Obrol grzecznie pokonał Victorię
Victoria Orzełek – Obrol Obkas 0:1 (0:0)
Bramka: Dawid Wierzchucki. Żk. Wojciech Steinborn, Przemysław Czapiewski Orzełek. Dawid Wierzchucki Obkas. Sędzia Kazimierz Linke.
Rekord frekwencji na boisku w Orzełku. Spotkanie z Obrolem obserwowało 186 kibiców (do tego należy dodać piłkarzy rezerwowych, malutkie dzieci i trenera Kamionki Zdzisława Betina). Zdecydowaną większość stanowili mieszkańcy Obkasu. Niestety, po wydarzeniach w Moszczenicy był to też mecz z podtekstami, zakwalifikowany jako mecz podwyższonego ryzyka. Dlatego na prośbę zarządu ligi w spokojnym dotąd Orzełku pojawiły się policyjne siły w liczbie dwóch radiowozów i czterech funkcjonariuszy. Być może ich obecność spowodowała, że na boisku i wokół niego nie doszło do żadnych ekscesów. Tyle o sprawach pozaboiskowych i pozasportowych. Sam mecz można scharakteryzować w trzech słowach: walka, walka i jeszcze raz walka. Na małym i nierównym boisku trudno pokusić się o finezyjną i efektowną grę, ale walki i zaciętości nie można odmówić ani jednej, ani drugiej drużynie. W pierwszej połowie spotkanie toczyło się pod dyktando gości. Brakowało jednak czystych, bramkowych okazji. Victoria jakby schowana za podwójną gardą czaiła się na szybką kontrę. Okazji było niewiele ponieważ przyjezdni skutecznie odcinali od podań Marcina Szredera, a to przecież na nim opiera się gra zespołu z Orzełka. W całym spotkaniu bezbłędnie zagrali obaj bramkarze: Sławomir Lica i Dawid Kołtonowski. Ten drugi pod koniec meczu z powodu kontuzji musiał opuścić boisko. Zastąpił go zawodnik z pola Krystian Kowalski. Gospodarze nie potrafili jednak wykorzystać tego osłabienia. Z powodu długich przerw mecz faktycznie trwał 100 minut. Decydująca dla losów spotkania akcja rozegrała się w doliczonym czasie gry. Pod bramką gospodarzy potwornie się zakotłowało, a najwięcej zimnej krwi zachował popularny „Edek”, który z bliskiej odległości wpakował piłkę do bramki. Dzięki temu trafieniu Obrol utrzymał bezpośredni kontakt w tabeli z zespołem Płocicza.
Zobacz zdjęcia
HZ Zamarte – Mastel Lutowo 2:1 (2:1)
Bramki: Grzegorz Landowski, Rafał Landowski Zamarte. Tomasz Olszewski Lutowo. Żk. Janusz Trzciński, Michał Stopa Zamarte. Adrian Kolasa, Tomasz Olszewski Lutowo. Sędzia Stanisław Żekiecki.
Na równym jak stół boisku w Moszczenicy karty rozdawał porywisty wiatr, ale takie okoliczności przyrody są wkalkulowane w ten sport. Goście rozpoczęli anemicznie i bez zaangażowania, do jakiego nas przyzwyczaili. Pierwszą bramkę stracili 25. minucie. Grzegorz Landowski czyli „Boczek” znalazł się piłką na 16 metrze. Nikt go nie niepokoił, więc uderzył płasko po ziemi, nie dając żadnych szans młodziutkiemu bramkarzowi Mastela. Po tym zimnym prysznicu goście zabrali się do roboty. W 32. min Tomek Olszewski tak wymanewrował obrońców z Zamartego, że nie pozostało mu nic innego, jak skierować piłkę do pustej bramki. Chwilę później Kamil Kitza dwukrotnie przegrał pojedynek sam na sam z Mazurkiewiczem. Bohaterem spotkania został Rafał Landowski, który w niedzielę obchodził 16. urodziny i rozgrywał pierwszy mecz w lidze. W 41. min zauważył, że bramkarz gości wykonał dwa kroki do przodu i jak stary mistrz z 20 metrów posłał mu za kołnierz efektownego rogala, samo okienko. Goście nie byli w stanie odrobić strat. Najlepszej okazji nie wykorzystał rezerwowy Mateusz Zamojski, który trafił w słupek. Piłkarze z Lutowa kompletnie zapomnieli o swojej najsilniejszej broni, czyli Bogdanie Szydle na lewym skrzydle. Boguś nie dostawał w ogóle podań i biegał po boisku „na pusto”. Fakt, że na boisku nie było Krystiana Rychtera czy Marka Dankowskiego nie jest dla nich żadnym usprawiedliwieniem. Z kolei gospodarze wyciągnęli z kapelusza młodziutkiego Landowskiego, który zapewnił im 3 punkty.
