Jeżeli jesteście szczerzy sami z sobą ...
- Jak doszło do tego, że rozpocząłeś karierę w kickboxingu? Skąd się wzięło u Ciebie zainteresowanie tą odmianą sportu, a nie inną?
– Może zabrzmi to śmiesznie, ale całe moje życie opiera się na walce. Walczyłem o zrozumienie, o miłość, o dobro ludzi i wszystkiego co wokół. Mam obsesję na punkcie osiągania celu, który z góry stawiał mnie na przegranej pozycji. Mówiono mi ,,nie dasz rady, jesteś zbyt zwyczajny, za mały, za chudy, zawsze jest ktoś lepszy od ciebie”. I tak właśnie od dziecka, będąc tym chudym, krzywym, śmiesznym zacząłem sobie i innym udowadniać, że dam radę, chcąc tym również pokazać, że każdy może osiągnąć marzenia, gdy tylko uwierzy w siebie i nie popadnie w załamanie rzeczywistością. Miałem wiele problemów ze sobą, nie lubiłem siebie, nie znałem swojej wartości i nie umiałem żyć w cieniu tych negatywnych słów, że nie da się, że nie warto, że zawsze jest ktoś lepszy. Tak zaczęła się kreować we mnie pasja do wszystkiego, co robiłem. Kickboxing, a tak naprawdę tajski boks, wybrałem między innymi dlatego, iż z góry mówiono mi, że nie dam rady, bo to za trudny sport. Do tego fakt mojego niskiego wzrostu powodował, że każdy wmawiał mi, że nie dam rady opanować tych technicznych kopnięć i uderzeń. Rzuciłem się na najgłębszą wodę, gdyż tajski boks jest uznany za najbardziej zaawansowaną sztuką walki i obrony. Tak właśnie moje postanowienie osiągnięcia niemożliwego przerodziło się w dedykację na całe życie, by dać wiarę ludziom, którzy nie mieli łatwego startu.
- Kiedy uświadomiłeś sobie, że z tym sportem chcesz wiązać przyszłość?
– Od ponad 10 lat starałem się sobie udowodnić, że nie atrybuty fizyczne czy ilość pieniędzy lub sprzęt mają wpływ na wyniki. Umysł, ciężka praca i wiara w samego siebie spowodowały, że przełamałem stereotypy.
- Kiedy rozmawiałem z Tobą dobrych parę lat temu w Sępólnie, powiedziałeś, że chciałbyś podróżować po świecie. Jak potoczyły się Twoje losy od tego momentu? Gdzie mieszkałeś, zanim postanowiłeś osiąść w Australii?
– Pomiędzy 18. a 19. rokiem życia przeprowadziłem się do Anglii. To państwo było najlepszym miejscem na nowy początek. Na pewno łatwiej niż w Polsce było zarobić na treningi, do tego wszystko osiągałem tam sam i to dawało mi energię i poczucie wartości, ponieważ wzloty i upadki mogłem tylko zawdzięczać sobie samemu. Tam właśnie zacząłem trenować profesjonalnie. Szybko okazało się, że determinacja i duch walecznego Polaka, przewyższały wszystko inne. Okazałem się twardy i mocny, a najważniejsze było moje serce i chęć do walki. Anglia jednak nie dawała wiele opcji młodemu imigrantowi. Z czasem coraz trudniej było się rozwijać sportowo. Bliscy nalegali, abym zszedł na ziemię i nie bujał w oblokach. A ja potrzebowałem przestrzeni, pięknej pogody, pozytywnej energii i wiary w ludzką moc. W Anglii goniłem za normalnością, grami video, samochodami, przesiadywaniem w domu. Ot, po prostu, praca w standardowych warunkach, bez wielkiej szansy na pokazanie swoich umiejętności. Nie czułem się tam dobrze, brakowało mi zapaleńców do sportu. Moim największym marzeniem było podróżowanie, rozwijanie się, trenowanie w różnych miejscach i pomaganie ludziom takim jak ja. Bez wsparcia oraz braku pomocy, kreatywności, która drzemała we mnie. Marzyłem o otworzeniu własnej siłownii, aby móc uświadomić ludziom, jak wiele mogą osiągnąć, gdy oddadzą się hobby lub miłości życiowej. Dzięki mojej partnerce Monice Sikorze oraz Pawłowi Ostrowskiemu otworzyłem w Northampton własną siłownię. W tym czasie miałem już na koncie niejedną wygraną walkę, co pozwoliło mi zjednać klientów. Jednak wielu z nich trenowało, aby popisywać się na dyskotece lub przy znajomych, bijąc niewinne osoby. Ponadto wielu z nich nie miało pojęcia, co jest tak naprawdę ważne w uprawianiu tej dyscypliny. Nie chodziło o bicie się, tylko o całkowitą zmianę trybu życia, diety, czystości w codzienności, mądrości, bez używek, alkoholu. Dla mnie tajski boks to sztuka, kwintesencja determinacji i całkowite oddanie się mądrości.
