Dziki Zachód na Krajnie. Krótki rajd po krainie występku i zbrodni

Łukasz Jakubowski, 01 marzec 2013, 15:25
Średnia: 0.0 (0 głosów)
W nocy z poniedziałku na wtorek wybudowanie w Radońsku było widownią niekrwawego wprawdzie, ale bezczelnego zajścia. Niewykryci sprawcy wybili w domu pana Majewskiego 6 szyb, a następnie ukradli 2 rowery. Jeden z nich po wyjęciu kół zdemolowali doszczętnie i zawiesili na drogowskazie. Nie bardzo wiadomo, czemu miały służyć zaślubiny rowerowej ramy z tablicą drogowskazu. No, ale nie zagłębiajmy się lepiej w intencje kogoś, kto - jak widać - ukradł rower dla jego kół. Zwłaszcza że w intrygującym 20-leciu międzywojennym nie takie rzeczy się działy.
Dziki Zachód na Krajnie. Krótki rajd po krainie występku i zbrodni

Po I wojnie światowej rozpoczął się nad Wisłą fascynujący proces budowania nowej, niepodległej Polski. Odziedziczyliśmy po zaborcach 3 diametralnie różne terytoria, z różnymi językami, prawem, zwyczajami i tak na dodatek przemieszane i różnorodne etnicznie, że aż głowa boli. Przez całe 20 lat z tych pstrokatych, misternych, fantazyjnych fragmentów zszywano jedną Polskę. Spod igły krawcom wychodził kraj absolutnie zaskakujący. U nas politycznym ściegiem złączono ze sobą łatki polską, niemiecką i żydowską. Ozdobiono to haftem pobliskiej granicy polsko-niemieckiej i naszywką z orłem białym na tarczy czerwonej. W skali całego państwa gotowy materiał zwalał z nóg i nic dziwnego, że właśnie w II RP dochodziło do kuriozów w rodzaju jednoosobowej szarży pijanego kawalerzysty na Niemcy przez most w Tczewie, albo rozpraw sądowych w których Niemcy pozywały Polskę, ponieważ wiatr wiejący z naszej strony granicy uszkodził jakiemuś bauerowi stodołę. Zawsze sądziłem, że świetny obraz społeczności dają historykom kartoteki i akta policyjne. Przełożenie jest proste jak drut - im czasy burzliwsze czy nieprzewidywalne i im bardziej lokalna społeczność złożona, tym różnorodniejszy charakter przestępstw. W końcu występek nie rodzi się z niczego. Jako święcie przekonany o wyjątkowości 20-lecia międzywojennego poszedłem dalej tym tropem i z kronik policyjnych oraz notatek prasowych ułożyłem listę 10 przestępstw i wykroczeń, przy których wydarzenie z Radońska wydawać się może niewinnym żartem. Wierzę przy tym, iż mało co odda lepiej koloryt międzywojnia. Czytając bądźcie świadomi, że przypadki, które poniżej przytaczam, dotyczą zaledwie dwóch lat (rok 1930 i rok 1931). Gotowi? Zapnijcie pasy, kochani, startujemy.

