Sitno (gmina Sośno)
Stracili dach nad głową
25 czerwca ubiegłego roku nawałnica zniszczyła dom Adama i Pauliny Wisińskich z Sitna. Od tej pory poszkodowani z dwojgiem małych dzieci żyją w jednym pomieszczeniu, które kiedyś było klasą w miejscowej szkole. Dom był całkowicie zrujnowany. Co mogli, to własnymi siłami zrobili, aby go odbudować. Siły są, ale pieniędzy na materiały już nie ma.
– To była sobota, godziny wieczorne. Właśnie wyjeżdżałem z domu. Ujechałem może pół kilometra, a tu dzwoni żona i mówi, że nasz dom nie ma dachu –mówi pan Adam. Gospodarstwo Wisińskich znajduje się przy gruntowej drodze, która biegnie w kierunku Jastrzębca, około 2 kilometrów od centrum Sitna. Poniemieckiego domu z czerwonej cegły, chlewika i rozwalonej przez wichurę stodoły pilnują trzy psy. Co tu się stało 25 czerwca 2016 r. pokazują tylko zdjęcia. Potężna wichura połączona z ulewą dosłownie zmiotła dach z budynku. Szczytowe ściany zawaliły się i wpadły do środka, niszcząc strop. Jakby tego było mało, to na to wszystko wylały się hektolitry deszczu. Zniszczeniu uległa również stodoła. Elementy dachu spadły na stojący przed domem samochód i ciągnik rolniczy. – Byłam w domu z dziećmi. To była chwila. Szok. Na szczęście nic nam się nie stało. Pierwszą noc spędziliśmy u rodziny. Potem gmina dała nam to pomieszczenie w szkole z dostępem do w.c. i kuchni. No i tak mieszkamy tu do dzisiaj. Właśnie popsuł się bojler i nie mamy ciepłej wody. Mieszkamy tutaj na podstawie umowy, która kończy się w kwietniu. Płacimy 100 złotych miesięcznie – mówi pani Paulina.
„Jesteśmy zostawieni sami sobie, już bezradni. W domu jest wszystko do zrobienia. Na dzień dzisiejszy mamy tylko pustaki. Do wymiany są okna, podłogi, ścianki działowe, instalacje. Zwracamy się z ogromną prośbą o pomoc, o jakąkolwiek interwencję w naszej sprawie. Będziemy bardzo wdzięczni, jeśli ktoś się naszą sprawą zainteresuje”- tak napisali Wisińscy w liście do naszej redakcji. Widać wyraźnie, że jest to akt desperacji. Sami nie stoją z założonymi rękami. Bezpośrednio po tragedii dostali 2 tysiące zł pomocy finansowej z gminy, 6 tysięcy zł od wojewody i 8 zł tysięcy z ubezpieczenia. Ponadto wójt umorzył dwie raty podatku rolnego. Pieniędzy wystarczyło na wykonanie nowego stropu i nowego dachu. Jest też nowy komin. Co prawda, dach jest pod papą, ale to zawsze dach. W pierwszej kolejności chodziło o to, aby do środka nie leciała woda. Pan Adam skuł wszystkie tynki i codziennie pali w piecu, aby ściany dobrze wyschły. W środku jest uprzątnięte. Na dziś można powiedzieć, że jest to dom w surowym stanie. Kto cokolwiek budował, ten wie, jaki ogrom pracy
i nakładów wymaga wykończenie takiego domu. Potrzebne jest dosłownie wszystko: okna(mogą być używane), cegła, cement, wapno, zaprawy budowlane, materiały instalacyjne, płyty itp. Może komuś takie materiały pozostały po budowie?
Czteroosobowa rodzina, w tym 5 i 1,5-letnie dziewczynki, od miesięcy wegetuje w dawnej szkole. Utrzymują się z ziemi, ale gospodarstwo nastawione jest wyłącznie na uprawę zbóż, dlatego w tej chwili nie ma z tego pieniędzy. Pan Adam ima się różnych dodatkowych zajęć, aby związać koniec z końcem. Na pomoc z opieki społecznej nie mogą liczyć, ponieważ w ich przypadku dochód liczy się na podstawie hektarów przeliczeniowych, czysto teoretycznie. W ten sposób przekraczają kryterium dochodowe. Jakby nieszczęść było mało, to starsza córka jest bardzo chorowita i często bywa w szpitalu. Może to i dobrze, że dzieci są takie małe? Rozmiar tragedii nie bardzo do nich dociera. Starsza dziewczynka nawet się cieszy, że teraz ma bliżej do przedszkola, ma je za ścianą.
– My tej rodziny z zajmowanego lokum nie wyganiamy. To, co zgodnie z przepisami mogliśmy zrobić, to zrobiliśmy. Z budżetu gminy nie mogę na taką pomoc przeznaczyć żadnych pieniędzy. Liczyliśmy na to, że wojewoda przyzna jeszcze 20 tysięcy złotych pomocy, które ma do dyspozycji. Niestety, nie uznał, że była to klęska żywiołowa. To byłaby jednak duża pomoc. Spróbujemy jeszcze raz z szefową Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej przeanalizować tę sytuację – obiecuje wójt Sośna, Leszek Stroiński.
Niestety, po raz kolejny okazuje się, że ani władza rządowa, ani samorządowa nie jest w ogóle przygotowana na takie sytuacje. Jeśli władza zawodzi, to sprawy w swoje ręce biorą zwykli mieszkańcy. Może nasi Czytelnicy mogą jakoś pomóc? Mamy tutaj do czynienia z jeszcze młodą, rozwojową rodziną, którą dotknęła tragedia. Pewnie gdyby były inne możliwości, to publicznie nie prosiliby o pomoc, nie pokazywaliby swoich twarzy.