Zaginiony syn sołtysa nie żyje
Grzegorz Wagner zaginął w lipcu 2010 roku. Wyszedł z domu i nigdy do niego nie wrócił. W dniu zaginięcia był widziany na przystanku autobusowym w Świdwiu. Nikt nie wie, dokąd pojechał i jaki był cel jego podróży. Na terenie Chmielnik, Świdwia i Grochowca prowadzono akcję poszukiwawczą. Niestety, nie przyniosła ona żadnych rezultatów. Ojciec Grzegorza w rozmowie z nami stwierdził, że przed zniknięciem syn zachowywał się dziwnie, ale nic nie wskazywało na to, że targnie się na własne życie. Przez długi czas rodzina żyła w niepewności. Zwrot w sprawie nastąpił jesienią ubiegłego roku. W kompleksie leśnym pomiędzy Murzynowem a Świniarami w województwie lubuskim znaleziono szczątki zwłok, a przy nich przedmioty należące do Grzegorza Wagnera. Na dokumenty natknął się pracownik firmy wykonującej roboty ziemne. Mężczyzna sprawdził w internecie, że znaleziony dowód osobisty należy do zaginionego mieszkańca Świdwia. O swoim odkryciu powiadomił miejscową policję. Niestety, działania niekompetentnych mundurowych ograniczyły się do powiadomienia swoich kolegów po fachu z Komendy Powiatowej Policji w Sępólnie. Żaden z policjantów z województwa lubuskiego nie pofatygował się przeszukać ani zabezpieczyć odludnego miejsca znalezienia dokumentów. – Musieliśmy działać na własną rękę. Udało nam się nawiązać kontakt
z mężczyzną, który znalazł dokumenty Grzegorza. To on wskazał nam to miejsce. Policja nie potrafiła tego zrobić, ponieważ nigdy tam nie była – mówił na naszych łamach w październiku ubiegłego roku Albert Wagner, ojciec zaginionego. Determinacja członków najbliższej rodziny pozwoliła zebrać jakikolwiek materiał dowodowy. – Gdy dowiedzieliśmy się, że w tamtej okolicy znaleziono dokumenty należące do mojego syna, to natychmiast się tam udaliśmy. Sami rozwieszaliśmy plakaty z jego zdjęciem i nawiązaliśmy kontakt z miejscowym sołtysem. Policja nie zrobiła nic, żeby nam pomóc – dodaje Albert Wagner. Los zaginionego nie zainteresował mundurowych. Na miejscu znaleziono wiele przedmiotów należących do Grzegorza, w tym namiot, który mógł być jego schronieniem. – Powiedziałem sobie, że jako ojciec zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby dowiedzieć się, co się wydarzyło – mówił nam sołtys Świdwia. – Ostateczną odpowiedź dotyczącą personaliów poznamy dopiero po przeprowadzeniu badań genetycznych – informował za naszym pośrednictwem Krzysztof Wieczorek, oficer prasowy komendy powiatowej policji w Sępólnie. Śledztwo w tej sprawie było prowadzone pod nadzorem Prokuratury Rejonowej w Międzyrzeczu.
Przez ostatnie pół roku rodzina Grzegorza znowu żyła w niepewności, czekając na wyniki badań genetycznych. – Wynik tych badań nie był jednoznaczny, ale ja jestem przekonany, że to był mój syn. Wszystkie przedmioty, które tam znaleziono, w tym dokumenty, należały do niego. Chyba nigdy się nie dowiemy, co się tam wydarzyło, ponieważ policja umorzyła śledztwo – wyznał w przededniu pogrzebu Grzegorza jego ojciec. Zamknięcie śledztwa było konsekwencją wcześniej popełnionych błędów. Policjanci z województwa lubuskiego nie zabezpieczyli miejsca znalezienia zwłok i pozwolili zatrzeć wszystkie ślady.
W dniu zaginięcia Grzegorz Wagner miał 41 lat.