Potentat, co się kryzysów nie lęka
> W krótkim czasie udało się Panu zbudować prężną firmę, która nie ma konkurencji na rodzimym rynku. Proszę przypomnieć naszym Czytelnikom, jakie były początku Bemixu?
– Moja kariera zawodowa była związana z więcborskim Towimorem. Pracowałem tam kilkanaście lat. Za czasów komuny zajmowałem się zaopatrzeniem. Później awansowałem do działu handlowego. Podczas kryzysu w 1990 roku firma stanęła przed groźbą upadłości. Tak się szczęśliwie złożyło, że zostałem jej szefem i uratowałem zakład. Następnie udało mi się wdrożyć system iso i z przedsiębiorstwa państwowego uczynić spółkę. Po dwóch latach od tych wydarzeń zakończyłem karierę w Towimorze. Miałem duże doświadczenie zawodowe, znałem rynek i ludzi związanych z branżą. Po odejściu z pracy uznałem, że trzeba coś robić. Na tym znałem się najlepiej i dzięki pomocy przyjaciół zacząłem tworzyć własną firmę. Rozwijam ją aż do dnia dzisiejszego.
> Jeżeli dobrze pamiętam, to na samym początku siedziba firmy mieściła się w Wituni.
– Zgadza się. Bemix rozpoczął działalność produkcyjną w 2000 roku. Przez pierwsze trzy lata nasza siedziba mieściła się w Wituni. Później kupiłem tartak przy ulicy Złotowskiej i postanowiłem przenieść firmę do Więcborka. Przez te wszystkie lata naszej działalności udało nam się rozbudować ją do dzisiejszych rozmiarów.
> Pańska firma zajmuje się produkcją elementów złącznych hydrauliki siłowej. Mógłby Pan to rozwinąć?
– Metodą obróbki skrawaniem produkujemy elementy metalowe, które są stosowane w maszynach rolniczych oraz budowlanych i we wszelkich urządzeniach gdzie stosowana jest hydraulika siłowa jako napęd lub sterowanie. Jest to produkcja wielkoseryjna. Produkujemy elementy w seriach od kilku do kilkuset tysięcy egzemplarzy. Nasz asortyment jest bardzo rozbudowany.
> Domyślam się zatem, że zatrudnia Pan głównie operatorów tokarek?
– Tak. W sumie w naszej firmie pracuje 120 osób. Zatrudnienie cały czas wzrasta.
> Wnioskuję, że jest zapotrzebowanie na Pańskie produkty. Czy konkurencja w tej branży jest duża?
– Krajowa konkurencja w zasadzie nie istnieje. Ostatni kryzys dokładnie przetrzebił rodzime firmy. Oprócz mnie znaczących producentów na rodzimym rynku nie ma. W Polsce jestem numerem jeden w tej branży i w ogóle nie ma o czym mówić. Myślę, że można nas zaliczyć do czołowego producenta w Europie.
> Twierdzi Pan, że kryzys przetrzebił konkurencję, a jak Pańska firma na niego zareagowała? Odczuliście go dotkliwie?
– Dzięki niemu mieliśmy czas na restrukturyzację firmy i przygotowanie jej na trudniejsze czasy. Wdrożyliśmy wówczas nowe technologie i dokonaliśmy pewnych korekt, które wyszły nam na dobre. W moim przekonaniu takie kryzysy powinny się od czasu do czasu zdarzać, ponieważ one pomagają firmom zrobić pewien rachunek sumienia i wyeliminować błędy. Jeżeli jest cały czas dobra koniunktura i pracuje się na pełnych obrotach, to nie ma czasu na wprowadzenie zmian i innowacji. Oczywiście zanotowaliśmy spadek produkcji, ale to w żadnym stopniu nie zachwiało naszej pozycji. Powiem coś więcej, kryzys spowodował, że nie tylko w Polsce, ale w całej Europie upadło szereg firm. Potem nastąpiło pobudzenie gospodarcze, które w tej branży jest odczuwalne. Zaczęło brakować towaru na rynku, a popyt jest ogromny. Dlatego w ostatnich miesiącach musieliśmy znacznie zwiększyć produkcję i zatrudnienie. Przygotowywaliśmy się przez te wszystkie lata, żeby być partnerem dla zachodnich firm. Potentaci z Niemiec, Francji czy Włoch zaczęli nam stwarzać bardzo ciekawe perspektywy trwałej i stabilnej współpracy. Nie można tego nie wykorzystać i odrzucić, dlatego w ciągu kilku ostatnich miesięcy produkcja w Bemiksie wzrosła o 30%. Jesteśmy przygotowani na wyzwania, które stawia przed nami rynek.
> Z Pana wypowiedzi wynika, że jest Pan spokojny o przyszłość firmy.
– Raczej tak. Wszystko wskazuje na to, że będzie dobrze, chociaż gospodarka rynkowa jest nieobliczalna. Jestem optymistą.
> W ubiegłym roku firma świętowała 10 lat od momentu rozpoczęcia produkcji. Sprawił Pan sobie prezent w postaci własnej automatycznej linii galwanicznej do cynkowania.
– Tak, w zeszłym roku doszło do zakupu. To było bardzo ważne wydarzenie w historii naszej firmy, ponieważ było to spięcie pierwszych 10 lat działalności Bemixu. Zakończył się wtedy pewien proces inwestycyjny, który spowodował, że jako producent elementów złącznych i końcówek do węży mogliśmy zamknąć cały proces produkcji u siebie. Dotychczas albo czegoś nie robiliśmy, albo podpieraliśmy się kooperacją z innymi firmami.
> Od samego początku firmy zainwestował Pan w rozwój ogromne pieniądze. Czy udało się sięgnąć po środki unijne na wdrożenie nowych technologii?
– Nie udało się, chociaż kilkakrotnie próbowałem. Jestem bardzo zdegustowany tym, jak to się odbywa. Nie mając układów nie ma sensu składać dokumentów. Nigdy więcej nie złożę wniosku o żadną złotówkę z Unii. Chciałem wdrożyć nowe technologie, kupując maszyny, których w Polsce nigdy nie było i jeszcze długo nie będzie. W opinii osób decydujących o podziale dotacji to było mało innowacyjne. Pieniądze dostały za to podmioty, które chciały rozbudować hale produkcyjne. Czy na tym polega wdrażanie nowych technologii?
> Nie załamał się Pan jednak tym drobnym niepowodzeniem.
– Oczywiście, że nie. Uważam, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Wprowadziłem nowe rozwiązania technologiczne bez niczyjej pomocy
> No, a jak się układa Pana współpraca z samorządem?
– Nie mogę narzekać. Ja nie liczę na żadne przywileje ze strony władz. Doskonale sobie bez tego radzę. Przywileje i ulgi podatkowe powinny być zarezerwowane dla młodych, którzy dopiero startują i zaczynają przygodę z biznesem.
> Co Pan robi, gdy Pan nie pracuje?
– Namiętnie grywam w brydża sportowego.
> Życząc kolejnych tłustych lat, dziękuję za rozmowę.