Wspomnienia Gertrudy Sowińskiej

Była cicha i spokojna noc. Pies ujadał, spoglądając w kierunku lasu… W tym czasie mordowali mojego tatę. Część I

Jacek Grabowski, 08 sierpień 2014, 13:37
Średnia: 5.0 (1 głosów)
Gertruda Sowińska od młodych lat wiedziała co to ciężka praca. Wraz z siostrą pomagała tacie w pracy sołtysa. Gdy jesienią 1939 roku zginął jej ojciec z mamą i rodzeństwem walczyli o godne życie. Nękani przez Niemca Wiederhefta z utęsknieniem czekali na koniec wojny.
Była cicha i spokojna noc. Pies ujadał, spoglądając w kierunku lasu… W tym czasie mordowali mojego tatę. Część I

Anna i Józef Urbanowie z dziećmi podczas I Komunii Świętej Gertrudy - 1937 rok

Była cicha i spokojna noc. Pies ujadał, spoglądając w kierunku lasu… W tym czasie mordowali mojego tatę. Część I

Gertruda Sowińska

Gertruda Sowińska (z d. Urban) urodziła się 23 maja 1927 roku w domu rodzinnym w Skoraczewie. Miała czworo rodzeństwa: trzech braci Władysława, Kazimierza i Józefa, oraz siostrę Agnieszkę. Tata Józef był sołtysem. Mama Anna z domu Ciepłuch pochodziła z Rogalina. – Gdy rozpoczęła się wojna, siedzieliśmy pod ścianą stodoły. Trzech niemieckich żołnierzy jechało konno. Po chwili zawrócili. Tata mówił, abyśmy się schowali, bo coś tu się dzieje. Ukryliśmy się w rowie. Pojawiło się u nas dużo wojskowych samochodów i czołgów. Po pewnym czasie kilku Niemców przyszło do nas do tego rowu. Nie kryli zadowolenia i radości, że Hitler już jest. Niemcy w Skoraczewie źle nie mieli. Mieli parobków, którzy pracowali w ich gospodarstwach. Na początku wojny tata nie chciał uciekać. Mówił, że zostanie tu, gdzie jest. Słyszałam, że Niemcy rozjeżdżali tych, którzy szli drogą, bo musieli mieć pustą drogę, aby przejechać. Tak długo, jak żył tata, powodziło nam się bardzo dobrze. Gdy go zamordowali na początku wojny, już nie było tak kolorowo. Tata był sołtysem około 15 lat, aż do śmierci. Dobrze dogadywał się z Niemcami mieszkającymi w Skoraczewie. Jak przyszło do wyborów sołtysa, mieszkańcy Skoraczewa wybrali mojego tatę. Niezadowolenia nie krył jego rywal Wiederheft. Kiedy okazało się, że nie został wybrany, wsiadł na rower i szybko pojechał do domu. Tata miał poważanie wśród mieszkańców, mimo tego że była to wieś zamieszkana w większej części przez Niemców. Gdy tata został sołtysem, to pomagałyśmy mu w pracy. Wraz z siostrą objeżdżałyśmy rowerami z kurendą – mówi Gertruda Sowińska. Przed wojną uczyli się w szkole w Wąwelnie. – W Skoraczewie była tylko szkoła niemiecka, ale tata nalegał, abyśmy chodzili do szkoły w Wąwelnie. Siostra chodziła do szkoły w Skoraczewie. Uczyła się tam grać na instrumentach. Gdy wybuchła wojna, ja chodziłam do piątej klasy. Powinnam chodzić do pierwszej, ale od razu rozpoczęłam naukę w piątej. Gdy miałam coś zadane i trzeba było wszystko po niemiecku napisać, to mama mi pomogła. Znała dobrze język niemiecki. Bez obawy mogłam iść na lekcje, bo wszystko miałam wypełnione – kontynuuje swoją opowieść pani Gertruda. Pan sołtys Józef Urban mówił, aby sklep w Skoraczewie otworzył Niemiec, a nie Polak. Powód był prosty - większość niemiecka nie zamierzała kupować u polskich sklepikarzy. Miał rację. – W Skoraczewie otworzono sklep. Miał go objąć niemiecki kupiec, jednak pan Murawka stwierdził, że powinien być to Polak. W takim razie sklepikarzem został pan Kazimierz Janiszewski z Toninka. Mój tata mówił, informował pana Murawkę, że jak sklep przejmie Polak, to i tak Niemcy do sklepu nie będą chodzić. I tak się stało. Niemieccy mieszkańcy jeździli do sklepu w Wąwelnie do pana Kotche. W Skoraczewie zaopatrywali się tylko w zapałki i naftę. Sklep przed wojną przetrwał około dwóch lat. 7 października jego właściciele stracili życie – wspomina mieszkanka Tuszkowa. Była cicha i spokojna noc. Pies ujadał, spoglądając w kierunku lasu. – Mama była przekonana, że strzały, które było słychać, to wojskowe ćwiczenia – mówi Gertruda Sowińska. Niemcy długo się zastanawiali, co zrobić z sołtysem Józefem Urbanem. – Ostateczną decyzję pomogli im podjąć dwaj mieszkańcy Skoraczewa. Jeden z Niemców powiedział do siostry mojego taty, że kto by się spodziewał, że Polacy zgotują taki los Polakom – dodaje pani Gertruda. 6 października 1939 roku Józef Urban, sołtys Skoraczewa, wraz z Anielą Murawką lub Murawską , Marią Janiszewską, Kazimierzem Janiszewskim, Bolesławem Świderskim i Stanisławem Jamrym z Mierucina zostali skazani na śmierć. Miejscem egzekucji stał się wykop w lesie w Słupówku niedaleko Mroczy. – Na początku poinformowali ich, że idą do Mroczy. Zanim tatę zabrali, prosił, żeby go wypuścili, bo ma dzieci, żonę. Nikt go nie posłuchał – wspomina pani Sowińska. Jak ich prowadzili, nikt z nich się nie spodziewał, że w leśnych zaułkach stracą życie. Tuż po wojnie odbyła się ekshumacja ciał. Tego dnia zjawili się tam lekarz, dentysta, urzędnik, burmistrz i wielu mieszkańców okolicznych miejscowości. Była tam także Anna Urban z dziećmi. – Wszyscy leżeli jeden na drugim. Mój tata Józef Urban leżał na boku. Zapewne nie mogli go zabić, był z niego postawny chłop. Jak się okazało, mój tata otrzymał jeszcze strzał z wierzchu, bo jeszcze żył. Podczas ekshumacji okazało się, że po tak długim czasie w ciele taty była jeszcze krew. ,,Ten Urban powinien być święty, ten ma krew jeszcze w sobie– mówili podczas ekshumacji ci, którzy badali i identyfikowali ciała – kontynuuje pani Gertruda. Podczas ekshumacji układano szczątki w drewnianych szerokich trumnach. W każdej z nich spoczęło pięć ciał. Z lasu w orszaku żałobnym przewieziono je na stary cmentarz w Mroczy.

Ciąg dalszy nastąpi