Suchorączek
Skarpetki pani Moniki
Monika Fryziak wspólnie z mężem prowadzi gospodarstwo ogrodnicze w Suchorączku. Między pikowaniem i podlewaniem rozsad znajduje też czas na nietypową pasję. Pani Monika zakochała się w alpakach. Nie tylko je hoduje, ale również wyrabia z nich wełnę, a z wełny czapki, skarpetki, chusty i tym podobne. Z Moniką Fryziak o jej alpakach i rękodziele rozmawia Robert Lida.
- Skąd w waszym gospodarstwie wzięły się alpaki?
– Mój 12-letni syn od drugiego roku życia choruje na cukrzycę typu pierwszego. Musi korzystać z terapii cukrzycowej i pompy insulinowej. W terapii najważniejsza jest odpowiednia dieta, insulinoterapia i wysiłek fizyczny. Alpaki sprowadziliśmy po to, aby go odciągnąć od komputera i siedzenia w domu. Po to, aby wyszedł z domu na spacer, do pielęgnacji alpak. Byliśmy w zoo w Oliwie i tam pierwszy raz zobaczyliśmy alpaki. Całą rodziną zatrzymaliśmy się obok nich i to był ten moment, kiedy podjęliśmy decyzję o zakupie. Pierwsze alpaki kupiliśmy Kubie jako prezent komunijny.
- Pewnie liczył na quada lub komputer, a dostał włochate stworzenia.
– Miał być komputer lub jakaś gra. Wszyscy mówią, że zwierzęta kupowane jako prezenty się nie sprawdzają. Ja znałam Kubę i wiedziałam, że on jest na tyle odpowiedzialny, aby sprostać zadaniu. Od kilku lat mieliśmy już konia i widziałam jak on się nim zajmuje. Wiedziałam, że alpaki to będzie nasza miłość. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że większość obowiązków z tym związanych muszę wziąć na siebie. Praca przy alpakach to jest sama przyjemność.
- Czy są jakieś przepisy, które normują hodowlę alpaków?
– Alpaki są w tej chwili traktowane jak pies, jako zwierzęta towarzyszące człowiekowi. Nie ma specjalnych przepisów. Z tego, co wiem, powstaje specjalna ustawa. Chodzi o ustalenie warunków bytowych dla alpak, o transport.
- W pewnym momencie ze swoimi alpakami wyszliście na zewnątrz, do ludzi. Znamy was z obecności na różnych jarmarkach, festynach czy akcjach charytatywnych. Poświęcacie na to swój wolny czas.
– Robimy to całą rodziną. Zawsze jesteśmy razem. Każdy taki wyjazd to dla nas spotkanie rodzinne. To wyjście do ludzi. Te spotkania dają nam radość. Gdyby spojrzeć na zdjęcia, to widać, że wszyscy dookoła alpak się uśmiechają. Alpaki muszą być między ludźmi. Wyjeżdżając z alpakami, robimy też reklamę naszego gospodarstwa. Dzięki temu staliśmy się rozpoznawalni.
- Czy to ciągłe głaskanie, fotografowanie i dotykanie ich nie męczy? Czy rozmawiacie z nimi na ten temat w Wigilię?
– Z alpakami jest jak z psami, końmi czy innymi zwierzętami. Jeśli ktoś to lubi, to dla nich jest przyjemność. Pod warunkiem, że te spotkania nie są za długie. Jeśli wyznaczamy im strefę komfortu, to one mają możliwość wycofania się od ludzi. Ja nigdy ich nie przyprowadzam. One same podchodzą i same czekają na to przytulenie. To jest dla nich przyjemność. Jeśli nie wyjeżdżamy z nimi, to wychodzimy sobie na spacer. Kiedy razem przejdziemy pięć kilometrów, to kompletnie tego nie czuję. Gdybym miała tak po prostu pokonać ten dystans, to mocno bym się zastanowiła. Jak się idzie z alpakami, to zapomina się o wszystkim. To jest totalny reset dla mózgu i całego organizmu.
- Nagle okazało się, że alpaka to nie tylko sympatyczne zwierzę, które spełnia funkcję terapeutyczną, ale też zwierzę włochate o funkcjach użytecznych. Można je przerobić, na przykład na skarpetki.
