Felieton Radka Skórczewskiego
Integracja, przypadek nr 2
Stoję przed sekretariatem oddziału oparty o ścianę. W rękach kolejna partia jakichś dokumentów do sprawdzenia. Z pochyloną głową przeglądam papiery. Nagle przed moimi oczyma przechodzi para bardzo zgrabnych nóg w czerwonych butach na niskim obcasie i ciekawym wzorku rajstopek. Manolo Blanik to nie był, ale to najmniej ważna kwestia. Pięknie umodelowane mięśnie brzuchate łydki. Mój mózg uruchamia mięśnie karku i podnosi lekko głowę, kierując ją w kierunku zanikającego stukotu obcasów. Szczupła zgrabna sylwetka, zgrabne nogi... Ciemnobrązowe włosy upięte w kok. Idąc energicznym krokiem ta zjawa znika mi z zasięgu radaru za rogiem korytarza.
– Fiu fiu... – powiedziałby wróbelek Ćwirek. Nowość w gnieździe! Istotnie, pośród zalewu kwadratowych enerdowskich przedstawicielek płci pięknej, dla których spódniczka jest czymś z wymiaru SF, pojawiło się jakieś novum...
Istotnie piękna kobieta to była... O dużych brązowych oczach i nieznacznie śniadej cerze. W następnych tygodniach kilkakrotnie spotkałem ją w szpitalu w towarzystwie jakiegoś nowego lekarza. Rozmawiali po arabsku. W klinice zajmującej się więcej rzemiosłem niż procesami myślowymi po odejściu poprzedniego szefa jest duża rotacja personelu lekarskiego, przychodzą co rusz nowe osobniki z dokumentem poświadczającym dyplomy lekarza, głównie z krajów dotkniętych cudowną różdżką arabskiej wiosny.
W istocie ta pani była żoną jednego z tych adeptów sztuki Sokratesa. Wyróżniała się na tle innych kobiet z tamtych krajów brakiem jakiejkolwiek szmatki na głowie i szykownym stylem ubioru. Stawiałem na chrześcijankę z Libanu bądź z Syrii.
Któregoś dnia spóźniłem się do pracy, ale na szczęście zimna Zdzicha, która była akurat na moim oddziale, zdążyła przejrzeć wyniki laboratoryjne i zdaje mi relację, co się wydarzyło w nocy w moim królestwie. Jest cholernie dokładna, typowa pyra poznańska. Ten pacjent to, ten pacjent tamto, tu była reanimacja po koronce (koronarografii - inwazyjne badanie tętnic serca). Słucham, w głowie analizuję dane laboratoryjne, porównuję z klinicznym obrazem mijanych pacjentów, powoli podchodzę do okna sali numer 12, które wychodzi na główne wejście szpitala. Jest duszno, chcę wpuścić trochę świeżego powietrza. Gapię się na główne wejście i w głowie analizuję ilość wolnych łóżek. Zaraz zacznie się jazda. Na tablicy informacyjnej SOR-u pojawia się kolejna informacja. Właśnie dwa pobliskie szpitale się odmeldowały. Nie mają wolnych miejsc na OIOM-ach. Scheisse... Więc karetki z całego rejonu od rana bedą leciały do nas jak czołgi na ruskich w planie Barbarossa... Cholera... Zimna Zdzicha drepcze za mną i staje przy oknie. Wyrywa mnie z zamyślenia...
– A wiesz, co tam się wczoraj wydarzyło? – kiwa głową w kierunku głównego holu.
– Nie uwierzyłbyś!
– No?
– Pamiętasz tą ładną babką, żonę tego Araba? (po pewnym czasie nikt już nie rozróżniał krajów pochodzenia tych lekarzy, wszyscy byli Arabami, Ali taki, Ali siaki... Rotacja jak w kalejdoskopie. Prawdę powiedziawszy to racja, wszyscy są tam Arabami, tylko ich kraje mają różne nazwy. Wyjątek to Izrael. No i Persowie w Iranie...
– No (jakże nie miałbym jej pamietać!).
– Wyobraź sobie, że wczoraj po południu zaczęli się kłócić tam przy wejściu. On miał chyba dyżur. I wyobraź sobie! On ją pobił. Dał jej w pysk – podnosi głos. – Po prostu z piąchy w twarz jej strzelił!!!
– O kurde... A ja myślałem, że on jest... (normalny, zintergrowany?)
– Nie, dał jej w pysk... – Zdzichy ręce zaczynają się trząść.
– On ją przy tych wszystkich ludziach pobił! Widziała to Ela i poprosiła przez centralę o rozmowę z dyrem. I wiesz co? On go wyp...ił. Już tu u nas nie pracuje. Dyscyplinarka!
I rzeczywiście… Więcej już tej zjawiskowej niczym z baśni Szeherezady kobiety nie spotkałem.
10 lat minęło od ogłoszenia przez Angelę Merkel polityki otwartych dla imigrantów drzwi. Jej słowa „wir schaffen das”, co można przetłumaczyć „damy radę”, i charakterystyczny trójkącik budowany z charakterystycznie ułożonych kciuków i palców wskazujących zaowocowały ponad 200 000 przestępstw, których sprawcami zostali nielegalni imigranci.
Frank W. Haubold z portalu achgut.com (Achse des Guten, czyli oś dobra) przejrzał raporty roczne niemieckiego Federalnego Urzędu Kryminalnego i efekty tej analizy są porażające.
