Opowieści Krajeńskie

Ksiądz Lewandowski, obozowy Ronaldo

Łukasz Jakubowski, 31 styczeń 2019, 13:53
Średnia: 0.0 (0 głosów)
W 1981 roku na ekrany kin wszedł film Ucieczka do zwycięstwa. Akcja dramatu rozgrywa się w niemieckim obozie jenieckim, gdzie nazistowscy eksperci od propagandy organizują mecz piłki nożnej pomiędzy alianckimi więźniami a drużyną niemiecką. Inspiracją dla twórców filmu mógłby być mecz, który odbył się w obozie koncentracyjnym w Dachau, a w którym grał ks. Zygmunt Lewandowski - wikary z Kamienia.
Ksiądz Lewandowski, obozowy Ronaldo

Polacy w Dachau świętują wygrany mecz

Jak na hollywoodzką produkcję przystało, obozowe starcie wygrali jeńcy. W postacie zniewolonych galacticos wcielili się znakomici płkarze: Brazylijczyk Pele, Anglik Bobby Moore, Belg Paul Van Himst i nasz Kazimierz Deyna. W filmie zagrali również Sylvester Stallone, wtedy już wielka gwiazda, oraz Michael Caine. Za kamerą stanął natomiast John Huston, reżyser kultowego Sokoła maltańskiego.
Fabuła dramatu w luźny sposób nawiązywała do spotkania, które rozegrano w sierpniu 1942 roku w Kijowie. Naprzeciw siebie stanęli wówczas niegdysiejsi piłkarze ligi radzieckiej i żołnierze Luftwaffe. Mecz wygrali Ukraińcy. Jako że kilku z nich zostało później aresztowanych i wysłanych do obozu koncentracyjnego , Sowieci zaczęli to spotkanie określać mianem „meczu śmierci”. Ale nie był to jedyny taki pojedynek w targanej wojną Europie. Mało osób zdaje sobie sprawę, że podobne wydarzenia miały miejsce także w obozach zagłady. Owszem, nie pomyliłem się. W obozach zagłady – w miejscach systemowej kaźni i dehumanizacji drugiego człowieka.
W rzeczywistości do meczów piłki nożnej, a nawet do organizacji całych rozgrywek futbolowych, dochodziło w wielu kacetach. Przeważnie w rozgrywkach rywalizowali ze sobą sami więźniowie, starcia ofiar z oprawcami należały do rzadkości. Jesienią 1944 roku w AL Hirschberg, filii obozu koncentracyjnego Gross-Rosen nieopodal Jeleniej Góry, doszło do rzeczy niebywałej. Kaci z SS zagrali bowiem mecz z grupą Żydów przywiezionych z Węgier. Przed rozpoczęciem spotkania kapitanowie obydwu drużyn (przypomnę: Żyd i SS-man) uścisnęli sobie dłonie. Bohaterem tego legendarnego widowiska był bramkarz Ferencz Moroz. Podsumowaniem jego świetnego występu była interwencja z końcówki drugiej połowy, gdy obronił rzut karny. Dzięki temu spotkanie zakończyło się sensacyjnym remisem 1:1.
Nie inaczej było w obozie koncentracyjnym w Dachau, który stał się symbolem martyrologii duchowieństwa w czasie II wojny światowej. Więźniowie kacetu zostali poinformowani o zorganizowaniu rozgrywek piłki nożnej na jadnym z porannych apeli wiosną 1943 roku. Inicjatywa nazistów podzieliła osadzonych. Część polskich duchownych uważała, że obozowe okoliczności całkowicie wykluczały możliwość przyłączenia się do zmagań. No bo jak to – biegać za piłką po ziemi przesiąkniętej łzami, potem i krwią? To się po prostu nie godzi! Inni podeszli do tematu z entuzjazmem. Do tej drugiej grupy należał ks. Zygmunt Lewandowski, przed wybuchem wojny wikariusz w Kamieniu.
