Opowieści krajeńskie
Cmentarz, czyli źródło
Jesteś w jakiejś miejscowości i chcesz się szybko rozeznać w historii tego miejsca. Co robisz? Idziesz na spacer. Analizujesz rodzaj zabudowy, układ ulic, styl architektoniczny kamienic. I cieszysz się, kiedy trafisz na cmentarz – Liber Mortuorum w terenie. A teraz spójrz, do czego taka przechadzka może cię doprowadzić w Sępólnie!
Maj 1928 roku. Członkowie sępoleńskiej socjety na jubileuszu 50-lecia pracy zawodowej nauczyciela Franciszka Grudzińskiego (z prawej, siedzi w fotelu). Przy stole zauważyć można m.in. syna jubilata ks. Emanuela Grudzińskiego, kierownika szkoły Pawła Kalinowskiego, jego żonę Jadwigę, inspektora szkolnego Edwarda Rochonia, ks. Dąbrowskiego. Niektórzy z nich, jak dostojny jubilat, pochowani zostali na cmentarzu nieopodal jeziora.
Jeśli chodzi o miejsca grzebalne w stolicy powiatu, po pierwsze musi nas zdziwić ich ogólna liczba. Włócząc się ulicami Sępólna, natrafimy na kilka grobów przy kościele, na dwa katolickie cmentarze i jedno w zasadzie ekumeniczne miejsce pochówku. Przy minimalnej dociekliwości odkryjemy ponadto kirkut, chociaż teraz to już w sumie żaden kirkut – zwykły las z resztkami resztek macew, pochowanymi w runie jak igły w stogu siana. W nie tak znowu odległej przeszłości, bo w dwudziestoleciu międzywojennym, w mieście widoczne były również ślady starego ewangelickiego mogilnika przy ulicy Sienkiewicza (obecnie boisko z placem zabaw) i cmentarza przy dzisiejszej ulicy Kościuszki. A jeszcze wcześniej cmentarze istniały przy kościele i obydwu miejskich kaplicach. Łącznie daje nam to aż siedem znanych grzebalnych lokalizacji!
Przejeżdżający przez Sępólno drogą krajową nr 25 miną katolicki cmentarz, górujący nad rondem przy jeziorze, a ledwie kawałek dalej, przy szosie na Chojnice, usłyszą chichot historii – znajduje się tu wspólne miejsce wiecznego spoczynku ewangelików oraz czerwonoarmistów. Katolickiej nekropolii nie sposób przegapić. Założono ją w drugiej połowie XIX wieku na wzgórzu. Pewne jej sektory mogą robić za who is who dawnego Sępólna. Spoczywają tam ludzie, którzy tworzyli to miasto: ksiądz proboszcz Franciszek Lange, doktor August Pokrzywnicki, Grudzińscy – Franciszek, nauczyciel, i jego syn Emanuel, kolejny wielce zasłużony ksiądz proboszcz. Jest mały grób Irki Rochoń, córki międzywojennego inspektora oświaty. Są grobowce członków zasiedziałych sępoleńskich rodów. Są wreszcie kwatery żołnierzy I Armii Wojska Polskiego oraz ofiar hitlerowskiej okupacji. Ojców miasta, patrycjuszy, ofiary wojny i całą resztę, która się w historii nie zapisała, ale była swoja, złożono do ziemi w niezwykłym miejscu. Mają stąd najpiękniejszą panoramę rynku z jeziorem.
O wiele gorzej przedstawia się sprawa z bliźniaczą wyznaniową hybrydą przy ulicy Chojnickiej. Ona ani nad niczym nie góruje, ani nie leży przy zakorkowanym w wakacje rondzie. Na Chojnickiej kierowcy cieszą się już, że są o to jedno rondo bliżej urlopowej destynacji. Brama po lewej stronie pewnie im tylko mignie. A szkoda, bo za nią znajduje się obecnie jedno z ciekawszych miejsc w Sępólnie. Pierwotnie był to cmentarz ewangelicki. Po wojnie zaraz za bramą umieszczono też ciała żołnierzy radzieckich. Nie wiem, czy zrobiono to świadomie, lecz teraz leżą obok siebie żołnierze Armii Czerwonej polegli w drodze do Berlina i, w masowej mogile, niemieckie ofiary pierwszych tygodni po przejściu linii frontu. I właśnie stąd ten chichot historii…
Jeszcze kilkanaście lat temu po przekroczeniu wspomnianej bramy człowieka chwytało za gardło. Ewangelickie sektory przedstawiały sobą obraz nędzy i rozpaczy. Fragmenty zniszczonych pomników walały się wśród śmiecia najróżniejszej wielkości i rodzaju. Rozpasane rośliny całkowicie pozacierały pierwotny układ alejek. Tylko wydeptane ścieżki sygnalizowały stałą ludzką obecność, chociaż wiązały się one akurat z zachowaniem nieprzystającym ludziom na poświęconej ziemi. Do pełnej groteski brakowało jeszcze tylko Kilroya albo Józefa Tkaczuka. „Śmietnisko historii” – to sformułowanie mimowolnie cisnęło się na usta w trakcie przechadzki pomiędzy grobami.