– To przyszło później. Było pierwsze cięcie, pierwsza strzyża. Wysłałam całą wełnę do przerobu. Wróciła, była piękna, ale czegoś jej brakowało. Wyglądała jak kupna. Z jednej alpaki można uzyskać około dwóch kilogramów wełny. Strzyżenie wykonują specjalistyczne firmy. Przy okazji wykonywane są zabiegi pielęgnacyjne zębów i pazurów. Alpaka strzyżona jest na leżąco. Nogi są rozciągnięte na gumach. Nie wygląda to ładnie, ale robią to bardzo szybko, tak aby zwierzę najmniej ucierpiało. Z pierwszej wełny zrobiłam dziesięć czapek. Z tych dwóch kilogramów wełny miałam około kilograma gotowej włóczki. To było dla mnie za mało pracy. Wpadliśmy na pomysł, aby prząść samemu. Pierwszy zakup to była gręplarnia do gręplowania wełny. Ta maszyna oddziela szczeciniaste włókna od pięknego, miękkiego włókna, które nadaje się na skarpetki i czapeczki.
- Czyli powstaje tak zwane złote runo?
– Dokładnie tak, złote runo. To gorsze włókno też jest wykorzystywane, na przykład jako wypełnienie kołder. Nic się nie marnuje. Wełna z alpaki jest trzy razy cieplejsza od wełny owczej i nie wywołuje alergii. Taka kołdra waży kilo dwadzieścia i ma grubość dwóch centymetrów. Zimą nie zmarzniesz pod nią. Wiem, co mówię, ponieważ śpię pod taką kołdrą. Natomiast latem doskonale izoluje od ciepła. To jest włókno, które oddycha razem z naszym ciałem i przyjmuje jego temperaturę. Potem kupiłam kołowrotek, taki ze strychu od jednej pani. Potem dokupiłam dwa kołowrotki elektryczne. To jednak nie dawało mi radości. Jednak ten kołowrotek wolę czuć w nogach. To jest zupełnie inna bajka. W moje urodziny poszłam rano do kuchni, a tam stał piękny kołowrotek. Znakomitej firmy, taki mercedes wśród prządek. Tego samego dnia przyjechała do mnie mama i to ona mnie nauczyła prząść. Ta nitka nie była jeszcze taka, jak powinna. Rwała się co pięć minut, ale było coraz lepiej. Doświadczone prządki mówią, że jak przerobisz dziesięć kilogramów wełny, to możesz nazywać się prządką. Ja na tę chwilę przerobiłam ponad osiem kilogramów.
- Potem pojawiły się druty.
– Przerabiam wełnę na drutach. Jak mi zabraknie wełny, to przerywam, doprzędę i dalej. Miałam pięć lat, jak zaczęłam robić na drutach. Moja mama miała w domu owce i też przędła na kołowrotku. Miała około czterdziestu lat przerwy, ale jak usiadła do kołowrotka, to po prostu pięknie przędła. Czyli to jest jak jazda na rowerze. Nigdy się tego nie zapomina. Od przedwczoraj pokochałam szydełko.
- Na takie żmudne i czasochłonne robótki trzeba mieć czas. Skąd go pani bierze?
– Wieczorami. Robienia skarpetek nauczyła mnie mama, ale to były skarpetki na czterech drutach. Nie lubię na czterech drutach. Nie sprawia mi to przyjemności. Na dwóch drutach nauczył mnie Internet. W skarpetkach robionych na dwóch drutach po prostu się zakochałam. Jedną robię w ciągu dwóch godzin. Można powiedzieć, że skarpetkę robię do kawy. W tej chwili robię chustę na szydełku.
- Alpaki stają się Polsce coraz popularniejsze.
– Znamy się wszyscy w Polsce. Dużo pomaga Internet. Jest grupa Alpaka Polska, jest grupa Alpaka, Polski Związek Hodowców Alpak, Stowarzyszenie Hodowców Alpak i Lam. Ja należę do tego ostatniego. Mamy swoje spotkania, szkolimy się. Byłam na warsztatach przerobu wełny w Otwocku. Cały czas zdobywam wiedzę na ten temat. To nie jest tak, że zamknęłam się w tym alpaczym świecie. Jak mówią weterynarze, alpaki to zwierzęta z kosmosu, jeśli chodzi o leczenie czy zapobieganie chorobom. Wiedza na ten temat jest bardzo mała. Znaleźć weterynarza, który podejmie się opieki nad alpaką, graniczy z cudem. Ja mam takiego weterynarza. To doktor Miczko z Sępólna.
