Minuta ciszy dla Kamila Burzyńskiego
HZ Zamarte - Mastel Lutowo 0:1 (0:0)
Bramka Marek Dankowski. Żk. Marcin Gappa (trzecia żółta kartka) Zamarte. Marcin Mierzyński Lutowo. Sędzia Kazimierz Linke.
Piłkarze z Lutowa niedzielny mecz rozgrywali z czarnymi opaskami na rękawkach. To znak żałoby po niespodziewanej śmierci ich kolegi, bramkarza Kamila Burzyńskiego. Spotkanie w dalekiej Moszczenicy oglądali rodzice i brat Kamila. Wszyscy piłkarze ligi powiatowej tego dnia łączyli się z nimi w bólu po stracie tak bliskiej osoby. Życie toczy się jednak dalej i liga gra dalej. Śp. Kamila w bramce zastąpił Radosław Słupikowski, który już wcześniej grywał na tej pozycji. Mimo mikrej postury ze swych obowiązków wywiązał się bardzo dobrze i zachował czyste konto. Gospodarze mieli jeszcze w pamięci druzgocącą porażkę w Lutowie i przystąpili do tego meczu bardzo skoncentrowani. Wystarczyło jednak, że na chwilę zapomnieli, co potrafi Bogdan Szydeł, i już ich bramkarz był w poważnych tarapatach. Boguś nie wykorzystał doskonałej sytuacji z 5. minuty. Wybrał strzał z daleka, kiedy miał przed sobą tylko bramkarza. Ekipa z Zamartego pozbierała się w obronie i skutecznie broniła dostępu do swojej bramki, od czasu do czasu atakując tę po przeciwnej stronie boiska. W 26. minucie Piotr Reca z 3 metrów nie trafił do bramki. Groźne ataki z obu stron nie przynosiły efektu, obrońcy grali bezbłędnie. – Kto strzeli bramkę, kasuje 3 punkty – stwierdził jeden z kibiców i miał rację. W 65. minucie biegający za dwóch Marek Dankowski ustalił wynik spotkania. Wystarczyło, że jeden z obrońców nie trafił w piłkę zagrywaną wzdłuż linii bramkowej, a popularny „Ciapek” nie miał wyjścia, jak strzelić do pustej bramki. Od tego momentu zaczął się dopiero prawdziwy mecz. Grzegorz Landowski huknął jak z armaty prosto w poprzeczkę. W odpowiedzi Dankowski główką lobował Mazurkiewicza. Gospodarze już widzieli piłkę w bramce, kiedy jakimś cudem na linii bramkowej wyrósł obrońca gospodarzy i wybił ją poza pole karne. Okazało się, że „ziemniaki” nie wyczerpały jeszcze limitu pecha i zaliczyli kolejny strzał w poprzeczkę. Ostatni kwadrans to zdecydowana przewaga gospodarzy, którzy rzucili się do odrabiania strat. Niestety, bez efektu.
Zobacz zdjęcia
KS Kawle - LZS Płocicz 0:1 (0:0)
Kawle nadal bez punktu, a Płocicz opromieniony remisem z Fuksem wymęczył zwycięstwo. Mecz toczący się w fatalnych warunkach atmosferycznych nie był najwyższej urody. Obydwa zespoły sprawiały wrażenie, że grają pod górkę, a to przecież nie stadion w Komierowie. Gra toczyła się falami. Raz przewagę zyskiwała jedna drużyna, a raz druga. Wszystko to się bilansowało i wskazywało na remis, choć nieco lepsze wrażenie sprawiali gospodarze. Niestety, w pierwszej połowie nie oglądaliśmy bramkowych sytuacji, poza tą z 38. minuty. Jacek Tryk, dla ludzi z Płocicza „Jagna”, w potwornym zamieszaniu pod bramką gospodarzy trafił w słupek. Generalnie, gra obu drużyn kończyła się na linii pola karnego. – To nie jest Barcelona, że gracie sto podań na metrze kwadratowym – strofował swoich graczy kierownik zespołu z Kawli, Janusz Nowaczyk. Niestety, metoda stu podań prezentowana również przez gości nie przynosiła efektu. W drugiej połowie przed szansą strzelenia bramki stanął „Ryba”, dla niewtajemniczonych Rafał Pokora. Jego strzał głową obronił jednak golkiper miejscowych. W 89. minucie Jacek Tryk zdecydował się na strzał z daleka. Okazało się to dobrym pomysłem. Zasłonięty Marceli Kowalski nie obronił tego strzału i było po meczu.
