Koniec wojny - początek nowej rzeczywistości (cz. I)
Uciekać czy pozostać?
Wyzwolenie zastało mnie w starym Sępólnie, gdzie pracowałem u Niemca [Baleu – handel zbożem i nawozami]. Niemiec w ostatniej chwili zażądał, abym przygotował dla niego wóz z końmi, ponieważ on sam nie potrafił jechać w konie. Oświadczyłem Niemcowi, że ja nie pojadę, ponieważ mam żonę i dziecko, których nie zostawię. […] Niemiec pojechał sam.
Nerwowe oczekiwanie i niepewność
Kiedy przyszedłem do domu, żona pokazała mi karteczkę, na której napisane było, że mam zgłosić się do niemieckiej żandarmerii na godz. 24.00. Oświadczyłem w związku z tym do żony, że nie pójdę na to wezwanie, bo to jest ostatnia noc ich panowania i albo człowieka zamordują, albo też wywiozą do Niemiec. Powiedziałem do żony, że ucieknę na strych i schowam się za kominami i że jeśli przyjdą do mieszkania – to trzeba otworzyć i powiedzieć po prostu – nie wrócił jeszcze z pracy.
Do godz. 24 czekałem, siedząc przy oknie. Rano przybiegł chłopczyk od szwagra, który został zamordowany, i powiedział, że mam przyjść, bo Niemców już nie ma, są natomiast Rosjanie. Na to oświadczyłem temu dziecku, że to na pewno nie są Rosjanie, a tylko Ukraińcy, którzy walczą razem z Niemcami, a tylko rozmawiają po rosyjsku. […] Chłopiec ten poszedł, a ja nadal pozostałem w domu. Po jakimś czasie chłopiec wrócił ponownie i znów powiada: Wujku, przyjdź, to nie są Ukraińcy, to są Rosjanie. Ja na to znów powiadam: Idź do domu i siedź. Dziecko poszło. Przyszedł po raz trzeci z tym samym stwierdzeniem, że Niemców już nie ma. Wówczas poszedłem z nim.
Pierwsi Rosjanie
Wyszedłem na ulicę i rzeczywiście idzie dwóch żołnierzy z automatami i zadają mi takie pytania: Ty kto, Polak czy Germaniec? Odpowiadam – Polak. Na to oni: pokaż dokument. Pokazałem zaświadczenie. Na to oni powiadają: Dobrze, tu Germańców nie ma, tutaj czerwona armia. Idź, weź sobie odzież, no bo miałem podarte spodnie.
Wiedziałem, że w jednym z budynków SA [organizacja wojskowa NSDAP] miała składnicę broni – karabinów i trzeba ich było tam zaprowadzić. Kiedy tam przyszliśmy, było dwóch Polaków, którzy posiadali grupę i mówili do mnie po niemiecku, że tu nie wolno wchodzić, ponieważ jest broń. Ja wówczas zapytałem ich, czy nie umieją mówić po polsku, i że niedługo zaczną mówić po polsku. Ci dwaj żołnierze [rosyjscy], którzy ze mną szli, stali trochę dalej i rozmawiali z kobietami, pytając gdzie są ich mężowie. Kobiety powiedziały na to, że są na robotach w Niemczech. Na co jeden z nich powiedział: A może do na nas strzelał? Poszedłem po tych żołnierzy i poszliśmy razem do magazynu z bronią. Naturalnie owi eingedeutschte, jak zobaczyli żołnierzy radzieckich, od razu zaczęli mówić po polsku. Żołnierze zabrali klucze od magazynu, zabezpieczyli budynek i odprowadzili mnie do domu.
Obrona mostu
Następnego dnia znów udałem się do nich. Byli oni również ciekawi, co będzie dalej, jak dotychczas było spokojnie. Była to sobota. Pokierowałem ich do mostu, który Niemcy podminowali, aby nie dopuścić do zerwania mostu. Żołnierze radzieccy ustawili się koło gazowni i pilnowali mostu. Do domu tego dnia wróciłem wieczorem, nawet żona narzekała, że nie ma mnie w domu tak późno. Już ciemno było, kiedy na prośbę żony poszedłem zanieść kozie pić, i słyszę niemiecką komendę. Zastanawiałem się, co to jest? Za chwilę strzelanina i po półgodzinie ucichło.