- Ale to specjalista od przeżuwaczy.
- Alpaka jest przeżuwaczem. Też ma trzy żołądki.
- Podobno są u pani alpaki Neli, młodej reporterki znanej z TV ABC i National Georaphic?
– Poznaliśmy się na targach w Nadarzynie, którym towarzyszyła promocja książki Neli. Byliśmy tam z naszymi alpakami. Po tych targach Nela kupiła sobie dwie alpaki. Przez lato miała je u babci na działce. Jak przyszła zima, to okazało się, że w Warszawie w bloku się ich nie utrzyma. Jej rodzice zadzwonili i spytali, czy im nie pomożemy. Oczywiście przyjęliśmy ich alpaki pod swój dach. Nela jest bardzo popularna. Na tych targach ludzie czekali po dwie godziny na jej autograf. W tej chwili jest w Australii.
- To zdaje się nie koniec pomysłów związanych z alpakami w Suchorączku?
– Cały czas marzy mi się przygotowanie u nas takiej zagrody edukacyjnej. Mamy ogrodnictwo, mamy kwiatki i bliski kontakt z naturą. Możemy to wszystko pokazać, jak to od początku rośnie. Jednym tematem byłyby rośliny, a drugim zwierzęta. Do tego wełna i jej przerób. Chcemy pokazać, że wiele rzeczy można zrobić z tego, co jest pod ręką.
Oczywiście, to wszystko wymaga cierpliwości. Jak coś jest pasją, to dla mnie nie jest pracą. Wszystko to, co jest związane z alpakami, to jest dla mnie moja pasja i mój odpoczynek. Jedyne, co nas w tej chwili ogranicza, to ilość naszej ziemi.
- Gdyby komuś przyszło do głowy, aby was odwiedzić i już teraz zobaczyć, jak rosną kwiatki i chowają się alpaki, to przyjmiecie go z otwartymi ramionami?
– Przyjmiemy każdego. Bilet wstępu to pokrojona marchewka.
- Życzę spełnienia w pani pasji i dziękuję za rozmowę.
– Mój 12-letni syn od drugiego roku życia choruje na cukrzycę typu pierwszego. Musi korzystać z terapii cukrzycowej i pompy insulinowej. W terapii najważniejsza jest odpowiednia dieta, insulinoterapia i wysiłek fizyczny. Alpaki sprowadziliśmy po to, aby go odciągnąć od komputera i siedzenia w domu. Po to, aby wyszedł z domu na spacer, do pielęgnacji alpak. Byliśmy w zoo w Oliwie i tam pierwszy raz zobaczyliśmy alpaki. Całą rodziną zatrzymaliśmy się obok nich i to był ten moment, kiedy podjęliśmy decyzję o zakupie. Pierwsze alpaki kupiliśmy Kubie jako prezent komunijny.
- Pewnie liczył na quada lub komputer, a dostał włochate stworzenia.
– Miał być komputer lub jakaś gra. Wszyscy mówią, że zwierzęta kupowane jako prezenty się nie sprawdzają. Ja znałam Kubę i wiedziałam, że on jest na tyle odpowiedzialny, aby sprostać zadaniu. Od kilku lat mieliśmy już konia i widziałam jak on się nim zajmuje. Wiedziałam, że alpaki to będzie nasza miłość. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że większość obowiązków z tym związanych muszę wziąć na siebie. Praca przy alpakach to jest sama przyjemność.
- Czy są jakieś przepisy, które normują hodowlę alpaków?
– Alpaki są w tej chwili traktowane jak pies, jako zwierzęta towarzyszące człowiekowi. Nie ma specjalnych przepisów. Z tego, co wiem, powstaje specjalna ustawa. Chodzi o ustalenie warunków bytowych dla alpak, o transport.
