Wywiad

Robię to, co umiem najlepiej, zajmuję się rolnictwem

Robert Lida, 13 styczeń 2012, 15:52
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Janusz i Teresa Wielgoszowie kupili od powiatu sępoleńskiego dawne gospodarstwo pomocnicze przy ZSCKR w Sypniewie: ponad 140 hektarów za 6.586.151 złotych. Kim są, skąd pochodzą i jakie mają plany wobec gospodarstwa, które na dobre wrosło w krajobraz Sypniewa? Pojawienie się takiego inwestora na naszym terenie siłą rzeczy wywołuje wiele dyskusji i kontrowersji. Pan Janusz nie chce nic ukrywać przed opinią publiczną. Zależy mu na dobrych relacjach z mieszkańcami Sypniewa. Otwarcie mówi, skąd ma pieniądze, ujawnia nawet swoje preferencje polityczne. Z Januszem Wielgoszem rozmawia Robert Lida.
Robię to, co umiem najlepiej, zajmuję się rolnictwem

Janusz Wielgosz

> Skąd zainteresowanie tym przetargiem i nieruchomościami w Sypniewie?
— Jestem rodowitym Wielkopolaninem, ale moja żona pochodzi stąd, z Krajny. Mamy tutaj rodzinę, nawet w Sępólnie. Dużo czytałem o tych terenach. Gdyby to był dla mnie dziewiczy teren, to pewnie nie byłoby mnie tutaj. Obserwowałem ogłoszenia przetargowe w Internecie i złożyłem ofertę. Właściwie o przetargu dowiedziałem się od kuzyna.
 

> Czyżby to był sentymentalny powrót żony na Krajnę?
— W biznesie nie ma sentymentów. W biznesie zarabia się pieniądze. Z drugiej strony, biznes musi mieć ludzką twarz. W biznesie staram się dostrzegać człowieka. Nie depczę po ludziach. Nie jestem żadnym Rockefellerem czy Matką Teresą. Tak dużych pieniędzy nie mam.
 

> Skądś je Pan jednak wziął.
— Rozmawiałem z bankami. Pomógł mi mój macierzysty bank, Bank Spółdzielczy w Czarnkowie. Zarząd banku przyjechał do Sypniewa, obejrzał to gospodarstwo. Zawierzył mi i mojej rodzinie, kredytując ten zakup. Muszę też powiedzieć, że zostałem bardzo dobrze przyjęty przez pracowników starostwa w Sępólnie, przez zarząd powiatu. Potraktowano mnie bardzo merytorycznie. Za to jestem im wdzięczny. Nawet dziś, już po sprzedaży, mogę liczyć z ich strony na pomoc. Powiat dostał pieniądze i właściwie to już nie jego sprawa. Oni się ode mnie nie odwrócili, nadal oferują mi swoją pomoc.
 

> Czym się Pan zajmuje w swojej miejscowości?
— Jestem rolnikiem. Gospodarujemy w tej chwili na niespełna 300 hektarach. Mam dwóch dorosłych synów i dwa gospodarstwa prowadzą synowie, ale mamy wspólny budżet.
 

> Czy gospodarstwa te specjalizują się w jakimś rodzaju produkcji?
— Zajmujemy się przede wszystkim produkcją bydła.
 

> Gospodarstwo w Sypniewie przez lata było miejscem nauki zawodu dla uczniów szkół rolniczych. Czy interesuje Pana dalsza współpraca ze szkołą?
— Dla szkoły w Sypniewie nic się nie zmieni. Zmienił się właściciel pewnej części gospodarstwa. Tym właścicielem na dzisiaj jestem ja z żoną. Jestem po rozmowach z dyrektorem szkoły i władzami powiatu. Uczniowie nadal będą mogli odbywać praktyki w gospodarstwie.
 

> W ramach przetargu zapisano pewne warunki służebności na rzecz sąsiednich nieruchomości, z prawem przejścia i przejazdu. Mieszkańcy Sypniewa na terenie gospodarstwa mają swoje wydeptane ścieżki. Czy teraz staną na nim szlabany?
— Dopóki nie będą robili szkody gospodarstwu tymi ścieżkami mogą chodzić. Nauczyciele czy uczniowie mają pełną swobodę poruszania się po gospodarstwie. Najgorzej jest wtedy, gdy przychodzi ktoś obcy i zmienia pewne przyzwyczajenia. To jest najgorsza rzecz, jaką można komukolwiek zrobić. Oczekuję od tych wszystkich ludzi partnerstwa, jestem do ich dyspozycji, chcę z nimi rozmawiać. Gdzieś tych rolników, w końcu naszych następców, trzeba uczyć. Kiedyś było to centrum, które uczyło rolników. Dlaczego moje gospodarstwo nie ma robić tego samego? Jest wykwalifikowana kadra. Sprzęt, jaki jest, taki jest, ale mają się na czym uczyć.
 

> Pana zdaniem, w jakim stanie jest to gospodarstwo?
— Gospodarstwo jest utrzymane w pełnej kulturze. Polskie i przede wszystkim unijne prawo, spowodowało, że gospodarstwo to w takiej formie prawno-organizacyjnej było całkowicie odcięte od unijnych środków na modernizację. My jako rolnicy indywidualni mogliśmy korzystać ze środków unijnych, a to gospodarstwo nie mogło i to był minus dla tego gospodarstwa. Na to nie miał wpływu ani starosta, ani dyrektor szkoły. Oni tylko w ramach posiadanych środków własnych mogli tam inwestować. Ciągniki nie są w najgorszym stanie. Stado krów jest utrzymane w jako takim porządku. Oczywiście, są tam problemy inwestycyjne. Jeśli gospodarstwo ma się rozwijać, to musi być doinwestowane. Jeśli pozwoli mi koniunktura i posiadane środki, będę tu inwestował. Jeśli nie, to trudno, będziemy myśleć o jakiejś reorganizacji gospodarstwa. Na dzisiaj nic się nie zmienia. Kierownikiem gospodarstwa jest nadal pan Ryszard Kuich. Pozostali pracownicy, którzy chcieli pracować, pracują już u mnie. Zatrudnieni są na normalne umowy o pracę, a nie jakieś umowy śmieciowe. Jeden z pracowników nie wyraził zgody na przejście, ale to nie jest już mój problem.
 

