Więcbork

Doktor Bogusia skończyła swój dyżur

Robert Lida, 06 grudzień 2018, 09:55
Średnia: 0.0 (0 głosów)
W poniedziałek cały powiat obiegła wiadomość o śmierci Bogumiły Drogoś-Mierzejewskiej, cenionej i do końca oddanej swemu powołaniu lekarce. Doktor Bogusia, bo tak na nią mówiono w Więcborku, w sierpniu obchodziła 40-lecie swej pracy zawodowej. Pacjentów leczyła niemal do swoich ostatnich dni, a sama przegrała z chorobą. Nie ma chyba w tym powiecie osoby, która by jej nie znała, a przynajmniej o niej nie słyszała.
Doktor Bogusia  skończyła swój dyżur

Bogumiła Drogoś-Mierzejewska

Pracę zawodową rozpoczęła w 1978 roku w więcborskim szpitalu, zaraz po ukończeniu studiów w Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie. Wtedy szpital wchodził w skład wielkiego ZOZ-u obejmującego wszystkie placówki ochrony zdrowia na terenie powiatu.
– Rozpoczęła pracę na oddziale dziecięcym jako lekarz pediatra. Pracowała również w przychodni. Później została ordynatorem oddziału, po doktorze Zielińskim. Pracowałyśmy ze sobą od pierwszych dni, więc mogę powiedzieć, że ją dobrze znałam. Pani doktor spędzała na oddziale całe dnie. Wiem, że chodziła późno spać. Zawsze zanim się położyła dzwoniła na oddział i pytała, czy wszystko jest w porządku. Nigdy nikomu nie odmówiła pomocy. Sztywne godziny pracy dla niej nie istniały. Miała bardzo dobry kontakt z dziećmi i ich rodzicami. Zawsze była dostępna. Pacjent zawsze był dla niej na pierwszym miejscu. Przychodnia była czynna do osiemnastej, a ostatni pacjent wychodził od niej po dwudziestej. Pacjenci z Sępólna przepisywali się do przychodni w Więcborku, aby móc korzystać z jej pomocy. To był prawdziwy anioł – wspomina Teresa Dobrowolska, pielęgniarka oddziałowa oddziału dziecięcego i noworodkowego więcborskiego szpitala.
Mimo natłoku pracy Bogumiła Drogoś-Mierzejewska wystartowała w wyborach samorządowych w 2002 roku i z rekordowym poparciem została radną powiatową. To był bardzo trudny okres dla szpitala. Jego byt był zagrożony, a ona z grupą innych pracowników tej placówki walczyła o jego przyszłość. Dziś można powiedzieć, że te wysiłki opłaciły się.
W 2006 roku wspólnie z grupą współpracowników na bazie SPZOZ-u tworzyła spółkę Provita.
– Pani doktor de facto dyżurowała w szpitalu na dwóch oddziałach. Na oddziale dziecięcym i noworodkowym. Do tego dochodziły dyżury w przychodni. W pewnym momencie uznała, że tego nie da się już pogodzić i zrezygnowała z pracy w szpitalu. Była u nas lekarzem rodzinnym, ale z racji swojej wiedzy i doświadczenia zajmowała się również dziećmi. Pacjent był dla niej zawsze najważniejszy. Tak długo drążyła problem aż udało się go rozwiązać. Wiem, że to brzmi banalnie, ale nigdy nikomu nie odmówiła pomocy. To był prawdziwy anioł. Zawsze starała się doskonalić swoje umiejętności i pogłębiać wiedzę. Jeszcze miesiąc przed śmiercią była na szkoleniu w Warszawie. My, jako koledzy z pracy, zapamiętamy ją również jako osobę wesołą, uśmiechniętą, a nawet dowcipną. Może na zewnątrz nie było tego widać. W czasie imprez czy spotkań była duszą towarzystwa. Odwiedziłem ją niedawno, gdy leżała na oddziale. Przyszedł również ksiądz Gabor, a ona tak żartowała, że dosłownie zanosiliśmy się śmiechem. Teraz jest pustka, której nie da się w żaden sposób zapełnić – mówi Tomasz Mesjasz, prezes więcborskiej spółki Provita.
O Bogumile Drogoś-Mierzejewskiej słyszymy tylko dobre rzeczy. 40 lat pracy z chorymi to stanowczo zbyt mało. Mogło być jeszcze więcej. Trzeba też pamiętać, że pani doktor była również żoną i matką czworga dzieci. To kolejny etat, a może nawet więcej. Jak ona to robiła, że jej czasu, poświęcenia i serca wystarczyło dla wszystkich? Takich lekarzy trudno już dzisiaj spotkać.