Zobacz zdjęcia
LZS Płocicz – LZS Lutówko 1:0 (0:0)
Bramka: Adam Napierski. Żk. Adam Ciesielski Lutówko. Sędzia Wiesław Jarząb.
W Płociczu lider tegorocznych rozgrywek piłkarskiej ligi powiatowej podejmował ostatnią drużynę w tabeli. Na boisku ani przez chwilę nie było widać olbrzymiej różnicy punktowej dzielącej oby dwa zespoły. Debiutanci z Lutówka grali z doświadczoną drużyną z Płocicza jak równy z równym. Do wywiezienia z gorącego terenu jednego punktu gościom zabrakło odrobiny szczęścia. W pierwszej połowie mecz toczył się w środkowej strefie boiska. Decydujący wpływ na grę obu zespołów miały porywiste podmuchy wiatru.
W drugiej odsłonie z wiatrem grali gospodarze. Przez dłuższy czas optycznej przewagi nie potrafili udokumentować golem. Brakowało szczęścia, ostatniego podania i celności. Dobrze między słupkami spisywał się młody bramkarz gości. Kibice miejscowych łapali się za głowy, oglądając bezproduktywną grę swoich pupili. Dwadzieścia minut przed ostatnim gwizdkiem arbitra gola na wagę trzech punktów zdobył Adam Napierski, który dopadł do przypadkowo odbitej piłki i skierował ją z najbliższej odległości do bramki przyjezdnych. Goście zerwali się do odrabiania strat, ale brakowało im sił i pomysłu. Sforsowanie zasieków obronnych gospodarzy nie było wcale takie proste. Pomimo tego udało im się kilkakrotnie zagrozić bramce gospodarzy, ale w paru przypadkach brakowało przysłowiowej kropki nad i. Po raz kolejny potwierdziło się, że Płocicz lepiej radzi sobie z drużynami ze szpicy ligowej tabeli, natomiast regularnie traci punkty z drużynami z dolnych rejonów. Goście na pierwsze ligowe punkty muszą jeszcze trochę poczekać, jednak ze swojej postawy mogą być zadowoleni. Z całą pewnością w następnych kolejkach Lutówko odbierze kilka punktów faworytom rozgrywek.
Zobacz zdjęcia
Sosenka Sośno – Tom-Dach Sitno 1:2 (1:0)
Bramki: Konrad Śniegowski, Andrzej Hippler Sitno. Damian Zywert Sośno. Żk. Bartosz Szulc, Kamil Pacek, Andrzej Hippler Sitno. Damian Twardy Sośno. Sędzia Wiesław Jarząb.
Widzowie, którzy pojawili się w niedzielę na boisku w Sośnie byli świadkami żywego i szybkiego widowiska. Od pierwszej minuty trwała wymiana ciosów. Dobrze grające linie obronne obu drużyn skutecznie rozbijały wzajemne ataki. Na pierwsze trafienie trzeba było czekać do 18. minuty, kiedy wspaniałym strzałem z dystansu popisał się Damian Zywert. Zawodnik gospodarzy, stojąc nieopodal linii środkowej, huknął jak z armaty na bramkę Sitna. Pomimo rozpaczliwej parady bramkarza piłka wpadła do siatki. Po przerwie na listę strzelców wpisał się Konrad Śniegowski. Po jego strzale z dystansu piłka odbiła się od słupka i wpadła do bramki obok Dariusza Ziegerta. W drugiej odsłonie uwidoczniła się przewaga gości, którzy kilkakrotnie wystawili obronę Sosenki na ciężką próbę. Najpierw po rzucie wolnym piłka wylądowała na poprzeczce bramki gospodarzy, dobitka z najbliższej odległości także wylądowała na poprzeczce. W 77. min najsprytniej w polu karnym gospodarzy zachował się Andrzej Hippler, który dopadł do piłki spadającej za plecy obrońców i z najbliższej odległości skierował ją do bramki. ,,Hippek” wie, jak się zachować w takich sytuacjach. W ostatnich minutach na boisku zrobiło się nerwowo. Sędzia Wiesław Jarząb kilka razy sięgał do kieszeni po żółte kartoniki, aby ostudzić temperamenty graczy obu zespołów.