- W pewnym momencie ze swoimi alpakami wyszliście na zewnątrz, do ludzi. Znamy was z obecności na różnych jarmarkach, festynach czy akcjach charytatywnych. Poświęcacie na to swój wolny czas.
– Robimy to całą rodziną. Zawsze jesteśmy razem. Każdy taki wyjazd to dla nas spotkanie rodzinne. To wyjście do ludzi. Te spotkania dają nam radość. Gdyby spojrzeć na zdjęcia, to widać, że wszyscy dookoła alpak się uśmiechają. Alpaki muszą być między ludźmi. Wyjeżdżając z alpakami, robimy też reklamę naszego gospodarstwa. Dzięki temu staliśmy się rozpoznawalni.
- Czy to ciągłe głaskanie, fotografowanie i dotykanie ich nie męczy? Czy rozmawiacie z nimi na ten temat w Wigilię?
– Z alpakami jest jak z psami, końmi czy innymi zwierzętami. Jeśli ktoś to lubi, to dla nich jest przyjemność. Pod warunkiem, że te spotkania nie są za długie. Jeśli wyznaczamy im strefę komfortu, to one mają możliwość wycofania się od ludzi. Ja nigdy ich nie przyprowadzam. One same podchodzą i same czekają na to przytulenie. To jest dla nich przyjemność. Jeśli nie wyjeżdżamy z nimi, to wychodzimy sobie na spacer. Kiedy razem przejdziemy pięć kilometrów, to kompletnie tego nie czuję. Gdybym miała tak po prostu pokonać ten dystans, to mocno bym się zastanowiła. Jak się idzie z alpakami, to zapomina się o wszystkim. To jest totalny reset dla mózgu i całego organizmu.
- Nagle okazało się, że alpaka to nie tylko sympatyczne zwierzę, które spełnia funkcję terapeutyczną, ale też zwierzę włochate o funkcjach użytecznych. Można je przerobić, na przykład na skarpetki.
– To przyszło później. Było pierwsze cięcie, pierwsza strzyża. Wysłałam całą wełnę do przerobu. Wróciła, była piękna, ale czegoś jej brakowało. Wyglądała jak kupna. Z jednej alpaki można uzyskać około dwóch kilogramów wełny. Strzyżenie wykonują specjalistyczne firmy. Przy okazji wykonywane są zabiegi pielęgnacyjne zębów i pazurów. Alpaka strzyżona jest na leżąco. Nogi są rozciągnięte na gumach. Nie wygląda to ładnie, ale robią to bardzo szybko, tak aby zwierzę najmniej ucierpiało. Z pierwszej wełny zrobiłam dziesięć czapek. Z tych dwóch kilogramów wełny miałam około kilograma gotowej włóczki. To było dla mnie za mało pracy. Wpadliśmy na pomysł, aby prząść samemu. Pierwszy zakup to była gręplarnia do gręplowania wełny. Ta maszyna oddziela szczeciniaste włókna od pięknego, miękkiego włókna, które nadaje się na skarpetki i czapeczki.
- Czyli powstaje tak zwane złote runo?
– Dokładnie tak, złote runo. To gorsze włókno też jest wykorzystywane, na przykład jako wypełnienie kołder. Nic się nie marnuje. Wełna z alpaki jest trzy razy cieplejsza od wełny owczej i nie wywołuje alergii. Taka kołdra waży kilo dwadzieścia i ma grubość dwóch centymetrów. Zimą nie zmarzniesz pod nią. Wiem, co mówię, ponieważ śpię pod taką kołdrą. Natomiast latem doskonale izoluje od ciepła. To jest włókno, które oddycha razem z naszym ciałem i przyjmuje jego temperaturę. Potem kupiłam kołowrotek, taki ze strychu od jednej pani. Potem dokupiłam dwa kołowrotki elektryczne. To jednak nie dawało mi radości. Jednak ten kołowrotek wolę czuć w nogach. To jest zupełnie inna bajka. W moje urodziny poszłam rano do kuchni, a tam stał piękny kołowrotek. Znakomitej firmy, taki mercedes wśród prządek. Tego samego dnia przyjechała do mnie mama i to ona mnie nauczyła prząść. Ta nitka nie była jeszcze taka, jak powinna. Rwała się co pięć minut, ale było coraz lepiej. Doświadczone prządki mówią, że jak przerobisz dziesięć kilogramów wełny, to możesz nazywać się prządką. Ja na tę chwilę przerobiłam ponad osiem kilogramów.
