Wspomnienia
Mimo przeciwności losu wychodziłam cało z każdej opresji (cz. II)
Helena Piesik jako najstarsza z rodzeństwa podczas wojny musiała bardzo ciężko pracować, aby przetrwać wojenną zawieruchę. Mimo przeciwności losu z każdej opresji wychodziła bez szwanku. Sama wychowywała syna. W grudniu skończyła dziewięćdziesiąt lat, ale nadal jest radosną i serdeczną kobietą.
Zawsze, mimo ubóstwa, była ubrana schludnie i porządnie, odpowiednio do okazji. Gdy wróciła 1940 roku jesienią do Runowa, mama znalazła jej pracę u niemieckiej nauczycielki Augusty Bigalke, która pochodziła z Rościmina. Była to starsza pani.– Byłam gospodynią domową. Musiałam robić obiady, ale ze 100-gramowego mięsa, które przydzielane było raz w miesiącu, nie można było wiele zdziałać. Nie było nawet jajek. Jak nie wiedziałam, co ugotować na obiad, szłam do mamy i zawsze mi doradziła – mówi z łezką w oku pani Helena.
Anna Piesik, mama Heleny, była krawcową i na wymianę za szycie dostawała żywność od gospodarzy. Helena u niemieckiej nauczycielki mieszkała i pracowała do końca wojny. – Gdy Niemcy w styczniu uciekali, było bardzo zimno, 20 stopni na minusie, siarczysty mróz. Uciekali przed ruskim wojskiem. ,,Moja” Niemka proponowała mi, abym z nią uciekła. Nie zgodziłam się. Gotowałyśmy jedzenie dla żołnierzy niemieckich. W trakcie wydawania posiłku niemieccy oficjele kazali mi zdjąć buty filcowe. Stwierdzili, że ich żołnierze marzną na froncie, a ja chodzę w filcowych butach. Gdy w 1945 roku pierwszy Ruscy weszli, był strach, że może być źle. Nie zaznałam nieprzyjemności od rosyjskich żołnierzy. Dawali nam jedzenie, mięso, gdyż wiedzieli, że do tej pory nie było dobrze. Pewnego wieczoru do naszych drzwi zapukali polscy pseudo-partyzanci. Byli bardzo niemili i wredni, gorsi w zachowaniu niż nieniemieccy i ruscy żołnierze. Chcieli wynająć kwaterę. Gdy się nie zgodziliśmy, ukradli wszystko, co miało jakąś wartość lub można było zjeść. Później się okazało, że byli to zwyczajni wandale – kontynuuje swoją opowieść mieszkanka Runowa. – Gdzie obecnie stoi budynek świetlicy, stał kościół ewangelicki. Najpierw była to ujeżdżalnia koni na majątku u barona. Dużo Niemców mieszkało w Runowie. Jak dobrze pamiętam, mieli piękne, zadbane gospodarstwa. Aby mieć kościół, przewieźli ujeżdżalnię koni zbudowaną z pruskiego muru z majątku barona. Zawsze się wszyscy ze mnie śmiali, że ja się nie boję nieboszczyków, którzy leżeli przez noc w kościele, gdyż mieszkaliśmy tuż przy kościele ewangelickim. Z okna widziałam, jak pastor się przebierał do nabożeństwa . Jak był chrzest kościelny, przychodził do naszej pompy po wodę – mówiła pani Helena.
Z uwagi na to, że jej tata pracował na poczcie, złożyła dokumenty do pracy na poczcie. Pojechała do Sępólna i zostawiła swój życiorys i prośbę o pracę. 1 maja 1945 roku rozpoczęła pracę w centrali telefonicznej. Na drugi dzień siedziała już w okienku . W sępoleńskiej poczcie pracowała dwa miesiące. Później trafiła na pocztę przy okienku w Kamieniu Krajeńskim. – Teraz mnie to śmieszy, ale było nieciekawie. Jak to na poczcie przy okienku bywa, klienci wpłacali i wypłacali pieniądze. Rolnicy odstawiali ziemniaki do Piły, były to duże ilości. Pewnego dnia miałam pięć przekazów dla rolników na dużą kwotę. Po całym dniu pracy wieczorem robiliśmy kasę i ku mojemu niedowierzaniu brakowało 7 tysięcy złotych - przeliczając było to około 5-6 moich pensji. I co mam zrobić? - myślałam. Naczelnik mnie wspierał i zastanawialiśmy się, jak to jest możliwe, skoro nie było dużego ruchu, że tyle pieniędzy brakuje. Tego dnia tylko kilku rolników wypłacało pieniądze i to zapewne wtedy musiałam źle wypłacić. Planowałam już napisać prośbę o spłatę zadłużenia w ratach. Tak zrobiłam. Naczelnik na drugi dzień wczesnym rankiem wraz z milicjantem pojechał do tych gospodarzy, aby sprawdzić, kto otrzymał za dużą wypłatę. Pojechali do Niw za Kamieniem i okazało się, że nikt się nie przyznał. Rozłożywszy moje zadłużenie wobec poczty na raty, spłacałam je regularnie co miesiąc – mówi pani Piesik. W życiu bywa różnie i ku zdziwieniu mieszkanki Runowa, stała się rzecz niespotykana. – Jakie było moje zdziwienie, że kilka miesięcy po tym zdarzeniu, tuż przed Wielkanocą, pewnie powodem była spowiedź wielkopostna, tak myślę, pewna pani przyszła do okienka i powiedziała: Ma tu pani swoje pieniądze, które wypłaciła nam pani podwójnie. Ja nie zdążyłam się odwrócić i nie wiem, kto to był. Bardzo się ucieszyłam, gdyż do tego dnia spłacałam to zadłużenie – mówi z zadowoleniem dziewięćdziesięciolatka. W Kamieniu pracowała dziewięć lat. Potem została przeniesiona do Lipna, gdzie przepracowała dwa lata. Później trafiła do pocztowej księgowości w Nakle. Dojeżdżała do pracy w Nakle trzydzieści lat. Codziennie o 5:15 wychodziła na dworzec kolejowy, aby o 6 rano jechać do pracy. Wyliczając cały staż pracy na poczcie, było to około czterdzieści lat.
W 1954 roku urodził się jej syn Lech. Ma wnuczkę Berenikę, z którą mieszka, i wnuka Amadeusza. Dziadek pani Heleny, Augustyn, prawdopodobnie poległ na froncie podczas pierwszej wojny światowej. Tak do pewnego czasu myślała. Jak się przypadkowo dowiedziała, historia jego śmierci mogła być inna. – Dziadek Augustyn na pierwszą wojnę poszedł do niemieckiego wojska. Dziadek poległ na wojnie w 1916 roku. Babcia mówiła, że zginął na wojnie we Francji pod Verde. Trzy lata temu pani Anna Majson przyniosła mi zdjęcie grobowca, na którym widnieje napis: Augustyn Przybyłka i daty urodzin i śmierci. Prawdopodobnie dziadek nie poległ na wojnie, gdyż nikt nie wystawiał nikomu grobowców - nieprawdaż. Grobowiec stoi przy kościele. Dziwne? Mam bujną wyobraźnię i tak myślę, że dziadek został ranny podczas wojny, może nawet miał amnezję i ktoś się nim zajął. Gdy zmarł, to wystawiono mu grobowiec – docieka pani Piesik. W tym roku 28 grudnia Helena Piesik skończy 91 lat.