Zwrot za karty pojazdów dobije powiaty
Przyczyną bałaganu, który właśnie ma miejsce, jest Rozporządzenie Ministra Infrastruktury z 28 lipca 2003 roku w sprawie wysokości opłat za kartę pojazdu. Akt prawny nakłada na organ rejestrujący samochody obowiązek pobierania opłat wysokości 500 zł za wydanie karty pojazdu przy pierwszej rejestracji pojazdu na terytorium RP. W tym samym czasie za nowe pojazdy kupione w kraju powyższa opłata wynosiła zaledwie 75 zł. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że opłata wysokości 500 zł, którą nabywcy uiszczali za kartę pojazdu sprowadzonego z zagranicy, jest niezgodna z polskim prawem. W opinii trybunału takie zróżnicowanie stawki jest niezgodne z prawem o ruchu drogowym oraz Konstytucją. W ustawie regulującej prawo o ruchu drogowym widnieje zapis mówiący, że opłata, którą należy uiścić, powinna pokryć koszty wytworzenia dokumentu, jakim jest karta pojazdu. W tym przypadku wysokość opłaty była niewspółmierna do rzeczywistych kosztów druku i dystrybucji. Gigantyczną różnicę trybunał uznał za daninę publiczną. Zdaniem trybunału podobne daniny mogą być nakładane na społeczeństwo wyłącznie w drodze ustawy, a nie rozporządzenia. Przepis wynikający z niefrasobliwości ministra stracił moc 1 maja 2006 roku, jednak właściciele pojazdów sprowadzonych z zagranicy, którzy zarejestrowali samochody, w czasie gdy rozporządzenie było obowiązujące, zostali obciążeni bezprawną opłatą. Początkowo społeczeństwo było przekonywane, że pomimo pozytywnego dlań wyroku Trybunału Konstytucyjnego zwrot różnicy niesłusznie pobranej opłaty (425 zł) nikomu się nie należy. Nieświadomość trwała do momentu uprawomocnienia się pierwszych wyroków sądowych. Laweciarz z Iławy, który w trakcie obowiązywania rozporządzenia sprowadził z zagranicy i zarejestrował w wydziale komunikacji 63 pojazdy, zażądał zwrotu należnych pieniędzy. Sprawa trafiła na wokandę, a sąd przyznał mu rację. Precedens sprawia, że na tej podstawie sądy powszechne mogą orzec o konieczności zwrotu przez starostwo 425 zł za kartę pojazdu. O zwrot niesłusznie pobranej opłaty można się ubiegać w dwojaki sposób: składając wniosek do starostwa lub powództwo do sądu. Skala zjawiska jest gigantyczna, a do jednostek samorządu terytorialnego zaczynają trafiać wnioski o zwrot opłaty. – Po raz kolejny stajemy się ofiarą przepisów. Zdajemy sobie sprawę z powagi sytuacji. Dotychczas do starostwa wpłynęło kilka wniosków. Nie zamierzamy wypłacać zwrotów. To sprawa, którą muszą wnikliwie przeanalizować prawnicy. Z całą pewnością nie będziemy osamotnieni w swoich działaniach, ponieważ na ten temat dyskutowano podczas niedawnego konwentu starostów. Mam świadomość, że kilka spraw może skończyć się w sądzie – mówi w rozmowie z nami Tomasz Cyganek, starosta sępoleński. Podobnego zdania jest Barbara Tybura pełniąca obowiązki kierownika wydziału komunikacji w Starostwie Powiatowym w Sępólnie. – To problem ogólnokrajowy. Przepisy sprawiają, że nas jako starostwa stawia się pod ścianą. Dotychczas wpłynęło do nas 6 wniosków dotyczących zwrotu, ale w sąsiedniej Tucholi jest ich ponad 200. Moim zdaniem to ministerstwo powinno oddawać pieniądze – twierdzi szefowa wydziału.
Starostwa powiatowe w tym konkretnym przypadku nie ponoszą żadnej winy za zamieszanie, do którego doszło za sprawą ministra. Niestety, dla jednostek samorządu terytorialnego skutki mogą być katastrofalne. – Jeśli wszyscy złożyliby wnioski o zwrot części opłaty to trzeba będzie oddać 2,5 mln zł – opisuje skalę zjawiska starosta sępoleński. Laweciarze doskonale zorientowani w przepisach prawa dotyczących ich profesji nie śpią i z całą pewnością nikomu nie podarują należnych pieniędzy. Niewykluczone, że w najbliższym czasie radcy prawni zatrudnieni w starostwach powiatowych będą mieli pełne ręce roboty. Dla wielu samorządów, w tym sępoleńskiego, konieczność wypłat może być gwoździem do finansowej trumny. Do sprawy będziemy wracać.