XIII Powiatowy Tydzień Kultury Chrześcijańskiej

Moją książkę wykupili ubecy

Robert Lida, 19 listopad 2011, 00:44
Średnia: 0.0 (0 głosów)
– Korespondent wojenny nie jest dziennikarzem, jest żołnierzem. Żołnierz zawsze stoi po którejś stronie konfliktu, a przecież dziennikarz powinien być bezstronny. – Dziennikarze na wojnę jadą dla kasy. Są tam hienami. Przecież konfliktu nie rozwiążą i nikogo tam nie uratują. To tylko dwie z wielu kontrowersyjnych wypowiedzi Marii Wiernikowskiej, dziennikarki, korespondentki wojennej, a ostatnio również pisarki, którą dwukrotnie wyrzucano z Telewizji Publicznej, w tym raz skutecznie.
Moją książkę wykupili ubecy

Maria Wiernikowska w sępoleńskiej bibliotece

Maria Wiernikowska jako mało znana dziennikarka radiowa „wypłynęła” na powodzi stulecia w 1997 roku. Wszyscy pamiętamy ją stojącą w wodzie i pokazującą ogrom ludzkich nieszczęść. Za cykl reportaży o tej powodzi obsypano ją wieloma nagrodami w najważniejszych branżowych konkursach.
– Moi złośliwi koledzy mówili, że wypłynęłam na powodzi. W mojej pracy w telewizji to nic nie zmieniło. Jak dostawałam kolejne nagrody, to żaden szef mi nie pogratulował. Zdarzało się, że chowali się przede mną moi przełożeni. Taki jest poziom wzajemnej nieżyczliwości w tej firmie. W telewizji nie spotkało mnie nic przyjemnego. Od tamtej pory byłam dwa razy zwalniana z pracy. W tym miesiącu mam sprawę w sądzie pracy. Oprócz uznania widzów i wbicia się w pamięć nic na tej powodzi nie zyskałam. Kiedy tutaj jechałam, zatrzymałam się przed domem kultury i zapytałam o drogę – ,,O! Pani z powodzi” – powiedział mi pytany mężczyzna – mówiła dziennikarka na spotkaniu autorskim w Bibliotece Publicznej w Sępólnie we wtorkowy wieczór.
Wiernikowską ciągnęło też na wojny. Pojawiała się w różnych punktach zapalnych, zwłaszcza w byłej Jugosławii i Afganistanie.
– Po co pani się tam pchała? – pytał jeden ze słuchaczy.
– Jedziemy tam dla kasy. Nie jedziemy przecież, aby tam kogoś uratować. Nie jesteśmy pacyfistami czy pielęgniarkami. Jesteśmy psami wojennymi, żyjemy z tego. Bynajmniej, nie udało mi się zatrzymać jakiejkolwiek wojny. Przeciwnie, swoją obecnością na wojnie naraziłam kiedyś pewnych ludzi – odpowiadała z rozbrajającą szczerością gość.
Dziennikarka jest również autorką fenomenalnego cyklu reportaży (w sumie było ich 99) o wspólnym tytule „Telewizja objazdowa”. Brała ekipę i jechała w Polskę. Bez celu, bez pomysłu, bez scenariusza. Zatrzymywała się w przypadkowej, najczęściej małej miejscowości i tam szukała tematu.
– Takie robienie reportażu to jak szukanie grzybów. Nigdy nie wiesz, gdzie go znajdziesz i jaki on będzie. Ten okres mojej pracy w telewizji wspominam najlepiej – przyznała.
Wiernikowska to osoba niepokorna. Rzuciła pracę w telewizji, ponieważ uznała ją za zbyt upolitycznioną. Firma, bo tak nazywa Telewizję Polską, wstrzymała jej kiedyś produkcję reportażu, który na zlecenie „góry” miał zdemaskować Andrzeja Leppera, który rósł w siłę ze swoją partią. Reportaż nosił tytuł „Zwariowałam, czyli widziała w Klewkach”. Materiał został dokończony po 4 latach i dziś można go zobaczyć jedynie w Internecie. Wiernikowska realizując materiał odkryła korupcyjny układ w Warszawie z wysokimi politykami na czele. W tytułowych Klewkach, na podwórku miejscowego PGR-u swoim śmigłowcem lądował jeden z bohaterów. Na kanwie tego reportażu powstała książka pt. „Zwariowałem”, której skromny nakład w ciągu kilku godzin zniknął z księgarskich półek.
– Nawet nie ma choćby jednego egzemplarza, aby wam go pokazać. Prawdopodobnie wszystko wykupili ubecy, których zdemaskowałam. Podobno ma być dodruk – stwierdziła dziennikarka.
Maria Wiernikowska, która swoje spotkanie autorskie miała też w Więcborku i Kamieniu, okazała się osobą bezkompromisową, niezwykle sympatyczną i otwartą.
– Zastanawiałam się, dlaczego na spotkaniu w Kamieniu wszyscy byli tacy sztywni. Później ktoś mi powiedział, że na sali był burmistrz i ludzie się krępowali. Nie lubię burmistrzów. Zwykle nie mają nic ciekawego do powiedzenia – powiedziała, wywołując salwę śmiechu.
Dziennikarka dokonała w Sępólnie rzeczy niespotykanej. Zwykle jest tak, że gość mówi i na tym się kończy. Od czasu do czasu ktoś o coś zapyta. Tutaj mówić zaczęła publiczność, a Wiernikowska, jak na dziennikarkę przystało, podtykała im swój mikrofon.