Jako że karnawał w pełni, zacznijmy od pełnych werwy i fantazji przebierańców. Numer dziesięć zajmuje w związku z tym niejaki Otton Felske. Był on złodziejem i włamywaczem, który przedstawiał się jako baron posiadający wielkie plantacje kawy w Afryce, pozwalające mu żyć wygodnie i odbywać podróże. Jeździł on po całym kraju, dokonując w wielu miastach śmiałych włamań i kradzieży, aż wreszcie aresztowała go policja w Więcborku. Karnawał to wszakże zabawa, więc przy okazji wspomnę jeszcze przypadek obywatela naszego powiatu, który po uzyskaniu kredytu w jednym z grudziądzkich banków postanowił zakosztować życia. Znalazł on w tymże Grudziądzu 2 prostytutki. Gdy nadszedł moment powrotu, zabrał ze sobą towarzyszki i po przyjeździe pourzędował jeszcze trochę w sępoleńskim hotelu. Uśmiech z twarzy zniknął mu dopiero, gdy panienki wróciły do siebie razem z 1000 zł wyjętych z jego portfela. Cóż, kradzieże były zmorą tamtych czasów. Niestety, nie każdy złodziej był równie wyrafinowany co Felske. Bohaterowie kradzieży, czyli numeru dziewięć w moim zestawieniu, kosili wszystko. Od ryb z jeziora Bronisława Urbanowskiego w Lutowie, po wspomniane na wstępie rowery w Radońsku. Ze składnicy Grossa przy ulicy Hallera w Sępólnie ktoś wyprowadził 4 skóry kozie w surowym stanie i 50 funtów czystej owczej wełny. Z mleczarni Lagotzkego przy Sienkiewicza buchnięto raz 60 funtów masła i 100 kawałków sera. Zdarzało się, że pod wpływem adrenaliny złodzieje szli na całość. Jednego wieczoru ze składu Kucharskiego przy Starym Rynku w Sępólnie ukradziono 3 pary lepszego obuwia i 2 buty na prawą nogę. Niby od przybytku głowa nie boli... ale widocznie na wszelki wypadek, gdyby 2 buty na prawą nogę miały wywołać migrenę, z pobliskiej hurtowni alkoholi zabrano jeszcze kilka butelek wódki.

Ósme miejsce zajmuje co prawda też kradzież, ale wyjątkowo perfidna. Otóż nieznani sprawcy zwędzili ogłoszenie zapowiedzi Jakuba Chylewskiego i Heleny Tesmer ze wsi Dębiny. Wyobraźcie sobie - kawaler Chylewski opuszcza rodzinę i dom, przeprowadzając się do swojej lubej. Gruchające gołąbki oczekują radosnej chwili ślubu, i gdy już, już chwila ta zbliża się wielkimi krokami, ktoś zabierając ogłoszone zapowiedzi przedłuża chwile niecierpliwego oczekiwania, każąc biedakowi postarać się o duplikat. Jak można?! Świństwo. No, ale skoro człowiek człowiekowi wilkiem, zgrabnie i szybciutko przejdźmy do siódmej lokaty, czyli perypetii Kargula i Pawlaka. Otóż w Płociczu, gdzie rozgrywała się akcja, koty darli Młodzik i Rosenthal. Pewnego razu Młodzik udał się na zabawę. Jako że wcześniej kilkukrotnie wybijano mu w domu szyby, postanowił nie szaleć i o 22 wrócił do siebie. Gdy znalazł się na miejscu, zauważył, a jakże, wybite szyby i śmieci z gałęziami, wrzucone przez okno do środka. Niemal w tym samym momencie chłop usłyszał jakiś szelest. Nagle pojawił się Rosenthal z dyszlem zaopatrzonym w łańcuchy. Już brał zamach, żeby sprzętem załatwić kolejne okno, gdy zauważył Młodzika. Przestraszony dał nogę, lecz nie miał szans w wyścigu z wpienionym sąsiadem. Po krótkiej pogoni Młodzik złapał Rosenthala i spuścił mu solidne manto. Sprawa nadal jednak nie została zamknięta. Następnego dnia o wydarzeniu dowiedzieli się pozostali sąsiedzi. Naradzono się i wezwano zwaśnione strony do zawarcia zgody. Przy ciepłej kiszce, kieliszku wódki i pomocy sąsiadów zakopano topór wojenny, co Rosenthala oprócz obitej facjaty kosztowało również 100 zł zadośćuczynienia za poczynione szkody. Szacunek sąsiadom.