Ks. Zygmunt Lewandowski urodził się 30 marca 1911 roku w Grudziądzu. Do Kamienia trafił zaraz po otrzymaniu święceń kapłańskich, co nastąpiło 4 czerwca 1939 roku. Proboszczem kamieńskiej parafii był wówczas ks. Franciszek Rydziewski. Duszpasterze nie opuścili swojej placówki we wrześniu 1939 roku, jednak 23 października ks. Rydziewski wyjechał do swojej matki do Chełmży, zaś 25 października hitlerowcy aresztowali ks. Lewandowskiego - pod nieobecność proboszcza gospodarza plebanii. Początkowo wikarego przetrzymywano w Zakładzie św. Anny. Od 16 grudnia był więziony w Gdańsku – Nowym Porcie. Następnie trafił do KL Stutthof (20 grudnia 1939 roku), a później do KL Sachsenhausen (10 kwietnia 1940 roku). W połowie grudnia 1940 roku duchownego przewieziono do KL Dachau, gdzie przebywał do kwietnia 1945 roku, do momentu wyzwolenia obozu przez amerykańskich żołnierzy. Na wieść o aresztowaniach księży w powiecie sępoleńskim proboszcz Rydziewski postanowił nie wracać do Kamienia. Od listopada 1939 roku obowiązki duszpasterskie pełnił tam ks. Józef Grützmacher.
Mecz otwarcia międzynarodowych rozgrywek piłkarskich w KL Dachau okazał się prawdziwym hitem. Dziewiątego maja 1943 roku naprzeciw siebie stanęli bowiem polscy i niemieccy duchowni. W powszechnej opinii faworytami byli Niemcy: dobrze odżywieni, lepiej zbudowani, silniejsi. Pierwsze minuty spotkania potwierdzały te przypuszczenia. Niemcy nadawali ton wydarzeniom na boisku, co rusz stwarzając zagrożenie pod naszą bramką. Polacy zdołali przetrwać Sturm und Drang, uporządkowali grę i strzelili gola na 1:0. Przeciwnicy wyrównali jeszcze przed gwizdkiem kończącym pierwszą połowę. Po przerwie polska drużyna uzyskała wyraźną przewagę. Znalazła ona odzwierciedlenie w końcowym wyniku. Polacy pokonali Niemców 4:1. Chyba łatwo sobie wyobrazić, czym dla więźniów były wydarzenia takie jak to. Możliwość choćby chwilowego zapomnienia o piekle kacetu, możliwość poczucia się ważnym i docenionym, niekiedy możliwość sportowego rewanżu na oprawcach – to było bezcenne. 
Bohater niniejszego tekstu w chwili majowej wiktorii miał 32 lata, więc szczyt sportowej formy był już za nim. W oczy rzucała się jego masywna sylwetka (niekoniecznie muskulatura) – co zaskakiwało w kontekście warunków panujących w obozie. Duchowny posiadał za to inną cenną zaletę: wyróżniał się doskonałym wyszkoleniem technicznym. O tej futbolowej sferze jego życia wiemy tylko tyle i aż tyle. Ks. dr Jacek Brakowski, autor artykułu na temat rozgrywek futbolowych w KL Dachau, w swojej publikacji stawia jeszcze hipotezę, że ks. Lewandowski w opisywanym spotkaniu grał w linii pomocy. Czy na placu był finezyjny jak Iniesta? Zawzięty i niezmordowamy jak Steven Gerrard? A może był specjalistą od przerywania akcji rywali – niczym N’Golo Kanté? Na swój użytek ochrzciłem kapłana mianem „obozowego Ronaldo”. Brazylijczyk co prawda szalał w ataku nie w pomocy, jednak zawsze imponował bajeczną techniką a pod koniec kariery znakiem rozpoznawczym goleadora stał się pokaźny brzuszek.
Ks. Lewandowski napatrzył się w Dachau na śmierć i cierpienie. Precyzyjne odtworzenie jego powojennych losów jest trudne. Wiemy, że pracował na obczyźnie – w Australii oraz w Kanadzie. Zmarł w 1973 roku, więc nie było mu dane obejrzeć Ucieczki do zwycięstwa. Nie miał szansy ani uronić łzy wzruszenia, ani wyjść z kina wstrząśnięty wspomnieniami, które film mógł w nim obudzić. Bo dla niego mecze w kacecie nie były przecież fikcją. Były częścią jego własnej dramatycznej historii, napisanej przez życie, nie scenarzystę, i utrwalonej w pamięci, nie na taśmie filmowej.