Zobacz zdjęcia
Fireman Zabartowo/Pęperzyn - Sosenka Sośno 3:3 (1:3)
Bramki: Rafał Łobuszewski, Roman Ksybek, Adrian Łobuszewski Zabartowo. Łukasz Dobrowolski 2, Ariel Stremlau Sośno. Sędzia Arkadiusz Gnaś.
Mecz w Pęperzynie chwilami przypominał pole walki. Piłkarze w stylu wolnej amerykanki z aprobatą sędziego grali i kosili się, nie szczędząc sił w chłodne, deszczowe popołudnie. Na początku goście wywalczyli dogodną sytuację do zdobycia pierwszego gola. Strzelcem pierwszej bramki był Łukasz Dobrowolski. Fireman nie odpuszczał. Jego starania na chwilę zaćmiła kolejna dobrze rozegrana akcja gospodarzy. W rolach głównych wystąpili Ariel Stremlau i Łukasz Dobrowolski. Podanie pierwszego wykorzystał drugi, który powtórnie zapisał się na liście strzelców. Kilka minut później Adrian Łabuszewski, zdobywając kontaktową bramkę dla Pęperzyna, dał swojej drużynie nadzieję na zwycięstwo i upragnione trzy punkty. Ekipa z Sośna nie powiedziała jednak ostatniego słowa. Dziewięć minut później Stremlau sam wypracował dogodną okazję do strzału i nie dał szans Bartoszowi Gwizdalakowi zdobywając trzecią bramkę dla Sosenki. Trzybramkowa przewaga wydawała się przepaścią nie do przejścia.
Po przerwie gospodarze zroszeni chłodnym deszczem wzięli się do odrabiania strat. Mimo ogromnych chęci i znakomitych zdolności przez pewien czas obydwie drużyny jak zahipnotyzowane nie potrafiły rozegrać jednej porządnej akcji. Seria fauli nie zauważana przez zagubionego w drugiej odsłonie sędziego Gnasia, rodziła w kibicach i w zawodnikach wiele negatywnych emocji. Po chwili marazmu do słowa doszli gospodarze. W 17. minucie Roman Ksybek zdobył drugą bramkę dla Pęperzyna. Z ogromnym zaangażowaniem grał także Piotr Piotrowski. Choć nie strzelił bramki, jego gra była widoczna i mogła się podobać. Pod koniec spotkania Adrian Łabuszewski doprowadził do remisu, kierując piłkę wprost pod poprzeczkę strzeżonej przez Dariusza Ziegerta bramki. Na zakończenie Stremlau chciał podwyższyć stan posiadania i wyjechać z Pęperzyna z trzema punktami, lecz piłka zamiast wpaść do siatki trafiła w poprzeczkę. W ostateczności obydwie drużyny, mimo wielu ciekawych akcji, musiały podzielić się punktami.
Zobacz zdjęcia
Victoria Orzełek - Zryw Dąbrówka 7:2 (4:0)
Bramki: Marcin Szreder 3, Wojciech Steinborn 2, Tomasz Czapiewski, Krzysztof Myszkowski Orzełek. Tomasz Maculewicz oraz samobójcza Dąbrówka. Żk. Tomasz Czapiewski Orzełek. Sędzia Stanisław Żekiecki.