Wraz z miejscem szóstym na scenie pojawia się kasa. Zacznijmy od przypadku Wiktora Kufla, pracownika Urzędu Pocztowego w Kamieniu. Kufel przez jakiś czas zastępował urzędnika przy okienku nadawczym. Tam systematycznie przywłaszczał sobie pieniądze wpłacane przez klientów, którym wydawał kwity pocztowe, bez zapisywania pobranych kwot w księgach. Wyszło tego około 2500 zł, za które defraudant kupił kilka ubrań, palto, bieliznę i radio. Rzeczy te w ostatecznym rozrachunku okazały się dużo droższe, bo sąd wycenił je na rok więzienia. Żerowanie na ludzkiej naiwności czy pazerności było zresztą nagminne w tamtych czasach. Oszustów, zajmujących w moim zestawieniu miejsce piąte, było na pęczki. Tak jak grasująca po całym Pomorzu, pochodząca z Sypniewa Weronika Kowalska (znana także jako Cecylia Waśkowska), która podając się za właścicielkę majątku albo pobierała na kredyt różne towary, po czym się ulatniała, albo naciągała rzeźników na zakup wieprzy ze swojego majątku, biorąc od nich grube zaliczki i również dając dyla. Podobnym spryciarzem był niejaki Żurawski - założyciel „wielkiego” przedsiębiorstwa. Utworzył on w Sępólnie biuro pośrednicze. W osobie pana Murawskiego znalazł wspólnika. Murawski wręczył mu 2000 zł gotówką w zamian za stanowisko kierownika biura z pensją 170 zł miesięcznie. Oprócz niego w biurze pracowały jeszcze 3 osoby, jednak żadna z nich nie otrzymywała wypłaty. Po 2 miesiącach Murawski zażądał zwrotu pieniędzy, a sprawa znalazła się w sądzie. Sąd Okręgowy w Chojnicach uznał Żurawskiego winnym przestępstwa ciężkiego oszustwa i skazał go na kilka miesięcy więzienia.

Liczne przestępstwa generowała przebiegająca w pobliżu granica polsko-niemiecka. Podobno istniał cały system kanałów i skrytek po obydwu stronach granicy (ówczesne „dziuple”), pomagających w szmuglowaniu ludzi i kontrabandy. Przez zieloną granicę przechodziły broń, alkohol, nazistowskie ulotki, a także przestępcy, wichrzyciele oraz tajni agenci. Do komisariatu Straży Granicznej w Kamieniu trafiały więc niezłe ptaszki - choćby pan Młodzik z Witkowa (2050 sztuk cygar przemyconych z Niemiec w dwóch podejściach) czy Uhaim Falsk z Warszawy (w czasie jego rewizji znaleziono fałszywy paszport wystawiony na podróż do Argentyny, z podrobionymi wizami krajów, przez które zamierzał jechać). Całokształt gwałtów na granicy państwowej okupuje niniejszym miejsce czwarte.

Strefę medalową otwierają rękoczyny. Bójki często przybierały charakter masowy. Swoistym punktem zapalnym były zazwyczaj jarmarki. Podczas jednego z nich, organizowanego w Więcborku, doszło do bijatyki między handlarzami koni. Tylko szybka interwencja policji zapobiegła totalnemu mordobiciu. Gorzej mogłaby się zakończyć zabawa taneczna w Sośnie. Tam oprócz pięści użyto również broni palnej. Tragedii po raz kolejny zapobiegła błyskawiczna akcja stróżów prawa. Jedynym poszkodowanym okazał się pan Kleszczyński, kupiec z Więcborka, postrzelony w ucho. W tych niebezpiecznych czasach nawet rozbojów dokonywano z bronią palną w ręku. Dla przykładu pewien robotnik kolejowy został napadnięty przez osobnika z rewolwerem w lesie między Zabartowem a Więcborkiem.

