Kozły ofiarne najczęściej były kobietami
Człowieka rozbierano. Golono – wszędzie, na całym ciele. Wiązano mu ręce i nogi, po czym wrzucano go do wody. Jeśli nieszczęśnik utrzymywał się na powierzchni, dowodziło to jego konszachtów z diabłem. Jeśli tonął, znaczyło to co prawda, że był niewinny, ale oczyszczenie imienia na niewiele się już zdawało po utonięciu... Opisaną próbę nazywa się pławieniem. Bożena Ronowska często czyta o pławieniu. Akta procesów o czary są pełne informacji na ten temat.
Ronowska jest doktorantką historii, historii sztuki i archeologii na Uniwersytecie Gdańskim. Początkowo jej zainteresowania naukowe koncentrowały się na historii Kociewia i Kaszub, jednak od kilku lat bada procesy o czary – przede wszystkim na obszarze Prus Królewskich. Nasze drogi skrzyżowały się pod koniec 2016 roku, gdy trafiłem na informację o spaleniu na stosie kilku kobiet w Runowie. Nieszczęśniczki straciły życie w wyniku oskarżenia o czary. Postanowiłem napisać do pani Bożeny, licząc na jakieś dodatkowe informacje o tym mało chwalebnym aspekcie naszych dziejów. Czy był to odosobniony przypadek? A może wierzchołek góry lodowej? Badaczka opracowywała wtedy akta procesowe z Fordonu i Łobżenicy. A tam – natrafiła na przykład na zapiski z procesu w Małej Cerkwicy. Krajna nie stanowiła zatem wyjątku; „słudzy szatana” płonęli tutaj na stosie równie często, co w innych rejonach Pomorza.
Dla naukowca to temat interesujący, ale i niewdzięczny. Kiedy rozmawialiśmy na ten temat po raz pierwszy, badaczka mówiła o tym tak: – Praca nad procesami o czary nie jest łatwa, czasem wręcz niewdzięczna, nie wszyscy rozumieją po co to robię i skąd u mnie takie zainteresowania. Jestem naukowcem, zależy mi na tym, by mówić o tych sprawach jak o faktach historycznych, a nie z pozycji bajki, zabawy czy legendy. To byli żywi ludzie, którym odebrano życie zgodnie z ówcześnie obowiązującym prawem za coś, co nam dzisiaj nie mieści się w głowach.
Chłosta nauczycielki w więzieniu Ursel te Maastrich w 1570, Jean Luyken; V. Braght, Théâtre des Martyrs, 1685. Archiwum Państwowe w Poznaniu, Kartoteka procesów o czary, sygn. 53/975/0/3873. Fot. Bogusław Wiktorowicz
Praca przy badaniu procesów o czary nadal nie jest łatwa. Wydaje się jednak, że w międzyczasie stała się przyjemniejsza. Historyczka udziela wykładów w całym kraju, pisze się o niej w prasie i czasopismach. W ubiegłym roku na Festiwalu Fantastyki Pyrkon w Poznaniu słuchało jej 400 osób, drugie tyle stało pod drzwiami. W tym roku wraz z grupą pasjonatów zebrała fundusze na wydanie albumu „Czarownice Himmlera – z niemieckiej kartoteki procesów o czary”, stanowiącego wybór rycin ze zbioru akt specjalnej jednostki SS, dokumentującej tę tematykę (akta są przechowywane w Archiwum Państwowym w Poznaniu). Nie sposób się oprzeć wrażeniu, że Bożena Ronowska i jej badania wzbudzają coraz większe zainteresowanie.
Po lewej: Przykładowa strona akt procesowych z XVII w. Fot. Bożena Ronowska
Po prawej: Czarownica kradnie wino z beczki, anonim, ulotka; H. Vintlers, Lugendspiege, Augsburg 1486. Archiwum Państwowe w Poznaniu, Kartoteka procesów o czary, sygn. 53/975/0/3869, 3875
Po prawej: Czarownica kradnie wino z beczki, anonim, ulotka; H. Vintlers, Lugendspiege, Augsburg 1486. Archiwum Państwowe w Poznaniu, Kartoteka procesów o czary, sygn. 53/975/0/3869, 3875
No dobrze, ale o czym my właściwie mówimy? Otóż szaleństwo procesów o czary najobfitsze żniwo zebrało w Polsce w XVII i XVIII wieku. Według różnych szacunków w kraju nad Wisłą liczba ofiar wyniosła od kilku do nawet 20 tysięcy osób. Większość z nich to były kobiety, niemniej podejrzenie i oskarżenie o czarostwo mogło dotknąć każdego - kobietę, mężczyznę, dziecko, człowieka z gminu i osobę o szlachetnej krwi. Działo się to w majestacie prawa. Trzykrotne tortury podczas procesu, pławienie – męczenie oskarżonych stanowiło legalną, makabryczną rozrywkę dla publiczności. Torturowanie „czarownic” nie było niczym nadzwyczajnym. Nie stosowano przy tym wymyślnych narzędzi. Najczęściej korzystano z ławy i wahadła. Jak robiło się wahadło? Ofierze wiązano ręce za plecami. Przez pęta przepuszczano linę, którą przerzucano przez belkę, gałąź, cokolwiek tego rodzaju. Następnie tak skrępowanego człowieka podciągało się. Efekt jest łatwy do wyobrażenia. A co najczęściej stanowiło zarzut? Choroba albo śmierć ludzi lub zwierząt gospodarskich, epidemie, w mniejszym stopniu klęski żywiołowe czy oddawanie czci diabłu.
Autor: Bożena Ronowska
Bożena Ronowska nie zadowala się wyłącznie odtworzeniem przebiegu procesów o czary. Próbuje zrozumieć mechanizmy, które się za tym kryją. Dla badaczki ofiarami procederu nie były wszak stare, brzydkie, garbate ciemiężycielki Jasia i Małgosi. To byli ludzie z krwi, kości, imienia i nazwiska. Wszystko działo się na serio, w grę wchodziło czyjeś życie, ba - czyjeś życia. Zapomnijcie więc o bajkach i fantastyce. Żeby zrozumieć płonące stosy i pławienie niezbędna okazuje się pomoc socjologii i psychologii. Słynne eksperymenty Milgrama i Zimbardo, chociaż po latach krytykowane, ujawniają istnienie czegoś, co sam Zimbardo nazwał „efektem Lucyfera”. Pokazuje on, że nawet „dobrzy” ludzie w określonych warunkach zdolni są do okrutnych zachowań.
* * *
O czarostwie w tym szerokim, historyczno-psychologicznym ujęciu będziemy mogli posłuchać 12 kwietnia (piątek) o godz. 17:00 w Bibliotece Publicznej w Sępólnie. Bożena Ronowska odwiedzi nas z wykładem „To ona zaczarowała mi dziecię! Psychologiczno-społeczne wątki w lokalnych procesach o czary”. Co ważne treść jej prezentacji opierać się będzie na lokalnych, krajeńskich przykładach spraw przeciw rzekomym wiedźmom. Pasjonaci historii regionu, miłośnicy tradycji i wierzeń ludowych, obserwatorzy mrocznej strony ludzkiej natury – zapiszcie sobie w kalendarzu: 12 kwietnia o 17:00 widzimy się w bibliotece!