A wrzesień był tak piękny tego roku… (2)
U nas wszystko zaczęło się wcześniej niż w Gdańsku. Chłopcy na Westerplatte mogli jeszcze słodko spać, gdy pierwsze grupy dywersantów zaczęły ostrzeliwać przygraniczne patrole pograniczników. Zaalarmowane przez nich oddziały mjr. Poborowskiego już o godz. 2.30 zajęły pozycje bojowe w okolicach Śmiłowa. Pluton Straży Granicznej „Dorotowo” około godz. 4.00 pod naciskiem nieprzyjaciela wykonał na szosie zwał z przewróconych drzew, wysadził wiadukt kolejowy niedaleko Sypniewa i wycofał się. Liczne przeszkody na drogach i akcje zaczepne Oddziału Wydzielonego mocno spowalniały marsz wroga na „więcborskim”, a więc południowym odcinku obrony 9. Dywizji. Najpierw do godz. 13.30 zatrzymano Niemców pod Śmiłowem. Później do godz. 18.00 toczył się bój pod Wąwelnem. Wobec miażdżącej przewagi liczebnej przeciwnika, do północy żołnierze polscy wycofali się za Buszkowo, na linię Jezior Koronowskich. Na tym odcinku frontu wszystko z grubsza zgadzało się jednak z przyjętym planem.
Prawdziwym problemem- zgodnie z największymi obawami- okazał się „sępoleński” odcinek frontu, ta niemal bezbronna przestrzeń pomiędzy Sępolną a Kamionką, w którą wjechały czołgi XIX Korpusu. Aż do Trzcian i Wielkiej Kloni wróg nie napotkał tu żadnego oporu. Na odcinkach Lutowo- Sępólno- Mąkowarsko i Jazdrowo- Radońsk- Wiśniewa największym pstryczkiem w teutoński nos było omyłkowe zbombardowanie przez własne lotnictwo kolumny piechoty na wysokości Sępólna (mgła i nerwy!).
O wiele istotniejsze reperkusje miałby jednak incydent z Trzcian, również spowodowany nieporadnością poborowych. Tam błyskawicznie parł naprzód pancerny korowód Guderiana. Jak to w życiu bywa, nadgorliwość przytłumiła zdrowy rozsądek, przez co walący do upadłego artylerzyści ostrzelali kolumnę pojazdów, wśród których znajdował się samochód samego dowódcy. Guderian w swoich wspomnieniach opisuje to tak: „Towarzyszyłem 3. brygadzie pancernej w pierwszym rzucie aż do rejonu na północ od Sępólna, gdzie doszło do pierwszych nieznacznych walk. Niestety, ciężka artyleria 3. dywizji pancernej uznała za stosowne, wbrew wyraźnym rozkazom, strzelać przed siebie w mgłę. Pierwszy pocisk wybuchł 50 metrów przed moim samochodem pancernym, drugi 50 metrów za nim. Przewidywałem, że trzeci trafi prosto w nas i kazałem kierowcy zawrócić w prawo. Ten jednak, zdenerwowany hukiem dział, z którym jeszcze nie zdążył się otrzaskać, wjechał na pełnym gazie prosto do rowu. Przednia oś terenowego wozu zgięła się, co poważnie utrudniało kierowanie. Na razie więc nie było mowy o tym, bym mógł jechać dalej. Udałem się na stanowisko dowodzenia korpusu, wziąłem inną maszynę i powiedziałem parę słów prawdy nadgorliwym artylerzystom”.
Cdn.