Miejsce drugie przypadło zwyrodnialcom napastującym w naszym powiecie dziewczęta. Był wśród nich nasz Fritzl - robotnik Stentzl z Sępólna (rym niezamierzony), aresztowany w sierpniu 1931 roku pod zarzutem kazirodztwa. Poszkodowaną była tutaj jego 17-letnia córka Wiktoria. Nie mniej odrażającą zbrodnią zhańbił się osobnik, który dokonał gwałtu na 16- letniej Helenie Sorgatz z Małej Cerkwicy. Biedna dziewczyna około południa wracała rowerem z Sępólna do domu. Nagle drogę zastąpił jej drab podający się za urzędnika Starostwa, który zażądał od podlotka okazania karty rowerowej. Po sprawdzeniu dokumentu zwyrodnialec zmusił dziewczynę aby udała się z nim do pobliskiego lasku, gdzie u leśniczego miałoby niby dojść do potwierdzenia tożsamości rowerzystki. Zanim jednak doszli oboje do leśniczówki, przestępca rzucił nieletnią na ziemię i zgwałcił.

Miejsce pierwsze przypadło ludziom gotowym zabić. Z nimi nie warto zadzierać - oni mają krew na rękach. Niestety, kilkoro takich zbrodniarzy się nam trafiło. W 1931 roku w Adamowie po 8 latach od popełnienia zbrodni aresztowano morderców Michała Feddera. Sprawców wsypała żona jednego z nich, bita i poniewierana przez męża. Wstrząsające było zabójstwo braci Matuszak, hurtowników z Bydgoszczy, dokonane na szosie pomiędzy Zabartowem a Mroczą. Bracia jadąc jednokonką od strony Więcborka zostali napadnięci, obrabowani i zamordowani. Konia z wozem zatrzymano dopiero koło Wiela, 6 kilometrów od Mroczy. Bracia siedzieli na wozie. Jeden był już martwy. Z tyłu głowy nieszczęśnika, z małego otworu wlotowego po kuli wciąż jeszcze sączyła się krew. Pocisk wyszedł nad prawym okiem. Cała twarz, ubranie, siedzenie umazane były krwią. Na jego spodniach widniały kawałki mózgu wyrwane impetem wystrzelonego pocisku. Drugi z braci żył jeszcze, ale zmarł w drodze do szpitala w Więcborku. Zamordowani byli porozpinani, nie mieli przy sobie dokumentów ani portfeli. Przy jednej z ofiar znaleziono jedynie 3 zł w drobnych. Prawdopodobnie mordercy zaczaili się na braci pod Zabartowem i tam policja skoncentrowała swoje poszukiwania. Nic mi jednak nie wiadomo o efektach prowadzonego śledztwa. Inną zbrodnią bulwersującą mieszkańców powiatu było zabójstwo Florentyny Paczkowskiej ze wsi Wysoka. Kobietę zamordował jej własny mąż, Gustaw Paczkowski. Zmarła ona po tygodniowej chorobie wywołanej podtruwaniem arszenikiem. Paczkowski, jak zeznali na rozprawie świadkowie, wcale nie krył się ze swoimi zamiarami. Gdy sąsiedzi nalegali, żeby sprowadzić do chorej lekarza, Paczkowski odparł, że żonie już nikt nie pomoże. Na dzień przed śmiercią morderca zamknął na klucz pokój, w którym leżała kobieta, i nikogo do niej nie wpuszczał. W dzień pogrzebu zbir chwalił się wszem i wobec, że teraz ożeni się bogato, i z radości upił się do nieprzytomności. Mało tego, 2 dni później istotnie znalazł sobie narzeczoną, młodszą od siebie o 36 lat, z którą ożenił się po kolejnych 4 tygodniach. Materiał dowodowy był nie do obalenia, w związku z czym Paczkowski został uznany winnym i na 15 lat wylądował w więzieniu o zaostrzonym rygorze.

Wnioski zostawiam Wam. Dziękując za uwagę zapewniam, że uwiedziony okresem przyglądać się mu będę wnikliwie. Niedługo spodziewajcie się kolejnych meldunków z pola walki. Chyba że tropiąc kolejnych typów spod ciemnej gwiazdy dorwą mnie w ciemnym zaułku i w parlamentarnych słowach wyperswadują ten zamiar. Wszak licho nie śpi, lepiej zostawić sobie otwartą furtkę...