Felieton

KRZYŻ

Radek Skórczewski, 08 maj 2025, 10:39
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Patrząc z zachodniego brzegu Odry
KRZYŻ

Chaczkar

Wzywa mnie Szef. Sadowię cztery litery (po niemiecku jest ich pięć) na wskazanym krześle, obok siedzi kolega. Ten już coś wie. Patrząc na mnie, przewraca oczami. 
– Panie Skorti, poszła fama, że przyjdzie nowy dyrektor finansowy. To podobno jakiś terminator personalny. Brutal. Niech pan teraz się nie wychyla i tyle nie pulta, noo... żeby się nie narazić, dobrze? – kończy pytaniem połączonym z nadzieją w głosie. Szef jest kochanym człowiekiem, wiele nas nauczył, ale nie potrafi być buldogiem i gryźć się z innymi. Po to ma nas. Patrzę na Michała, który pod wieloma względami jest podobny do mnie. Czasami się sprzeczamy, ale w konkretnych tematach rozumiemy się bez słów. Rownocześnie wzruszamy ramionami. 
– Mal sehen... (zobaczymy...) – rzucam w powietrze. Oczy szefa są podobne do ślepi tego kota w Szreku. Proszę... Bitte, nie róbcie tylko znowu dymu... Nowy dyro jest... duży, często żuje bezceremonialnie gumę, jest wizualnie dominujący, głośny, taki samiec alfa, w dodatku w wersji plus. Miażdży wszystko przed sobą, jak czołg Tygrys na Ostfroncie. Ktoś już się spakował. 
Dyro nosi często takie dziwne buty, które wydają charakterystyczny stukot po korytarzu. Specjalnie takie kupił? Nie wiem. Na dźwięk tego stukotu mopy szybciej szorują podłogę, pielęgniarki doznają wizualnego przyspieszenia na oddziale, pyry szybciej się gotują w kuchni... No cuda się dzieją. Na e-obuwie.pl kupiłem sobie na zimę takie fajne buty Clarksa, cholernie wygodne, które wydawały... taki sam dźwięk, jak buty dyra. Wchodząc do pracy, przechodziłem przez mój oddział, gdzie przez pierwsze osiem metrów idzie się korytarzem, nie będąc widocznym przez nikogo. Przez kilka dni siałem popłoch wśród moich piguł, na dźwięk znajomego stukotu zaczynały odklejać się od kompa i komórek, szukając na gwałtu rety jakiegokolwiek zajęcia. Potem już się do tego przyzwyczaiły, że rano o tej i o tej godzinie zawsze chodzi Skorti i stare przyzwyczajenia wróciły. 
Któregoś dnia mnie nie było w pracy i dyro musiał iść przez mój oddział, bo stara dedeerowska winda się powiedziała mu pewnego dnia: Nein, danke. Pech chciał, że wpasował się dokładnie w mój czas... A na e-obuwie już nie kupuje, ostatnie ich reklamy mi podpadły... Ale to już inny temat. Ale do rzeczy... 
W planie stołówki stoi dziś gyros i moje ulubione frytki ze słodkich ziemniaków, patatów. Zwykle nie ma ich dużo, szybko się rozchodzą. Kucharki wiedzą, co lubię, i już na kilka dni do przodu, mijając mnie, rzucały... 
– Doktor, środa to ten dzień! Środa nadeszła! 
Więc schodzę szybko na dół, załapuję się na dużą porcję pomarańczowej pyszności, czosnek z gyrosa wierci w nosie... łapię tacę i szczęśliwy odwracam się od kasy w kierunku stołówki, gdzie siedzi reszta mojej bandy. Klik, klik, klik, słyszę za plecami. 
– Można prosić na słówko? 
Odwracam się, dyro staje przede mną, muszę unieść głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Prawdę mówili. Duży jest. Nadal w obu rękach trzymam tacę z żarciem. 
– A co to jest? – bezceremonialnie wyciąga łapę do przodu, chwyta mój krzyżyk (tym razem był to chaczkar z Armenii, mały to on nie jest) i podsuwa mi pod nos.
– Przecież pan wie, że nie można nosić religijnych symboli w pracy! 
Zatkało mnie. Kur... a... Ale tym razem się pomylił. Geny starego Szwederowa (tam się początkowo wychowałem) zaczęły się uwalniać z zakamarków chromosomów. 
– Że jak? Muzułmanie mogą nosić szmatki wokół głowy w pracy, a ja nie mogę jako chrześcijanin nosić krzyżyka ? – Ruszyło mnie. 
