Dom nieszczęść
Pan Mirek związał się z mieszkanką Lutowa i zamieszkał u niej. Z tego związku urodziło się dziecko. Kobieta wcześniej rozwiodła się ze swoim mężem. Niestety, na strychu domu znajdującego się na wybudowaniu wybuchł pożar. Konieczny był remont, a zwłaszcza nowy dach. Pan Mirek, który zna się na budowlance, powoli remontował ten dom. Okazuje się, że pożar to nie najgorsza rzecz, która mu się w życiu przytrafiła. W październiku 2014 roku złamał sobie nogę. To było bardzo skomplikowane wieloodłamowe złamanie. Przewieziono go do szpitala do Więcborka i oczywiście dalej do Bydgoszczy, do szpitala im. Jurasza. Konieczne było zastosowanie specjalnego stabilizatora przymocowanego do nogi piętnastoma śrubami wkręconymi wprost w mięśnie. Niestety, na wstępie popełniono błąd. Pękła metalowa szyna. Pękła dlatego, że nie zamocowano drugiej, po przeciwnej stronie. W marcu 2015 roku ponownie trafił do szpitala w Bydgoszczy, gdzie wykonano przeszczep kości z biodra do nogi. Teraz już zastosowano dwie szyny stabilizujące. Do domu wrócił nie tylko z nowymi szynami, ale również z gronkowcem złocistym w organizmie. Rany pooperacyjne się nie goiły. Przeciwnie zaczęły się psuć. W kwietniu ponownie trafił do szpitala. Tym razem na salę septyczną. Tam przebywał trzy tygodnie. – Przez ten czas lekarz odwiedził mnie dwa razy. W końcu na wózku wyjechałem na korytarz, dopadłem lekarza i spytałem, czy konieczna jest jakaś specjalna rejestracja, aby coś zrobiono z moją nogą. W końcu zajął się mną inny lekarz, specjalista od chirurgii dłoni. Zalecił opatrunki, zapisał antybiotyki i wypisał do domu – relacjonuje pan Mirek. Po kilku miesiącach i kolejnych pobytach w szpitalu sytuacja się nie poprawiała. Z nogi zaczęła zionąć potężna dziura. Dzięki pomocy znajomego trafił do specjalistycznego szpitala w Otwocku. Tam od razu wykonano zdjęcie rentgenowskie, które wykazało, że kości zrosły się nieprawidłowo. Okazało się również, że w związku z poprzednimi zabiegami operacyjnymi chora noga jest krótsza o 5 centymetrów od tej zdrowej. We wrześniu lekarze w Otwocku orzekli, że konieczna jest pilna operacja i zastosowanie innych metod. Miała się odbyć za 2-3 tygodnie. Od tej pory chory nie może dogadać się z tamtejszymi lekarzami. – Dzwonię co chwila. Albo nie ma lekarza, albo każą jeszcze poczekać, albo udają, że nie wiedzą, o co chodzi. Nie wiem już, co mam robić – mówi pan Mirek.
Efekt jest taki, że widzimy przed sobą mężczyznę w kwiecie wieku, w pełni sił, chętnego do pracy, ale z nogą, z której wystaje metalowe rusztowanie. Z nogą, która ropieje, jest sina i być może z objawami martwicy. Mężczyzna nie ma takiej możliwości, aby wsiadać do samochodu i co chwilę jeździć do Bydgoszczy czy Otwocka. Po prostu nie ma samochodu, co najwyżej rower. Zawsze musi prosić kogoś o pomoc. Ponadto, przemieszczanie się z tą nogą tylko pogarsza sytuację. W tej chwili żyje z zasiłku w wysokości około 600 złotych miesięcznie. Jakby tego było mało, lekarz orzecznik - cudotwórca obniżył mu grupę inwalidzką. Z tych 600 złotych nie da się wyżyć, a co dopiero jeździć po lekarzach. W domu jest malutkie dziecko i starsza pani obłożnie chora, po wylewie. Pana Mirka odwiedziliśmy we wtorek. Zastaliśmy u niego akurat panie z Ośrodka Pomocy Społecznej w Sępólnie. One też widzą ten problem, też widzą tę nogę. Czy ośrodek może coś pomóc w tej sprawie? Gdyby pan Mirek miał zdrową nogę, to sam zatroszczyłby się o siebie, dziecko, konkubinę. Opieka społeczna nie miałaby tutaj nic do roboty. Mężczyzna nie jest nikim ważnym, nie ma znajomości, pieniędzy i dlatego lekarze w dużych szpitalach przestawiają go z kąta w kąt. Być może czekają aż noga po prostu będzie się nadawała tylko do amputacji? Tak będzie taniej. Mamy świadomość, że „Wiadomości Krajeńskie” w tej sprawie są „za małe”, aby cokolwiek zrobić. Może jednak ta historia dotrze do kogoś, kto mógłby pomóc. Chociażby pokierować tam, gdzie trzeba. Nie wszyscy są tak przebojowi i zaradni, aby zderzyć się z obecnym systemem służby zdrowia. Jak mówi stare ludowe porzekadło: „W Polsce trzeba mieć końskie zdrowie, aby chorować”.