Pewnego letniego dnia 1938 roku w Sępólnie zmarło małe dziecko. Jego rodzice mieszkali w jednym tylko pokoju i nie bardzo wiedzieli, gdzie umieścić zwłoki. Z pomocą pospieszył im pastor, który udostępnił żałobnikom wielką, zimną piwnicę plebanii. Kilka dni później zmarł jeden z szanowanych kupców. W jego przypadku ciało bez namysłu złożono w zborze na rynku. Zrodziło to jednak niepokojące pogłoski o rzekomym zamknięciu świątyni przez polskie władze. Nawet najwięksi malkontenci musieli wówczas przyznać, że tak dłużej być nie może – wspólnota na gwałt potrzebowała cmentarnej kaplicy. W ruch poszły piły i siekiery. Padł pod nimi cały drzewostan na starym cmentarzu i pojedyncze drzewa na nowym, tym przy szosie chojnickiej. Pieniądze uzyskane ze sprzedaży drzewa zasiliły fundusz budowy. Wkrótce okazało się, że zebrane środki wystarczą nawet na porządne ogrodzenie cmentarza.
Autorem planów kaplicy i jej budowniczym był Otto Kohnert. Jego dzieło cechowało się prostotą i minimalizmem, typowymi dla protestanckiej architektury sakralnej. Do kaplicy wiodła szeroka lipowa aleja. Wiernych już z daleka witał marmurowy krzyż na ścianie frontowej. W środku znajdowały się przestronna sala zgromadzeń oraz pomieszczenia służbowe. Salę zdobiły wyłącznie ołtarz z krucyfiksem i dwa lichtarze. Czysta funkcjonalność, zupełny brak przerostu formy nad treścią. Całość poświęcono i oddano do użytku jeszcze tego samego roku, w którym zapadła decyzja o budowie.
Po wojnie kaplica pełniła funkcję stodoły, w której przechowywano słomę i siano. Według sępoleńskiego pastora Hansa Krausego zmieniło się to w 1954 roku, gdy zmarł Otto Kohnert. Po wojnie Kohnertowie zostali w Sępólnie w nadziei, że zaciągnięty do wojska syn będzie mógł ich łatwiej odnaleźć. Gdy budowniczy zasnął snem wiecznym, władze przemówiły ludzkim głosem i zgodziły się, żeby jego pogrzeb odprawiony został w kaplicy. Budynek uprzątnięto i przekazano ewangelikom. W nadchodzących latach stan cmentarza okazał się jednak mocno skorelowany z siłą tutejszej wspólnoty wiernych. Im bardziej topniały ich szeregi, tym mniej troskliwych rąk dbało o należytą estetykę miejsca. Kolejne sprzątanie zaniedbanego terenu odbyło się ledwie kilkanaście lat temu z inicjatywy Erharda Klimczaka, rodzonego sępólnianina, który w 1945 roku jako 12-latek wyjechał z rodziną do Niemiec. Poskromiono wtedy rozpasaną roślinność, pozbierano śmieci, wyremontowano kaplicę – teraz też miejsce nabożeństw. Otoczenie zmieniło się diametralnie, niemniej wielu wyrządzonych szkód nie sposób już było naprawić, a i walka z chwastami oraz wandalizmem to nie jedna bitwa, lecz niekończąca się kampania. Niestety, na swojego Klimczaka nadal czeka jeszcze wspomniany wcześniej kirkut, drugi z naszych bolesnych wyrzutów sumienia.
Łatwo zauważyć, że stare cmentarze na krajeńskiej ziemi to kotwice – świadectwa osadniczej ciągłości i nieustannej zmiany; to rodziny tworzące wspólnotę od wczoraj, przedwczoraj, od zarania; to epitafia na mogile etnicznej i religijnej różnorodności; to mniej lub bardziej precyzyjne zapisy nastrojów i wydarzeń kilku ostatnich dekad. Dzisiaj ze świecą szukać miejsc, gdzie w tak oczywisty sposób to, co było, przenika się z tym, co jest. Celebrowanie przeszłości na niektórych cmentarzach odbywa się na co dzień. Dlatego gdyby ktoś zapytał mnie o jakieś ciekawe źródło w terenie do poznawania i czucia dnia wczorajszego, bez mrugnięcia okiem odpowiedziałbym – cmentarz. I już.