- Na co dzień mieszkasz w Australii. Jak wygląda Twoje życie w tym państwie? Dlaczego obrałeś akurat ten kierunek?
– Tak, mieszkam na co dzień w Australii tropikalnej. Nie byłbym w stanie się tam znaleźć, gdyby nie pomoc rodziny, najbliższego przyjaciela Pawła Ostrowskiego oraz ukochanej Moniki Sikory. To oni mi pomogli wyjechać do Australii, co było pomysłem mojej siostry. Szczerze mówiąc, rodzina bardziej chciała, abym po prostu bawił się sportem, ale na co dzien żył jak normalny człowiek, robiąc to, co każdy. Od początku miałem całkiem inne plany niż to wyobrażała sobie rodzina. Jestem aktualnie trzeci rok na wizie studenckiej na pełnym etacie. Posiadam już certyfikat w fitness o specjalizacji cardio-kickboxing. Zdobyłem dyplom z turystyki, jestem w trakcie kończenia kolejnego certyfikatu fitness, uprawiającego do profesjonalnego trenowania zawodowców wszelakiego rodzaju dyscyplin. Sport i tajski boks to nauka, jak opanować umysł i ciało. Dyscyplina ta uczy łamania barier psychofizycznych, które oddziałują na życie codzienne każdego człowieka. Stajesz się mądrzejszy, szybszy, sprawniejszy, pokorniejszy. Szanujesz przeciwności losu, ale się ich nie boisz. Jesteś panem własnego życia i przez to, że jesteś pewny siebie, uczysz się, jak pomagać i dawać pozytywną energię słabszym.
Już od ponad 18 miesięcy mam swoją prawdziwą, zarejestrowaną siłownię sztuk walk. Trenuję na co dzień ludzi w przedziale od 11 do 60 lat. Kobiety i dzieci, mężczyzn, zawodowych atletów, bokserów, kickbokserów, tajskich bokserów. Wykształciłem swój własny odłam sztuk walki - Progressive Muay Thai. Jest to styl progresywnego tajskiego boksu połączonego z treningiem siłowym, mądrą dietą, trybem życia, zajęciami z psychologii rodzinnej, grupowej oraz psychologii pojedyńczych osób i ich odczuć. Mój styl treningu charakteryzuje się nadzwyczajną techniką przezwyciężania bólu fizycznego i psychicznego. Mój klub słynie z bardzo mocnych, wręcz niezniszczalnych zawodników w każdej grupie wagowej czy grupie wzrostu, jak i płci oraz wieku. Nie ma dla mnie zbyt wysokiej poprzeczki. Studentom, gdy nie mogą już chodzić ze zmęczenia, każę po prostu skakać. Także nie ma odpoczynku, jak w tradycyjnym sporcie. My walczymy każdego dnia, by nie tylko być jak mistrz, ale by pokonać mistrza. Mój klub wygrał już wiele walk, będąc między innymi walkami wieczoru, dostając medale za najlepsze umiejętności lub najmocniejsze knockouty. Założyłem również sieć różnych trenerów, którzy łączą się, aby osiągać wspólne cele bez żadnych barier spowodowanych zasadami biznesu. Jestem sponsorowany przez największą firmę sportową w Australii oraz razem z jednym z biznespartnerów walczymy i wspomagamy fundację przeciwko przemocy w rodzinie. Ponadto jesteśmy zarejestrowaną organizacją wolontariatu, walcząc przeciwko przemocy względem dzieci. Wspomagamy także poległych żołnierzy i ich rodziny. Ja sam współpracuję z międzynarodową organizacją pracujacą na rzecz dzieci śmiertelnie chorych. Organizujemy wiele imprez i zawodów, których profity są w całości przeznaczane na cele charytatywne.
- Ostatnią walkę, którą stoczyłeś, miała miejsce w Melbourne 4 sierpnia tego roku. Twoim rywalem był Steven James - mistrz świata w kickboxingu. Możesz powiedzieć coś więcej o tej walce? Co dał Ci pojedynek z tak utytułowanym rywalem?