W niedzielę rano dostrzegłem z okna mego mieszkania, że obok gazowni są dwa niemieckie czołgi, które miały prawdopodobnie wysadzić most w powietrze. Jednakże 30 żołnierzy [rosyjskich] nie dopuściło do tego. Radzieccy żołnierze bronili mostu dzielnie, bo widziałem, że z drzew nawet na te czołgi padały pociski. Czołgi niemieckie cofnęły się i zaczęły ostrzeliwać miasto, i zbliżała się także niemiecka piechota.
Nie wytrzymałem w domu i poszedłem też zobaczyć, co będzie dalej. W miejscu, gdzie stoi gazownia, jest spadziście w kierunku rzeki. Żołnierze radzieccy sądzili, że to z ulicy Młyńskiej, właśnie z tamtego kierunku Niemcy przedsięwezmą natarcie piechoty. To też prędko podsunęli się w tamtym kierunku, żeby odpowiednio piechotę niemiecką „powitać”. Niemcy naturalnie cofnęli się, żołnierze radzieccy cofnęli się do gazowni, a Niemcy zaczęli ostrzeliwać z artylerii. Poza tym Niemcy mieli w Sępólnie na dworcu pociąg pancerny i ten pociąg także otworzył ogień i strzelano około godziny, na gazownię i lasek. Rosjanie zaszli Niemców od innej strony, przechodząc koło gazowni pod mostem, a że też zbliżyła się piechota radziecka, Niemców zmuszono do cofnięcia się. Dopiero około godz. 12 ta trzydziestka żołnierzy radzieckich otrzymała pomoc w postaci czołgów. Jeden czołg, nie znając sytuacji, ustawił się w miejscu nieodpowiednim, toteż Niemcy podjechali i ostrzelali go i to ze skutkiem, bo czołg stanął w płomieniach. Jednakże niewiele mogli Niemcy wskórać, bo za duża już była siła wojska radzieckiego i około godz. 18 radzieckie wojska zajęły tartak i dworzec w Sępólnie i Sępólno zostało całkowicie oczyszczone. Niemcy natomiast pozostali jeszcze w Piasecznie, za Sępólnem i Trzcianami.
Sztab w Sępólnie
Następnego dnia, to jest w poniedziałek, do Sępólna przyjechało więcej wojska. Przyjechał też kapitan radziecki i stanął w kwaterze w domu, gdzie ja mieszkałem. Był to dowódca artylerii przeciwlotniczej i przeciwpancernej miejscowych oddziałów. Kiedy ów dowódca zamieszkał na kwaterze, niedaleko tego domu padł ciężki pocisk. Był to pocisk takiego kalibru, że z okien zerwało koce, którymi były zasłonięte, i powybijało szyby. Nie wiem, jak to się działo, że Niemcy trafiali tam, gdzie byli dowódcy. Kapitan zaraz nas uspokoił, byśmy się nie przerazili, że to nic takiego.
Następnego dnia dowiedziałem się, że Niemcy przerwali front w Chojnicach. Sępólno wyzwolone zostało w nocy z 27 na 28 stycznia, tzn. z piątku na sobotę, a w niedzielę o godz. 18, jak już wspomniałem, żołnierze radzieccy zajęli tartak i dworzec. Wówczas dowódca radziecki powiedział, że pojedzie na wywiad, a trzeba tu dodać, że jednostka ta miała 4 samoloty, aby dokładnie zorientować się w sytuacji frontowej.
Kapitan poleciał wraz z kobietą, żołnierzem armii radzieckiej, która przyszła z komendantury. Po powrocie powiedział, że faktycznie, Niemcy przerwali na tym odcinku [chojnickim] front i zmierzają do Sępólna. W porze popołudniowej, może o godz. 14, po raz pierwszy ujrzałem „katiusze”. […] Ustawili je niedaleko naszego domu i jak wystrzelili z nich, to nasz domek formalnie chwiał się w posadach. „Katiusze” pracowały około godziny. Kiedy poszedłem do kapitana, powiedział mi, że teraz jest już wszystko w porządku, że Niemcy odrzuceni zostali 40 km za Chojnice.
I to już, jeśli chodzi o Sępólno, było jakby zakończenie działań wojennych. Nadszedł czas na ustawianie normalnego życia.