– A co, spróbuje mi pan go teraz ściągnąć? – Mierzymy się wzrokiem. Mierzymy, robi się niezręcznie, inni obok też płacą za obiad, cholera frytki stygną... zimne nie smakują, muszę jeszcze posolić. Ten zdezorientowany łypie kątem oka na plakietkę z moim nazwiskiem. Ludzie w kolejce się gapią. Coś mu tam świta pod łysą łepetyną, dociera, że pomylił adres, nie jestem tu anonimowy, widać lekkie zmieszanie na twarzy, w końcu z westchnieniem oddaje pole. 
– No dobra... tylko, żeby to się nie powtórzyło. – Coś musi powiedzieć. Odchodzi, ja wk... iony idę jeść. Banda patrzy, banda się pyta, o co poszło. Zdaję relację. Dyro sobie dzisiaj u nas przesrał. Tego dnia ja kontra dyro: 1 : 0 dla mnie. Rozgrywaliśmy później grupowo wiele różnych meczy, raz oni (dyrekcja) wygrywali, raz polska banda. Czasami taktycznie przegrywaliśmy, żeby później mocno dołożyć. Często były remisy. Pod koniec graliśmy jednak w jednej drużynie. Przeciwnik nazywał się CoVID 19. I to był naprawdę dobry mecz. 
Dyro lubi morze (Ostsee) i dobre piwo. I teraz eską szóstką leci co roku w okolice Kołobrzegu. Czysto, smacznie i... bezpiecznie. Polubił tę nową Polskę. Zachodnia Europa ulega selektywnej laicyzacji. Tak, selektywnej. Selektywnie chrześcijańskiej. Bo meczetów jest coraz więcej, a kościołów coraz mniej. Muzułmanów także coraz więcej. Dziwnym zbiegiem okoliczności wszyscy emigranci, mimo że po drodze z krajów, które opuszczają, jest wiele krajów z dominującym islamem, kierują się do chrześcijańskiej „jeszcze” Europy. Coraz mniej ludzi chodzi do kościoła, coraz mniej udziela się chrztów, księża są na cenzurowanym. Coraz mniej powołań, czemu w sumie się wcale nie dziwię. Coraz mniej księży świadczy posługi kapłańskie. W Bydzi zamknęli na Grodzkiej ulicy mieszczące się tam seminarium. Nie było kogo uczyć - nie było chętnych. 
Krzyż na zachodzie jest niepopularny, noszenie krzyżyka w pracy czasami zabronione, czasami tylko niewskazane. Przez prasę i media przewijają się czasami bokiem informacje o zwolnieniu na Zachodzie a to stewardessy, a to jakiejś dziennikarki telewizyjnej za odmowę zdejmowania w pracy łańcuszka z krzyżykiem. A tymczasem w hidżabie, czadorze, które są elementami identyfikującymi muzułmanki, można do pracy chodzić. Nie daj Boże, ktoś zwróci takiej uwagę... Zaraz dostanie łatkę rasisty, nazisty czy tam jeszcze czego. Kobiety w nikabach i burkach tego problemu oczywiście nie mają. Bo... te w ogóle nie chodzą do pracy. Siedzą w domu, ciągną niemiecki socjal. Nie każdy musi być osobą wierzącą, ale nie możemy zapomnieć, iż to wszystko, co nas dookoła otacza, co stworzyliśmy, gdzie i jak żyjemy, powstało dzięki wierze chrześcijańskiej. Obojętnie, czy jesteś katolikiem, unitą, protestantem, prawosławnym czy niewierzącym. Podstawy naszej ojczyzny i Europy są takie same. Jest nią Chrześcijaństwo. Jeżeli sobie odpuścimy, jeżeli przestaniemy robić to, co robili nasi dziadkowie i rodzice, celebrować to Chrześcijaństwo, to nasze miejsca zajmą inni. Tylko, że ci inni nie będą nas tolerować. Chrześcijaństwo to nasza kultura, nawet jeżeli nie wierzysz w Boga, to idź do tego czy innego kościoła. Usiądź w ławce, a znajdziesz tam poza mszą świętą oazę ciszy i spokoju. Nawet jeżeli ksiądz na kazaniu pieprzy farmazony, to idź tam, bądź tam. Bo to jest nasza kultura. Zawsze noszę krzyżyk i nikt mi go nie zdejmie. 
W rajchu często trzeba uważać, manifestując swoje chrześcijaństwo. O tym innym razem. U nas nie, jeszcze nie… 
– Panie Skórczewski – zwrócił się do mnie ponuro jeden z lokalnych VIP-ów po rozmowie na temat kolejnego zamachu na jarmarku bożonarodzeniowym – islamizacji Niemiec już nie da się zatrzymać. Wy Polacy macie szansę. Tylko tego nie spieprzcie. Do widzenia. 
Jarmarki - to zupełnie inny temat. Z racji mojej pracy widziałem w tym temacie więcej, niż ktokolwiek inny w kraju nad Wisłą. Niestety... O tym też innym razem.