Takiej mentalności nie wytrzyma żaden system
> Pracował Pan na państwowym i prywatnym. W szpitalu, przychodni i pogotowiu. Czy prywatyzacja lub, jak kto woli, komercjalizacja służby zdrowia to właściwa droga?
– Tak, myślę, że to słuszny kierunek, ale muszą być spełnione pewne warunki. Po pierwsze, społeczeństwo musi więcej zarabiać. Musi się podnieść świadomość społeczna. Nie może być tak, że przychodzi do lekarza matka
z dzieckiem, które ma 12 lat, i mówi: „Wie pan, on zaczął kasłać na ranek”, a jest godzina 9 lub 10. Pytam, czy pani coś mu dawała na ten kaszel? Matka odpowiada, że nie. Takiej mentalności nie wytrzyma żadna służba zdrowia i żaden system jej finansowania. Kiedy jeszcze pracowałem w pogotowiu, wezwano karetkę do bolącego kolana. Ból trwa 3 lub 4 dni, a o 5 rano wzywa się karetkę. To jest nie do przyjęcia. Jeśli podniesie się tę świadomość, a za poradami pójdą opłaty, to na pewno kierunek będzie słuszny.
> Czyli, człowieku, lecz się sam?
– Tak, też. Podstawowe sprawy, jak podanie leku przeciwgorączkowego, nie wymagają wiedzy medycznej. Do tego nie trzeba być lekarzem.
> W systemie jest ograniczona ilość pieniędzy, a my, pacjenci, ich nadużywamy.
– Zdecydowanie tak.
> Czy jest Pan za częściową odpłatnością za usługi medyczne, choćby symboliczną złotówką? Taki system funkcjonuje u naszych południowych sąsiadów.
– Jak najbardziej, na przykład za wypisanie recepty. Kiedy jeździłem w pogotowiu, renciści mieli darmowe leki. Jechało się do takiego rencisty, a on mówi: „Wie pan, wczoraj byłem u Gofrona i on mi przepisał takie leki, a Majewski przepisał mi inne. Ci ludzie mieli całe wory leków, których nie używali. Tak nie może być. Chociaż symboliczna złotówka od recepty załatwia sprawę. Wtedy się człowiek zastanowi.
> Czy podpisuje się Pan pod protestem pieczątkowym?
– Nie, nie brałem w tym udziału. Konsultowałem się z farmaceutą. Jak były jakieś wątpliwości, to korygowałem błędy. Nie popieram tego protestu.
> A gdyby próbowano Pana ukarać za źle wypisaną receptę np. karą więzienia?
– Pewnie, że nie byłbym zachwycony, ale jeśli ja będę miał do przyjęcia 30 pacjentów w ciągu 8 godzin, to się postaram tych recept błędnie nie wypisywać. Mam wtedy czas na sprawdzenie w odpowiednich tabelkach. W tej chwili jest fatalnie, pacjentów jest dużo. Wykaz leków i ich przeznaczenie powinienem dostać przynajmniej pod koniec listopada, skoro zmiana miała wejść 1 stycznia. Jeszcze 31 grudnia minister z ołówkiem za uchem korygował listę, a ja 2 stycznia poszedłem do pracy z duszą na ramieniu.
> Mówi Pan, że jest dużo pacjentów. Z drugiej strony, jest mało lekarzy, trochę ich z kraju wyjechało.
– Należałoby się zastanowić, dlaczego wyjechali? Gdybym był młodszy, to też bym wyjechał. Widząc to, co jest na zachodzie, nikt tutaj jako Judym nie będzie pracował. Rozmawiałem z mieszkańcem Ameryki Południowej. Tam, jak lekarz kończy akademię medyczną, jest już atakowany przez różne firmy: banki, ubezpieczalnie itp. Wszyscy wiedzą, że on ma pieniądze. Przez 9 lat byłem dyrektorem ZOZ-u, musiałem zwalniać lekarzy i sam ich zastępować. Nie uważam się za Judyma, ale za pracę, którą przez tyle lat wykonywałem, powinienem mieć prywatny samolot, a mam nissana micrę.
> Co sprawiło, że wrócił Pan do pracy w Bonusie?
– Z doktorem Jałochą współpracujemy od wielu lat. Kiedyś doktor pracował u mnie w Sośnie. Później ja pracowałem w Bonusie. Mnie zawsze pracowało się z doktorem bardzo dobrze. Drogi się nam rozeszły, ale w tej chwili się zeszły. Nie chciałbym tego już rozdrapywać.
Część pacjentów Spamedu może się za Panem przenieść do Bonusa, ale przecież właścicielowi tamtej firmy to nie jest na rękę.
– Między innymi dlatego zostałem w Spamedzie. Mam wielu pacjentów z osiedla Słowackiego, ludzi starszych. Prosili, aby ich nie zostawiać, bo będą mieli kłopoty z dojściem. To był ważny argument za tym, że zostałem w starym gabinecie, gdzie przyjmowałem przez wiele lat. Tutaj na razie jestem dwa dni, w środę i piątek. Zobaczymy, co będzie dalej.
> Dziękuję za rozmowę.