– Tak, to prawda 4 sierpnia stoczyłem walkę z mistrzem świata w kickboxing w wadze poniżej 70 kg, tzn. superwelterweight. Od zawsze rzucałem się na najgłębszą wodę, a Australia pokazała mi, jak bardzo wierzy w moje niestandardowe umiejętności. Byłem dobierany na wiele zawodów, jednak mój rekord z Anglii odstraszał przeciwników, a fakt, że jestem z Polski, wprowadzał ich w zakłopotanie, ponieważ nasza historia i waleczna natura po prostu przestraszyła wielu. Po ostatniej walce w Anglii w 2008 roku nagle zrozumiałem, że nie walczę już profesjonalnie czwarty rok, ponieważ przeciwnicy wciąż mi odmawiają. Jednego dnia wziąłem sprawy w swoje ręce i zacząłem nagrywać treningi, sparingi i odwiedzałem różne szkoły walk, by pracować z między innymi Brett Johnson - australijskim mistrzem w wadze średniej. On od razu zauważył szaleńcze podobieństwo mojej psychiki do jego własnej. Określił mnie szalenie zdeterminowanym. Pełen szacunku i wiary we mnie stwierdził, że świat musi się o mnie dowiedzieć. Tak zaczęła się podróż. Mając doświadczenie w biznesie, zacząłem promować siebie i z pomocą kolejnego mistrza po prostu rzuciłem się na najgłębsza wodę, prosząc, by nie wystawiano mnie na walki średniej jakości. Otrzymałem rekomendacje od mistrzów z Australii, z Europy i federacji kickbokserskich IKBF. Promotorzy nie byli chętni, jednak postawili wszystko na jedną kartę i dzięki rekomendacjom stawiłem czoła niepokonanemu od 2 lat mistrzowi świata w kickboxing, który reprezentuje Melbourne. Ma on na koncie pas mistrza świata, ponadto pas Południowego Pacyfiku, pas Victorii. Nigdy nie był wcześniej na deskach a w ostatnich dziewięciu walkach posadził na deski każdego przeciwnika. Ja natomiast powaliłem go w minutę i dwadzieścia sekund, po czym zabrała go karetka, ponieważ nie mógł o własnych siłach zejść z ringu. Osiągnąłem tak wielki cel, ale jego pasa mistrzowskiego nie dostałem wyłącznie dlatego, że walczyłem z dziką kartą. Było to oszustwo. Zaczęto mi wymyślać, że nie wyzwałem mistrza conajmniej 5 tygodni przed tą walką. Dzięki temu promotorzy zarobią na tej walce dużo więcej pieniędzy, zmuszając mnie, bym walczył z nim ponownie, co oczywiście przyciągnie wielu kibiców. Mimo że pasa nie otrzymałem, w świecie tajskiego boksu jestem aktualnie najlepszym kickbokserem w wadze superwelterweight. Czwartego października walczę ponownie, tym razem, aby już zabrać do domu pas mistrza świata. Proszę, trzymajcie kciuki. Jednak ja wiem, że pas będzie mój.
- Jak wyglądają przygotowania do tej walki?
– Najprościej będzie powiedzieć, że jestem gotowy każdego dnia. Codziennie uderzam, kopię w worek co najmniej 5000 razy , do tego dochodzi siłownia, pływanie, bieganie i sparingi z mistrzami świata i Australii. Ja nie przygotowuję się do tej jednej walki, ja jestem gotowy na taką walkę każdego poranka.
- Czego najbardziej żałujesz?
– Wielu lat straconych na negatywności i nienawidzeniu samego siebie. Gdybym był bardziej zadowolony z siebie i umiał to rozpoznawać, to już dawno pomógłbym wielu ludziom w potrzebie.
- Pewnie masz sporo fanek. Czy Twoje serce bije szczególnie do jednej kobiety?
– Dla mnie liczy się tylko najcudowniejsza i jedyna kobieta w moim życiu Monika Sikora. To jest mój anioł i to ona wyleczyła mnie z chorób psychofizycznych, dając mi nowe życie, wiarę, radość i uśmiech. Już dozgonnie będę jej sługą. Sługą z wyboru, nie z przymusu.
- Co chciałbyś powiedzieć wszystkim tym, którzy zaczynają trenować sporty walki? Jaką dałbyś im wskazówkę?
– Wszystkim, którzy zamierzają trenować sztuki walki, chcę przekazać, by nie widzieli przeszkód i nie próbowali czegoś osiągnąć, tylko kochali to, co robią, i wierzyli w to, co robią. Jeżeli jesteście szczerzy sami ze sobą, to nie ma nikogo, kto przeszkodzi wam w osiąganiu zamierzonego celu.
- Jakie jest Twoje motto życiowe?
– Moje motto życiowe to: ,,Do not try to be like a champion, you have to beat the champion”. ,,Nie próbuj być jak mistrz, pokonaj mistrza i stań się mistrzem”.