Haubold pisze o „dodatkowych” 200 000 ofiarach przestępstw w porównaniu do lat przed 2015 , bo przecież przed 2015 rokiem Niemcy też padali ofiarami przestępstw. I chociaż mainstreamowe media próbują forsować przekaz, że imigranci nie popełniają więcej przestępstw niż obywatele Niemiec, wystarczy zajrzeć do danych publikowanych przez policję, żeby przekonać się, że to nieprawda. Nawiasem… Wystarczy przejrzeć dokumenty jakiegokolwiek SOR-u, żeby zobaczyć, jakie imiona posiadają osoby przywożone przez Polizei po bójkach i podejrzane o przemoc domową. Coś o tym wiem…
I tak dla przykładu, w roku 2016 Niemcy siedmiokrotnie częściej padali ofiarą przestępstwa, w którym jednym z podejrzanych był nielegalny imigrant, niż gdy napastnik był niemieckim obywatelem (31 597 do 4 326). Szczególnie drastyczna jest dysproporcja w kategorii przestępstw na tle seksualnym: 2 496 (imigranci) do 67 (Niemcy). Zaledwie w krótkim czasie, od końca 2014 do początku 2016 roku, podwoiła się liczba migrantów podejrzanych o popełnienie przestępstwa z 59 912 do 114 238. Gdy podsumujemy okres 2016-2024, widzimy ogromną eskalację agresji, jaka ma miejsce głównie w niemieckich miastach: 396 000 osób w sumie padło ofiarą przestępstwa z użyciem przemocy, 1169 osób zostało zamordowanych lub próbowano je zabić, popełniono 25 324 gwałtów (w tym parę tysięcy zbiorowych) lub innych czynów karalnych na tle seksualnym.
Imigranci atakują sprawiedliwie: autochtonów jak i innych imigrantów. Przykładem niech będzie 16-letnia Ukrainka wrzucona pod pociąg przez Irakijczyka, któremu odmówiono azylu. Statystyki mocno komplikuje fakt, iż spora część mieszkańców Niemiec posiada obywatelstwo, nie jest zintegrowana, ma tylko niemieckie papiery, ale nic wspólnego z niemiecką kulturą. Natomiast te statystyki niemieckie nie rozróżniają już pomiędzy Niemcami a obywatelami Niemiec. Według danych z 2023 roku 20,2 miliona osób w Niemczech miało zagraniczne pochodzenie lub urodziło się w rodzinach migrantów. Duża ich część, zwłaszcza z obszarów obcych kulturowo, nie widzi potrzeby przestrzegania niemieckiej „Leitkultur” - podstaw kultury niemieckojęzycznej. Żyje w miejskich gettach narodowościowych i opiera się prowadzonej przez władze tzw. polityce asymilacji.
Niemieckie służby policyjne przyznają, że w wielu miejscach kraju, zwłaszcza w dużych miastach zachodnich landów, tracą kontrolę nad gwałtownym wzrostem przemocy, zaś poczucie bezpieczeństwa u wielu Niemców wyraźnie spadło. Według badań statystycznych niemieckiego instytutu badania opinii INSA wynika, że aż 47 procent respondentów uważa, iż ich poczucie bezpieczeństwa na ulicach i w miejscach publicznych w ciągu ostatnich pięciu lat się pogorszyło.
Nikt jednak z polityków głównego nurtu, poza AfD, oraz tzw. autorytetów opinii do dziś nie miał odwagi powiedzieć - podziękujcie „Mutti Merkel”. A Mutti siedzi bezpiecznie w dziupli w Szwajcarii i tylko raz teraz wychyliła nosa, żeby udzielić wywiadu, w którym pośrednio oskarżyła kraje bałtyckie i Polskę o przyczynienie się do agresji Rosji na Ukrainę. Na rodzinną Meklemburgię w okolice Templina się nie zapuszcza... Tam mają jej serdecznie dość. Tak się składa, że poznałem ludzi, którzy chodzili z nią do szkoły.
Natomiast dziś w poniedziałek, 20 października, w mediach poruszenie. Kanclerz Merz w Bundestagu otwarcie mówi o tym, że Niemcy boją się wychodzić na spacery po zmierzchu...
Z życia...
Dziś przyszła pani na badanie... Zadbana emerytka, adres tutejszy, ale pierwszy raz u nas w systemie szpitalnym. Wanda ma na imię, nazwisko typowo niemieckie.
– Guten Tag.
– Guten Tag.
Strzelam... – A to Wanda, co za Niemca wyszła? – uśmiecham się przekornie. U niej wyraz zdziwienia na twarzy.
– A skąd pan doktor wie?
– Pięknie pani mówi po niemiecku, ale ślad po akcencie został…
– Skąd pani jest? – pytam.
– Z Hannoveru...
– I tu... na to zadupie... się państwo przeprowadzili?
– Wie pan, tam już nie można było iść wieczorem na spacer. Sprzedaliśmy naszą część bliźniaka i kupiliśmy tutaj dom. Cisza, spokój, blisko Polski. Bezpiecznie. Co więcej trzeba...
Żyjemy w jednym z najbezpieczniejszych krajów Europy. Nie dajmy tego spieprzyć politykom. To nie my zrobiliśmy burdel w Libii! To nie my jesteśmy odpowiedzialni za to, że wielbiciele religii pokoju nie są w stanie ogarnąć swoich krajów, mają tam ciągły burdel i dzięki pani Merkel ciągną socjal w krajach chrześcijańskiej Europy, bo efektywna praca to dla nich słowo obce. Mocni to oni są, ale w gębie…
NIE dla paktu migracyjnego!
Radek
Krajan na zachodnim brzegu Odry
