamy tydzień czy dwa i wtedy podejmiemy dalsze decyzje. Jeżeli naprawdę nic się nie zmieni, to prawdopodobnie będziemy wychodzić na drogi. To już jest ostateczność. Nie chcemy utrudniać ludziom życia. Chcemy tylko pokazać nasz problem. Chcielibyśmy aby te argumenty dotarły zwłaszcza do mieszkańców miast.
- Dziękuję za rozmowę.