> Co jeszcze może Pan powiedzieć o Januszu Wielgoszu?
— Z natury lubię działać społecznie, lubię pomagać. Jestem po rozmowie z dyrektorem Basą. Chcemy utworzyć stowarzyszenie, które będzie pozyskiwać środki dla szkoły. Czy nam się uda? Czas pokaże. Dla mnie najważniejsza jest ekonomia. Muszę na tym gospodarstwie zarabiać. Jeśli nie będę zarabiał, to też w szkole będzie się źle działo. Pracowałem w samorządzie od 1999 roku. Przez 12 lat byłem radnym gminnym. Potem próbowałem sił w wyborach do Sejmu, do Senatu. Do Senatu miałem doskonały wynik. Mam tę satysfakcję, że jestem jedynym, który w 2005 roku miał lepszy wynik niż senator Stokłosa.
 

> Mieszkać będzie Pan nadal tam, gdzie do tej pory?
— Oczywiście, nie przeprowadzam się do Sypniewa. Dlatego tak jak powiedziałem wcześniej: dla Sypniewa, dla szkoły nic się nie zmienia. Zmienił się tylko właściciel i pieczątki. Dziś jest to Gospodarstwo Rolne Teresa i Janusz Wielgosz, Gębice, a zarządza gospodarstwem pan Kuich. Jeśli będzie źle zarządzał, to będą zmiany. Nie ukrywam, że mnie interesuje ekonomia. Jeśli byłyby tu piachy, to oprócz sentymentów nic z tego by nie wyszło. Jest to dobra 3 i 4 klasy ziemia. Profilu gospodarstwa nie zmieniam.
 

> Czy nadal będzie Pan sprzedawał mleko do Lacpolu w Zalesiu? Nie jest tajemnicą, że tej firmie bardzo zależało na surowcu z Sypniewa.
— Nie, nie dla Lacpolu. Mleko już jeździ do Czarnkowa. OSM Czarnków doskonale prosperuje, jest w dziesiątce najlepszych polskich spółdzielni. Nie ukrywam, że rozmawiałem z prezesem Lacpolu, ale nie dogadaliśmy się w kwestii cenowej. Łącząc mleko z gospodarstwa Gębice i z gospodarstwa Sypniewo, na samym połączeniu zyskałem 7 groszy na litrze, a odstawiam sto tysięcy litrów mleka miesięcznie. Zasada w Czarnkowie jest prosta, im więcej mleka się dostarcza, tym większa cena. Oprócz tego jestem członkiem tej spółdzielni, a w statucie mamy wyraźnie napisane, że członek spółdzielni nie może działać na jej niekorzyść. Dlatego mleko pojechało do Czarnkowa. Pierwszy transport wyjechał 24 grudnia. Wydajność krów z Sypniewa jest raczej średnia. Nie jest dobra i nie jest zła. Pewne rzeczy trzeba poprawić. Moim zdaniem, prywatyzacja tego gospodarstwa była dobrym posunięciem. Po prostu dotychczasowa forma prawna blokowała z mocy prawa jego modernizację. Tak się stało, że kupiłem je ja.
 

> Kupił je Pan za dobrą cenę, ale dla powiatu.
— Nie ukrywam, że to było drogo. Ziemia kosztowała trzydzieści kilka tysięcy za hektar. Tutejsi rolnicy mieli okazję kupić 17 hektarów, nie było chętnych. Uważam, że to był ich błąd. Zapraszam rolników na swój teren, aby zobaczyli, ile kosztuje hektar ziemi. W Wielkopolsce kosztuje 35-40 tysięcy. Nie jestem znikąd. Kupiłem to gospodarstwo i chcę się w tym gospodarstwie rozwijać. Czy mi się uda, nie wiem. Do mojego gospodarstwa mam 85 kilometrów. W dobie motoryzacji to nie jest żadna odległość. Kupując to gospodarstwo i wyprowadzając mleko z Sypniewa do Czarnkowa, też pomogłem po części rolnikom. Jeśli tutejsi rolnicy będą myśleć, to mogą stworzyć grupę konsumencką i rozmawiać z Czarnkowem, który chętnie od nich to mleko kupi. Mogę się z nimi spotkać i im pomóc.
 

> Na dziś, ile ma Pan krów?
— Około 400 krów. Łącznie z dzierżawami mamy 510 hektarów.
 

> Wróćmy jeszcze do Pana działalności społecznej i samorządowej. Skąd się to u Pana wzięło?
— Mając 23 lata, zostałem radnym, członkiem zarządu gminy. Wówczas byłem chyba najmłodszym radnym w okolicy. Z natury jestem prawicowcem. W pierwszych wolnych wyborach współtworzyłem komitety obywatelskie. W 1990 roku byłem członkiem PSL-u, ale to dzisiaj nie jest już partia chłopska. W wyborach do Senatu startowałem z lisy PiS, uzyskałem 42 tysiące głosów. Do czwartej nad ranem byłem senatorem. Kiedy spłynęły protokoły z dużych miast, to zabrakło mi 800 głosów. Obecnie robię to, co potrafię najlepiej, czyli zajmuję się rolnictwem.
 

> Dziękuję za rozmowę.