- Potem pojawiły się druty.
– Przerabiam wełnę na drutach. Jak mi zabraknie wełny, to przerywam, doprzędę i dalej. Miałam pięć lat, jak zaczęłam robić na drutach. Moja mama miała w domu owce i też przędła na kołowrotku. Miała około czterdziestu lat przerwy, ale jak usiadła do kołowrotka, to po prostu pięknie przędła. Czyli to jest jak jazda na rowerze. Nigdy się tego nie zapomina. Od przedwczoraj pokochałam szydełko.
- Na takie żmudne i czasochłonne robótki trzeba mieć czas. Skąd go pani bierze?
– Wieczorami. Robienia skarpetek nauczyła mnie mama, ale to były skarpetki na czterech drutach. Nie lubię na czterech drutach. Nie sprawia mi to przyjemności. Na dwóch drutach nauczył mnie Internet. W skarpetkach robionych na dwóch drutach po prostu się zakochałam. Jedną robię w ciągu dwóch godzin. Można powiedzieć, że skarpetkę robię do kawy. W tej chwili robię chustę na szydełku.
- Alpaki stają się Polsce coraz popularniejsze.
– Znamy się wszyscy w Polsce. Dużo pomaga Internet. Jest grupa Alpaka Polska, jest grupa Alpaka, Polski Związek Hodowców Alpak, Stowarzyszenie Hodowców Alpak i Lam. Ja należę do tego ostatniego. Mamy swoje spotkania, szkolimy się. Byłam na warsztatach przerobu wełny w Otwocku. Cały czas zdobywam wiedzę na ten temat. To nie jest tak, że zamknęłam się w tym alpaczym świecie. Jak mówią weterynarze, alpaki to zwierzęta z kosmosu, jeśli chodzi o leczenie czy zapobieganie chorobom. Wiedza na ten temat jest bardzo mała. Znaleźć weterynarza, który podejmie się opieki nad alpaką, graniczy z cudem. Ja mam takiego weterynarza. To doktor Miczko z Sępólna.
- Ale to specjalista od przeżuwaczy.
- Alpaka jest przeżuwaczem. Też ma trzy żołądki.
- Podobno są u pani alpaki Neli, młodej reporterki znanej z TV ABC i National Georaphic?
– Poznaliśmy się na targach w Nadarzynie, którym towarzyszyła promocja książki Neli. Byliśmy tam z naszymi alpakami. Po tych targach Nela kupiła sobie dwie alpaki. Przez lato miała je u babci na działce. Jak przyszła zima, to okazało się, że w Warszawie w bloku się ich nie utrzyma. Jej rodzice zadzwonili i spytali, czy im nie pomożemy. Oczywiście przyjęliśmy ich alpaki pod swój dach. Nela jest bardzo popularna. Na tych targach ludzie czekali po dwie godziny na jej autograf. W tej chwili jest w Australii.
- To zdaje się nie koniec pomysłów związanych z alpakami w Suchorączku?
– Cały czas marzy mi się przygotowanie u nas takiej zagrody edukacyjnej. Mamy ogrodnictwo, mamy kwiatki i bliski kontakt z naturą. Możemy to wszystko pokazać, jak to od początku rośnie. Jednym tematem byłyby rośliny, a drugim zwierzęta. Do tego wełna i jej przerób. Chcemy pokazać, że wiele rzeczy można zrobić z tego, co jest pod ręką.
Oczywiście, to wszystko wymaga cierpliwości. Jak coś jest pasją, to dla mnie nie jest pracą. Wszystko to, co jest związane z alpakami, to jest dla mnie moja pasja i mój odpoczynek. Jedyne, co nas w tej chwili ogranicza, to ilość naszej ziemi.
- Gdyby komuś przyszło do głowy, aby was odwiedzić i już teraz zobaczyć, jak rosną kwiatki i chowają się alpaki, to przyjmiecie go z otwartymi ramionami?
– Przyjmiemy każdego. Bilet wstępu to pokrojona marchewka.
- Życzę spełnienia w pani pasji i dziękuję za rozmowę.