Dali radę!
Platforma Obywatelska jest po tych wyborach kompletnie zdemolowana. Przekaz rządzących przypomina Dariusza Michalczewskiego - ich idola spranego kiedyś na ringu za pazerność. „Tiger” kręcący się aktualnie w Gdańsku wokół tamtejszego prezydenta, nie umiał sam zejść z ringu, to go znieśli i taki był jego koniec. Mamona jest złym doradcą. W niedzielę przekonali się o tym członkowie PO. Boleść była widoczna wokół nas, bo dotknęła Iwonę Kozłowską, której wyborcy podziękowali za kilkutygodniową aktywność wymuszoną uporczywym ubieganiem się o powrót na Wiejską. Nie wyszło. Zresztą nie tylko tej pani. Przez szranki wyborcze nie przecisnęli także: Marek Witkowski (PiS), Ewa Siekierka-Czepiewska (PSL), Mariola Mosiądz-Śmigiel (Zjednoczona Lewica), Marek Lewandowski („Kukiz ’15). W tych szeregach mieszczą się kolejni dwaj kandydaci: Tomasz Bracka („Kukiz ’15”) Bogdan Januszewski (PSL). W obu przypadkach nie da się jednak stwierdzić, że przegrali. Oni po prostu nie istnieli. Przy tej okazji warto odnieść się do sposobu rejestracji kandydatów. Dlaczego obaj wystartowali, ośmieszając swoje ugrupowania? Bo te urządziły swoiste łapanki. Pierwsze, z braku zaplecza przystało na byle kogo. Drugie, wyraźnie dołujące, nie miało w kim przebierać. Zresztą, jak widać w różnych telewizorniach, w PSL roi się od rolników i chłopów z Marszałkowskiej z wyraszplowanymi buźkami i strojnymi w dobrze skrojone garnitury. Poza tym to ględzenie... Ostatnio poseł od małych kłopotów przekonywał w radiowej Trójce, że Polacy powinni się dzielić na tych, co wietrzą zamach smoleński i na tych, co wierzą w katastrofę. Przy czym on sam nie ma wyrobionego zdania. Fajnie, co? Niestety, od takich posełków rojno w rozmaitych mediach mainstreamowych. U nas także rojno, ale od rodzimych kandydatów. Tego jeszcze nie było, żeby z małego grajdoła na listy powskakiwało aż sześciu kandydatów. W zasadzie poza Iwoną Kozłowską z Zabartowa, żądną i mogącą spodziewać się reelekcji, reszta pracowała na listy. A z tym różnie bywało. Marek Witkowski wprawdzie uciułał sporą garstkę głosów, ale z nierealnym hasłem na banerach, wyprzedzającym dla niego epokę, zwyczajnie przesadził. Na tych samych falach wibrował jego więcborski kolega z listy śpiewaka. Żeby wszystko było jasne i poukładane, posłem zostaje się po wyborach. - Krótko mówiąc: chłopoki, nie piszta żeśta posłami, kiedy to Himalaje waszych możliwości, zwłaszcza dla tego od śpiewaka. Iwona Kozłowska, co by nie powiedzieć, uzbierała o ponad 2 tysiące głosów więcej niż w poprzednich wyborach. „Pracuję, nie celebruję”, czy to pokrętne hasełko zadecydowało? Nie. Tysiące banerów i plakatów naklejanych nieustannie na rywali przemawiających ze słupów ogłoszeniowych. Jak pojawił się straszący wzrokiem jej koleś Olszewski, to natychmiast ekipa Kozłowskiej go zaklejała. Przy czym, tak było w Sępólnie, Kozłowska też nie miała lekko. Na jej rozpromienioną twarzyczkę ekipa burmistrza lepiła obwieszczenia. Okrutnicy!I tak to przebiegała kampania wizerunkowa, w której moc uwierzyli liczni kandydaci. Od ich reklam w szaroburych miejscowościach zrobiło się kolorowo. Teraz czas na sprzątanie i... płacenie rachunków. Największą kasę wydała oczywiście Kozłowska. Skąd? Jej słodka tajemnica. Dla ścisłości, kręcenie się o świcie wśród wędkarzy to nie praca, to celebrowanie! Przecinanie wstążeczki to nie praca poselska, to celebracja. Wymiana uśmiechów, ukłonów i całego zestawu innych gestów na dożynkach, to nie praca poselska, to celebrowanie. To tak na marginesie, gdyby jeszcze kiedyś otworzyły się sejmowe wrota i ponownie przyszłoby głosować za aborcją. Prawo i Sprawiedliwość ostatecznie wygrało wybory, mając pięcioro posłów więcej od połowy składu parlamentu. Samodzielne rządy okazały się bardziej realne niż zakładano. Natychmiast ruszyła kampania medialna nawołująca do rozliczeń obietnic wyborczych. Od niedzielnego wieczoru w studiach telewizyjnych i radiowych roiło się od trupów politycznych. Trzeba być dosłownie wariatem zarządzającym telewizją państwową, żeby przed kamery nieustannie pchać nieogolonego ostatnio zwyrodnialca, budującego potęgę platformersów, własnego ruchu, a ostatnio lewicy Millera. Pomimo totalnej klęski obrzydliwców, telewizornie prześcigały się w nawiązywaniu z nimi kontaktów. – Ciekawe, kiedy zaczną zakazywać aborcji? - zaczynają mnożyć podejrzenia ci sami, którzy z gębami kipiącymi od wulgaryzmów rżnęli w rogi Polaków przez ostatnie dwie kadencje. Ci sami, którzy zostawili Polskę w ruinie finansowej z długiem publicznym przekraczającym bilion złotych! Przegrana ekipy rządzącej jest jak najbardziej zasłużona. Są jednak miejsca, gdzie partia afer i aferzystów ma swoich zwolenników. W dalszym ciągu największym wzięciem cieszy się wśród przestępców siedzących w zakładach karnych i aresztach. W zakładach karnych w Koronowie i Fordonie w pierwszej dziesiątce kandydatów na posłów z różnych list aż siedmioro to członkowie PO! W ZK Potulice i Areszcie Śledczym w Bydgoszczy jeszcze więcej, ośmioro! W całym powiecie sępoleńskim tylko Sępólno ciągle przepadaza PO. Podobnie jak słynące z demokracji Kuba i Chiny, gdzie głosujący tam Polacy wybierali platformersów. Zwycięstwo największej partii opozycyjnej daje przepustkę do tworzenie nowego rządu, ale nie ułatwia przekazu. Rozwydrzone media długo jeszcze będą jątrzyć. To kwestia czasu, jak dyżurnym recenzentem ponownie zostanie pieniacz Niesiołowski z dziesiątkami trupów politycznych czyhających na potknięcia rządzących. Najważniejsze, że hasło „Damy radę” ziściło się tak z potężnym skutkiem. Niech zatem wiara i przekonanie, że w skorumpowanych samorządach jest to także możliwe, rośnie i trwa jak najdłużej.