Naczelnik poczty pracował dla mafii?
Zygmunt S. pracował na poczcie w Sypniewie od 1982 roku. Nie ma w tej miejscowości osoby, która by się źle o nim wypowiadała. Przeciwnie, wszyscy uważają go za dobrego i uczciwego człowieka. Okazało się, że 60-letni mężczyzna przyjmował od okolicznych mieszkańców w depozyt pieniądze i obiecywał 20-procentowy zysk. Proceder trwał kilka lat. Kiedy finansowa piramida zaczęła się walić, pocztowiec przywłaszczał sobie pieniądze wpłacane przez klientów na rzecz innych podmiotów: telekomunikacji, energetyki, firm ubezpieczeniowych itp.
Sprawa nabrała przyspieszenia po kontroli, którą przeprowadzono w jego placówce. Jej efektem było zawieszenie naczelnika w czynnościach służbowych. Ta informacja bardzo szybko rozeszła się po okolicy. Klienci zaczęli do niego dzwonić i odwiedzać jego dom. Niestety, stał się nieuchwytny. Jak się później okazało, pod osłoną nocy został wywieziony do szpitala w Złotowie, gdzie na oddziale psychiatrycznym leczył się z depresji. W tym miejscu musimy oddać honor więcborskim policjantom. Kiedy powiadomiliśmy o naszych podejrzeniach kierownika posterunku Krzysztofa Milachowskiego, niemal natychmiast zabrali się do pracy. Świadkiem tej rozmowy był dzielnicowy Adam Duber, który w ciągu kilku godzin odnalazł kilku poszkodowanych.
Po naszych artykułach ruszyła prawdziwa lawina. W czasie przeszukania domu Zygmunta S. nie odnaleziono żadnych pieniędzy czy innych rzeczy, które mogłyby świadczyć o jego zamożności. Mężczyzna mieszka w miejscowości Witrogoszcz Kolonia, na terenie gminy Łobżenica. Polną i leśną drogą, jakieś 5 kilometrów, codziennie „komarkiem” dojeżdżał do pracy w Sypniewie. Stary dom z czerwonej cegły i skromne zabudowania kompletnie nie pasują do finansowego krezusa.
12 listopada ubiegłego roku podejzanemu skończyło się szpitalne zwolnienie i tego dnia został aresztowany przez policje. Sąd zdecydował o jego dotychczasowym aresztowaniu. W areszcie przebywa do dnia dzisiejszego i czeka na rozpoczęcie procesu sądowego.
– Uznaliśmy, że właściwym do rozpoznania tej sprawy jest sąd okręgowy. Akt oskarżenia i akta sprawy przesłaliśmy do Bydgoszczy – mówi sędzia Joanna Wojciechowska, prezes Sądu Rejonowego w Tucholi.
W kilkudziesięciostronicowym akcie oskarżenia zarzuty przeciwko Zygmuntowi S. podzielono na trzy grupy. Pierwsza, największa, dotyczy lokowania pieniędzy. Prokurator oskarża go o to, że: „W okresie od 3 stycznia 2005 roku do 8 października 2010 roku działając w przemyślany sposób i w krótkich odstępach czasu i z góry przyjętym zamiarem jako pracownik urzędu pocztowego niekorzystnie rozporządzał mieniem, wprowadził w błąd co do ulokowania pieniędzy na wysoko oprocentowanej lokacie bankowej, gdy w rzeczywistości tych pieniędzy nie lokował na żadnym koncie, przywłaszczając je”. Łączną kwotę wyłudzonych w ten sposób pieniędzy od 82 osób wyliczono na 472.064,04 zł. Czyny te zakwalifikowano jako przestępstwa z artykułu 284 i 286 kodeksu karnego, to jest kradzież i oszustwo, zagrożone karą pozbawienia wolności do lat 3 i do lat 8.
Kolejna grupa zarzutów dotyczy przywłaszczenia pieniędzy tytułem wpłaty na konto oszczednościowe Banku Pocztowego w Bydgoszczy na łączną kwotę 73.567 zł. Prokurator zarzuca także Zygmuntowi S. podrabianie podpisów na bankowych dowodach wpłaty. W ten sposób miał wypłacić 38.700 zł z prywatnych kont klientów Banku Pocztowego. W tym przypadku oprócz oszustwa dochodzi artykuł 270 Kodeksu Karnego czyli fałszowanie dokumentów. Naczelnik poczty w końcowym okresie swojej działalności nie przekazywał dalej pieniędzy klientów, którzy na poczcie w Sypniewie regulowali swoje rachunki i opłaty. W obszernym dokumencie czytamy również: „W toku postępowania nie udało się odzyskać pieniędzy. Biegli nie wykryli u niego choroby psychicznej, a w chwili popełniania czynów miał zachowaną zdolność ich rozumienia.”
Zygmunt S. przyznał się w trakcie śledztwa do stawianych mu zarzutów, poza dwoma wymienionymi w akcie oskarżenia czynami. Przed prokuratorem miał stwierdzić, że był do tego zmuszany przez gangsterów, którzy grozili mu pozbawieniem życia, zdrowia, uszkodzeniem mienia. Stwierdził również, że sukcesywnie przez lata przekazywał im wszystkie „zarobione” nielegalnie pieniądze. Historia wręcz nieprawdopodobna, ale zawsze jest to jakaś linia obrony.
Terminu rozpoczęcia procesu sądowego w tej sprawie jeszcze nie wyznaczono. Na pewno będzie to bardzo długi proces, choćby ze względu na ogromną liczbę poszkodowanych. Ich przesłuchanie może zająć nawet kilka lat.
Pamiętny proces Michała K. w sprawie sępoleńskiej afery włośnicowej trwał prawie cztery lata. Jeśli dojdzie do skazania oskarżonego, w chwili ogłoszenia wyroku będzie miał prawdopodobnie już odbytą karę. W areszcie przebywa 9 miesięcy, a proces dopiero się rozpocznie. Sąd zapewne uzna za okoliczność łagodzącą nieposzlakowaną dotąd przeszłość oskarżonego. Dla prawie setki poszkodowanych, których udało się ustalić w toku śledztwa to żadna pociecha. Pieniędzy ani majątku Zygmunt S. nie ma.