W niedzielę w drużynie gospodarzy dało się zauważyć brak Ariela Stremlaua. To klasyczny egzekutor, który przynajmniej jedną okazję w każdym meczu potrafi zamienić na bramkę.
W drużynie gości na uwagę zasługuje dobra postawa Bartosza Szulca. Popularny „Łajza” obdarzony świetnymi warunkami fizycznymi doskonale radzi sobie w środku pola, grze obronnej i grze w powietrzu. Od jego odbiorów drużyna z Sitna rozpoczyna wiele ze swoich akcji ofensywnych. Dobry mecz zakończył się skromnym, aczkolwiek jak najbardziej zasłużonym zwycięstwem przyjezdnych.
Zobacz zdjęcia
Fuks II Wielowicz – MTK Orzeł Dąbrowa 0:5 (0:2)
Bramki: Kacper Niemczyk, Piotr Gbur, Kamil Rudziński, Damian Raźny, Jarosław Krajewski. Sędzia Henryk Wirkus.
Orzeł od początku dominował na boisku. Wielowicz chciał wyegzekwować od przyjezdnych szansę na strzelenie gola. W jedenastej minucie piłka wybita z trzydziestego metra nie zaskoczyła Krzysztofa Budnika,bramkarza miejscowych. Z ogromnym poświęceniem wybił futbolówkę, która spadła wprost pod nogi Kacpra Niemczyka, a ten mocnym strzałem rozwiązał worek z bramkami. Fuks próbował zregenerować siły. Podczas tego spotkania zaobserwować było można lepszą grę gospodarzy. Wielowiczanie, szukając szczeliny w obronie gości, kilkakrotnie wdzierali się tuż przed bramkę Dąbrowy. Ich zapały niwelował sędzia, odgwizdując spalone. Nie zawsze słusznie. Problemem był także brak wykończenia każdej akcji. Za to Orzeł kwitł na całej powierzchni boiska. W tej części druga bramkę trafił Piotr Gbur.
Po przerwie Fuks zagrał trochę agresywnej. Akcje były częstsze, lecz brak wykończenia i zwarta obrona gości niwelowały zapały beniaminka. Swój czas tego dnia mieli bez wątpienia goście. Ich akcje okraszone były siłą, zwinnością i celnością, gdyż w tej części padły aż trzy bramki. Kamil Rudziński lekkim strzałem zdobył trzecią bramkę. W sześćdziesiątej piątej minucie padła czwarta. Jej autorem był Damian Raźny. Kilka minut później podczas zamieszania w polu karnym miejscowych swój czas wykorzystał Jarosław Rajewski. Głową ustalił wynik meczu. Ostatnie pięć minut spotkania należało do Fuksa. Beniaminek mimo chęci nie zdołał wbić się do bramki gości. Uznając wyższość przeciwnika z podniesioną przyłbicą zszedł z boiska. Za tydzień mecz z Obrolem. Któż wie, czy i tym razem nie uda się Fuksowi wyrwać choć jednego punktu, tak jak to miało miejsce podczas meczu z Płociczem - obecnym liderem.
Fireman Zabartowo/Pęperzyn – Zryw Real Radzim 7:1 (6:1)
Bramki: Bartosz Gwizdalak 3, Adrian Łabuszewski 2, Jacek Nowak, Marcin Myślicki Zabartowo. Zbigniew Szmagliński Radzim. Żk. Grzegorz Ozimkiewicz Zabartowo. Leszek Pukrop, Grzegorz Sigmański Radzim. Sędzia Arkadiusz Gnaś.
Przed meczem szefostwo Firemana nie chciało szafować szansami w starciu ze zdekompletowanym zespołem przyjezdnych. Ci z kolei, podłamani niesubordynacją chłopaków z połączonych sił Radzimia i Dąbrówki, podejmując grę w dziesiątkę, nie mieli złudzeń, kto ten mecz wygra. Praktycznie „po ptakach” było już w 8. min, kiedy to najpierw Bartek Gwizdalak, a następnie Jacek Nowak strzelili po ładnej bramce. Trzecia padła w 14. min. Po dośrodkowaniu z lewej strony pola karnego lepiej od bramkarza gości Macieja Krauśnika tor lotu piłki obliczył Rafał Łabuszewski i głową skierował ją do pustej bramki. W 22.min strzeleckim umiejętnościom kolegów pozazdrościł Marcin Myślicki. W 29. min ponownie zabłysnął jeden z najbardziej aktywnych na boisku Rafał Łabuszewski. Najpierw oszukał defensywę gości, by swobodnie wpakować piłkę do bramki. Ostatniego gola dla gospodarzy w pierwszej połowie zdobył w 32. min ponownie Marcin Myślcki po serii ładnych zwodów. W 42. min gościom trafił się rzut wolny. Zbigniew Szmagliński nie miał problemów z ominięciem licznego muru i płaskim strzałem pokonał Dariusza Półgęska. Jak się okazało, była to jedyna bramka na otarcie łez, które można było ronić po niewykorzystanym rzucie karnym, wyczutym przez rehabilitującego się Półgęska.
