Opowieści krajeńskie

Szukając czterolistnej koniczyny. Relacja z miejsc, gdzie diabeł mówi dobranoc – część 3, ostatnia

Łukasz Jakubowski, 22 listopad 2021, 12:50
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Wiecie, kiedy skończył się PRL? W niektórych miejscach wcale się nie skończył. Trwa, wisi sobie na ścianie. I zaskakuje każdego, kto się na niego natknie. Tak właśnie stało się ze mną.
Szukając czterolistnej koniczyny. Relacja z miejsc, gdzie diabeł mówi dobranoc – część 3, ostatnia

Regulamin wiszący w kamienicy przy placu Wolności w Sępólnie

Szukając czterolistnej koniczyny. Relacja z miejsc, gdzie diabeł mówi dobranoc – część 3, ostatnia

Amforka odnaleziona w Sępólnie podczas wykopu pod nowy dom. Foto: Archiwum Biblioteki Publicznej w Sępólnie

Nie same domy

W poprzednich dwóch częściach podzieliłem się z Wami opowieściami o historiach ukrytych w domach. Ale źródła i zachęty do odkrywania przeszłości spotkamy wszędzie. Nie dotyczy to wyłącznie adresów, budowli, słowem – dużych gabarytów. Większość materiałów z Cyfrowego Archiwum Tradycji Lokalnej przy sępoleńskiej bibliotece latami leżała grzecznie w kopertach, teczkach, pudełkach lub albumach fotograficznych. Większość, lecz nie wszystkie. Losy niektórych też są sensacyjne, inne dosłownie przywrócono z niebytu – natykając się na nie jak na czterolistną koniczynę.
 Przykład pierwszy: amforka. O podarowanym artefakcie ofiarodawca napisał tak: Amforkę znaleziono […] podczas dokonywania wykopu pod budynek mieszkalny w październiku 1970 roku. Po rozebraniu budynku mieszkalnego, który mógł stać w tym miejscu około 150 lat, ukazało się palenisko o wymiarach 2,5 x 2,5 metra i grubości ok. 5 cm. Był to dowód, że stał tam budynek mieszkalny – tzw. „kurna chata”. […] W popielisku był tylko popiół drzewny. Po usunięciu popiołu, ukazał się czysty piasek. W piasku na głębokości 5-8 cm znajdowała się amforka zatkana korkiem. Próba otworzenia nie powiodła się – korek natychmiast odłamał się, pozostawiając część w szyjce flakonu. Amforka była pusta. […] Cechuje ją prostota i brak ozdób. Prawdopodobnie pochodzi ze starożytnej Grecji lub Egiptu. Ponadto ciekawość budzi technika garncarska, jaką tu zastosowano. Spód stopy eksponatu posiada układ linii mimośrodowy, a nie kolisty. Ciekawe, kiedy stosowano tę technikę w garncarstwie.
Pobudza wyobraźnię, prawda? Dla regionalisty oraz archiwisty społecznego – braci syjamskich we mnie, co istnieć bez siebie nie potrafią – to prawdziwa gratka. I to nic, że w rzeczywistości mamy do czynienia z emaliowaną flaszą, pochodzącą zapewne z XIX wieku. Przedmiot jest piękny, nie szpeci go żadne „made in China”. No i pobudza wyobraźnię, o czym najdobitniej świadczy notatka ofiarodawcy.   
Przykłady drugi oraz trzeci
Ponad 150 dokumentów pochodzących z drugiej połowy XIX wieku, związanych z osobą żydowskiego handlarza Jacoba Brückmanna, zostało odkrytych – o ile mnie pamięć nie myli – na poddaszu, podczas wymiany dachu. A w trakcie remontu w siedzibie starostwa powiatowego za framugą drzwi natknięto się na kilka kart pochodzących z okresu II wojny światowej. Zawierały one dane osobowe i zdjęcia; stanowiły prawdopodobnie część kartoteki.
Tymczasem kolejna niezwykła zdobycz – następny dowód na wszechobecność źródeł i historii – już na mnie czeka.

