Dom samobójców
Mieszkańcy wsi mówią zgodnie, że Szymon nie mógł sobie z czymś poradzić i dlatego targnął się na własne życie. – To był bardzo fajny chłopak, który dał się lubić. Nie mieliśmy z nim żadnych problemów. Takiego go właśnie zapamiętam – mówi mieszkaniec Nowego Dworu chcący zachować anonimowość.
– Oboje rodzice chłopca pracują, a matka zawsze dbała o to, żeby synom niczego nie brakowało – dodaje nasz rozmówca. Z relacji mieszkańców znających rodzinę wynika, że w gwarnym domu pojawiał się alkohol. – Chłopcy również lubili sobie popić piwo i zapalić papierosa. Największy problem polegał jednak na tym, że kompletnie nie interesowali się szkołą. Nie lubili tam chodzić – mówią nasi rozmówcy. Jolanta Zwiewka, dyrektor Gimnazjum Publicznego w Więcborku, nie pamięta Szymona, nie przypomina sobie również, kto był jego wychowawcą. Znacznie lepiej kojarzy jego młodszych braci.
Minął rok od pierwszego samobójstwa. Gdy wydawało się, że w Nowym Dworze wszystko wraca do normy, w pobliżu domu na osiedlu popegeerowskim doszło do kolejnej tragedii. Tym razem na własne życie targnął się sąsiad Szymona. Mężczyzna przez wiele lat pracował w tartaku, gdzie uległ ciężkiemu wypadkowi. Uszkodzona ręka uniemożliwiała mu dalszą pracę. – Józiu był na rencie. Po wypadku nie mógł pracować. We wsi mówiło się, że nie układało mu się w życiu prywatnym. Kilka ostatnich nocy przed śmiercią spędził poza domem. Pamiętam, że w tym dniu w Więcborku odbywał się jakiś festyn i grał zespół Boys. O tragedii dowiedziałam się na drugi dzień rano i nie mogłam w to uwierzyć – mówi nasza rozmówczyni. Latem 2009 roku mieszkańcy wsi zaczęli mówić o przeklętym domu w Nowym Dworze.
Kolejna tragedia wydarzyła się wiosną następnego roku, gdy samobójstwo popełnił Mateusz, najstarszy syn pana Józefa. – Uczęszczał do III klasy. Nic nie zwiastowało tragedii i nie wskazywało na to, że może coś takiego zrobić. Mateusz miał plany na przyszłość. Chciał skończyć szkołę. Miewał problemy wychowawcze głównie dlatego, że stawał w obronie swoich młodszych braci. Kilkakrotnie potrzebna była pomoc pedagoga szkolnego i interwencja u mamy chłopca – mówi Jolanta Zwiewka. 29 lutego 2012 r. mieszkańców Nowego Dworu obiegła wieść o kolejnej próbie samobójczej. Tym razem na własne życie targnął się Adam, młodszy brat Szymona. – To cichy, skryty i zamyślony chłopak, który rzadko chodził do szkoły. On i jego starszy brat nie mieli żadnych obowiązków. Wiedli beztroskie życie i może dlatego jakiś drobny problem popchnął ich do takiego czynu – mówi nasz rozmówca z Nowego Dworu.
– Adam był uczniem naszej szkoły tylko miesiąc, dlatego trudno mi o nim cokolwiek powiedzieć. W październiku został przeniesiony do Zespołu Szkół nr 2 w Sępólnie – mówi Jolanta Zwiewka, dyrektor więcborskiego gimnazjum, szkoły, w której uczą się młodsi bracia Adama. – W sprawie zdarzenia, do jakiego doszło w Nowym Dworze, prowadzimy śledztwo pod nadzorem Prokuratury Rejonowej w Tucholi. Jedną z przyczyn, które bierzemy pod uwagę, mógł być zawód miłosny. Nasze przypuszczenia opieramy na treści listu pozostawionego przez nastolatka– informuje Krzysztof Milachowski, kierownik posterunku policji w Więcborku. Ostatnie dwa tygodnie Adam spędził na oddziale intensywnej terapii jednego z bydgoskich szpitali. Lekarze ciągle walczą o jego życie. – Obie rodziny z Nowego Dworu są nam znane, są klientami ośrodka pomocy społecznej. Po wszystkich tragicznych wydarzeniach, do jakich doszło, członkowie tych rodzin otrzymali od nas wsparcie i pomoc adekwatną do naszych możliwości. Była to pomoc interwencyjna. Na miejscu był pracownik socjalny i psycholog zatrudniony w naszym ośrodku w ramach punktu interwencji kryzysowej. Zaproponowana była również pomoc finansowa. Po ostatnim zdarzeniu w Nowym Dworze również podjęliśmy działania związane z interwencją kryzysową i będziemy to robić nadal. To sytuacja szczególna i dramatyczna dla nas wszystkich. Musimy zapewnić rodzinie wszelką możliwą pomoc i zadbać o to, żeby była ona skuteczna. Nie jest to zadanie łatwe, ponieważ musimy być tuż obok, ale nikomu nie możemy się narzucać – mówi Izabela Szmaglińska, zastępca dyrektora Miejsko Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Więcborku.
Nikt nie ma pojęcia, co się tak naprawdę stało w baraku w Nowym Dworze. We wsi aż huczy od plotek i spekulacji na ten temat. Stosowne służby mają za zadanie wyjaśnić przyczyny tragedii i udzielić wszelkich odpowiedzi. Zadaniem psychologów i osób przeszkolonych jest wspierać i jeszcze raz wspierać załamanych członków rodziny, a w szczególności dzieci. – Dla mnie ten dom jest przeklęty. Powinien się tam pojawić ksiądz i go poświęcić – mówi mieszkaniec Nowego Dworu przerażony tym, co się stało.