Druga połowa to senna kołysanka, zwłaszcza w wykonaniu miejscowych, którzy nie wiedzieć czemu stanęli w miejscu jak wryci. Nagle niemal do każdej piłki było im za daleko, a niedokładne podania i niecelne strzały zniesmaczały nieliczną widownię. Jedyny gol w tej części padł w 60. min po strzale Gwizdalaka, który w tym meczu powinien zdobyć jeszcze 4-6 bramek, gdyby nie dał się łapać na spalonym. W 67. min trafił mu się prezent - rzut karny. I co? Przestrzelił! Fireman to dobry zespół, ale też potrafi zanudzić seriami błędów.
Zobacz zdjęcia
Time Lubcza – KS Kawle 4:2 (0:0)
Bramki: Łukasz Tomasz 2, Andrzej Wilczyński, Jarosław Jankowski Lubcza. Kamil Nowaczyk, Emilian Wilczek Kawle. Żk. Emilian Wilczek. Sędzia Mirosław Tyda.
W pierwszej połowie oba zespoły nie zagrały skutecznie. Lubcza kleciła grę z dużym respektem przed śmiało szarżującymi rywalami. Rzadko kiedy ten zespół prowadzi tak otwartą grę jak w niedzielę na boisku Time. Gracze tego zespołu natomiast nie bardzo wiedzieli, jak rozmontować uważną obronę dyrygowaną przez sprawnego, jak zawsze, Szymona Kałaczyńskiego w bramce. Bliżej uzyskania prowadzenia byli goście, którzy w ciągu ostatniego kwadransa przeprowadzili trzy groźne ataki, z których zwycięsko wychodził bramkarz Time Wojciech Splitt. Bezbramkowy wynik do przerwy Lubcza zawdzięcza wyłącznie jemu.
Po zmianie stron obraz gry niewiele się zmienił. Za to do głosu zaczął dochodzić najbardziej „użądlony” piłkarz gospodarzy Łukasz Tomasz. Już w 50. min popularny „Spidi” pociągnął precyzyjnie zza szesnastk,i wyraźnie ożywiając grę. W 56. min Andrzej Wilczyński po ograniu bramkarza nie zdołał dobiec piłki i nie skierował jej do pustej bramki. Za to lepiej zachował się w 58. min, kiedy bramkarz gości nie przykleił do rękawic mocnego dośrodkowania, a opuszczoną piłkę „Webb” skierował do siatki. W 64.min po faulu na Tomaszu rzut wolny egzekwował Jarosław Jankowski, którego strzał minął liczny mur i wylądował w okienku bramki gości. Stracone gole nie wpłynęły na samopoczucie gości. Ich napastnicy dalej konstruowali przemyślane, a nade wszystko błyskawiczne kontry. Jedną z nich w 69. min Kamil Nowaczyk pięknym strzałem zamienił na bramkę. Na drugą rozochoceni goście i zaskoczeni gospodarze czekali do 80. min. Autorem jej był Emilian Wilczek pakujący z najbliższej odległości w prawy róg zacentrowaną piłkę obok spóźnionego z interwencją Splitta, który 5 min później uchronił swój zespół przed stratą trzeciej bramki. Wynik ustalił Łukasz Tomasz po precyzyjnym strzale z rzutu wolnego w 88. min. Trzy punkty Lubcza niewątpliwie zawdzięcza Splittowi, co staje się powoli normą.
Zobacz zdjęcia
Najlepsi strzelcy
10 bramek Dawid Wierzchucki Obkas.
8 bramek Arkadiusz Fridehl Płocicz, Marcin Szreder Orzełek.
7 bramek Adam Napierski Płocicz, Bartosz Gwizdalak Zabartowo.
5 bramek Bartłomiej Wojtasik Dąbrowa, Bogdan Szydeł Lutowo, Andrzej Hippler Sitno, Kamil Rudziński Dąbrowa.