Czterolistna koniczyna

Trafiłem na tę perełkę przypadkiem. W swoim drałowaniu wzdłuż i wszerz okolicy, w tym zaglądaniu pod każdy kamień nie ograniczam się do obszarów wiejskich. Wręcz przeciwnie. A w mieście lubię zejść z chodnika, żeby wejść na podwórze, na klatkę schodową, w bramę. Lubię sprawdzić, co można zobaczyć przez dziurę w płocie albo okno na poddaszu.
Tak się jakoś złożyło, że do tamtego dnia nie odwiedziłem tej kamienicy ani razu. Bogiem a prawdą to, co się miało wydarzyć, było zasługą mojej towarzyszki. Po krótkiej rozmowie podeszła, złapała za klamkę, otworzyła drzwi, weszła. A ja nie filozofowałem, poszedłem za nią. Z zewnątrz kamienica wyglądała naprawdę przyzwoicie. Pomalowana fasada, elementy dekoracyjne w innym kolorze. W konkursie piękności nie zdobyłaby korony, nie wylądowałaby też na końcu stawki. Zdążyłem się jednak przyzwyczaić, że stan części wspólnych w środku wielu budynków wielorodzinnych nie licuje ze stanem frontu. I tak było właśnie w tym przypadku.
Po przejściu przez drzwi dostałem mocno w zmysły. W nos uderzył specyficzny zapach stęchlizny – z drewnianą nutą głowy oraz nutą serca, opartą chyba na chemikaliach z łuszczącej się na potęgę farby. W oczy przywalił widok korytarza, nad którym prawdopodobnie pastwili się wszyscy i pastwiło się wszystko – i to od momentu, kiedy murarz zszedł z rusztowania. Ślady lamperii. Mniej i bardziej radosna twórczość językowa, uwieczniona każdym możliwym sposobem. Gryzmoły oraz ślady o nieznanej etiologii – równie dobrze celowa wprawka jakimś narzędziem, co rezultat prostego atawistycznego impulsu. Drewniana podłoga. Jej środek wydeptany, boki z zachowanym malowaniem na mdły brąz. Cóż, ten wydeptany środek chyba jednak prezentował się lepiej. A pośród tego wszystkiego – no weck, no piec, no czterolistna koniczyna.

Regulaminowo

Najwidoczniej zapomniana przez wszystkich, brudna, pomazana i popisana, mimo to w kondycji o wiele, wiele lepszej niż wszystko wkoło. Drewniana ramka i szybka. Za szybką zaś – regulamin utrzymania porządku i czystości w nieruchomościach na terenie miasta. Punkt po punkcie: przepisy wstępne, obowiązki dozorców domów, obowiązki administratorów, zarządców i właścicieli nieruchomości, obowiązki najemców lokali, przepisy końcowe. W prawym dolnym rogu wytłuszczono: Prezydium Miejskiej Rady Narodowej. W prawym górnym informacja, że to załącznik do uchwały prezydium z lat 60. ubiegłego stulecia.     
Zamurowało mnie. Trudno było oderwać wzrok od tego zjawiska. Kurczę, za niedługo gdzieś w rewitalizowany plac Wolności wmontują kapsułę czasu (albo i już wmontowali). Tymczasem jedna kapsuła już od dawna tam jest. 
Ja pewnie sobie ten regulamin pożyczę. Na pewno go zeskanuję i plik umieszczę w bibliotecznym archiwum. Powinienem się spieszyć, bo ktoś mnie nie daj Boże ubiegnie. Niby przetrwał upadek PRL-u, reformy Balcerowicza i wejście do Unii Europejskiej. Niby dla niejednego jest przezroczysty, o czym najdobitniej świadczy fakt, że wciąż na tej ścianie wisi – niemniej licho nie śpi.
Sami widzicie: historia i źródła są wszędzie. Bywają oczywiste i czytelne niczym boje sygnalizacyjne na wodzie. Bywają takie, które odcinają się od współczesności gradientem. Inne, jak Wally co to zwiedzał świat, ukrywają się pośród gwaru reklam, modnych przeszkleń, kostki brukowej, zapomnianych polnych dróg prowadzących na koniec świata. Na powierzchni znacznie, ale to znacznie przekraczającej powierzchnię biurka, przy którym się na co dzień pracuje. Poza murami instytucji, dress codem, godzinami pracy. Na całe szczęście!