Przed derbami gminy Kamień kibice miejscowych bawili się w typowanie wyniku. Większość z nich sądziła, że ich pupile zaaplikują przyjezdnym osiem bramek. Niewiele brakowało aby ten scenariusz się sprawdził. Gdyby napastnicy z Orzełka nie mieli rozregulowanych celowników, to zaskakująco słaba ekipa z Dąbrówki wracałaby do domu z bagażem 10 bramek. W niedzielnej potyczce w piłkę grała tylko jedna drużyna. Gospodarze bezlitośnie karali gości za karygodne błędy w obronie. W pierwszej odsłonie bezsprzecznie najlepszym zawodnikiem na placu gry był Wojtek Steinborn, który dosłownie ośmieszał defensorów gości i bezkarnie wbiegał z piłką w pole karne. Po jego rajdach futbolówka wpadała do siatki. Przed przerwą Steinborn trzykrotnie wpisywał się na listę strzelców. Jedno trafienie dołożył Marcin Szreder, który z najbliższej odległości wpakował piłkę do bramki po podaniu Steinborna. Szreder miał jeszcze kilka dogodnych sytuacji, ale w pojedynkach jeden na jeden górą był bramkarz gości Maciej Krauśnik. Do szatni gospodarze schodzili z przewagą czterech goli i byli spokojni o wynik. Na tyle, że w przerwie ich najlepszy gracz wsiadł do samochodu i pojechał do domu. W drugiej połowie gospodarze jeszcze trzy razy trafili do bramki gości za sprawą Marcina Szredera, Tomasza Czapiewskiego i Krzysztofa Myszkowskiego. Drugiego gola dla przyjezdnych trafieniem samobójczym zdobył Tomasz Maculewicz. Jeżeli drużyna z Orzełka będzie w takiej dyspozycji do końca rundy, to może myśleć o czołowym miejscu w tabeli. W ubiegłym sezonie Zryw należał do najlepiej i najładniej grających ekip. Odmłodzenie składu sprawiło, że drużyna przeżywa kryzys formy. W tej chwili Zryw jest jedną z najsłabszych drużyn w lidze.
Zobacz zdjęcia
Time Lubcza - Real Radzim 8:0 (5:0)
Bramki: Maciej Fifielski 2, Jarosław Jankowski 2, Andrzej Wilczyński 2, Rafał Trzósło, Tomasz Fifielski. Sędzia Kazimierz Linke.
Time kolejny mecz rozegrał, goszcząc i podejmując jednocześnie na boisku w Sypniewie Real. Wprawdzie to ten z Radzimia i raczej bez miejscowego Ronaldo, ale i tak Lubcza zmobilizowała optymalne siły. Już w trakcie „gry wstępnej” okazało się, że tej niedzieli mecz będzie toczył się do jednej bramki. Z takiego dictum gości skwapliwie skorzystali gospodarze i trochę się rozstrzelali. Celowniki jednak właściwych parametrów zaczęły nabierać z pewnym opóźnieniem. Pierwszy po ok. 25 min dostroił się Maciej Fifielski i pięknym strzałem zza pola karnego pierwszy raz pokonał bramkarza Szymańskiego. Wcześniej i później wielokrotnie skutecznością raził Andrzej Wilczyński. Popularny Webb najwyraźniej przejął się, że gra w koszulce prezesa Fifielskiego i wstrzeliwał się mozolnie. Jego niemoc zrekompensowali zagorzałym kibicom Jarosław Jankowski i Rafał Trzósło. Ile jeszcze padnie nazwisk strzelców, warto wiedzieć, że wszystkie bramki gromiące rywali z dalekiego Radzimia, były najprzedniejsze, co na boiskach ligi powiatowej staje się z wolna normą.
W drugiej połowie Webb strzelił dwukrotnie po lewostronnych akcjach, które przez cały mecz gospodarze z upodobaniem montowali. A goście? Cóż, grali poprawnie, ale sposobu na przyszpilenie rozbieganych gospodarzy znaleźć nie mogli. Swoją postawą zyskali jednak sympatię obcych im kibiców. Nie za to, że się aż tak wyraźnie „podłożyli”, ale za to, że pomimo dotkliwej porażki, trwali w sportowej postawie do końca. Brawo! Siódmą bramkę strzelił Tomasz Fifielski. Prezes ligi pociągnął lewą stroną przez pół boiska, objechał obrońców i z najbliższej odległości wpakował piłkę pod rozpaczliwie interweniującym bramkarzem. Messi do niego to mały pikuś.
Na tak wysokie zwycięstwo nie pracowali jedynie strzelcy. Istotny wkład w sukces wniósł Łukasz Bethke, pewnie asekurujący własnego bramkarza. Pomimo młodzieńczego wieku gra on już całkiem wyrafinowaną piłkę z właściwym sobie pozytywnym cwaniactwem. Warto podkreślić świetną dyspozycję sędziego Kazimierza Linke. 22 zawodników i szacunek do jednego sędziego, który odwzajamniał się tym samym. Piąkny widok!
Zobacz zdjęcia
MTK Orzeł Dąbrowa - Tom-Dach Sitno 1:3 (0:0)
Bramki: Andrzej Hippler 2, Sylwester Spychalski Sitno. Wojciech Malicki Dąbrowa. Żk. Bartłomiej Muszyński, Bartosz Poraziński (trzecia żółta kartka), Sylwester Spychalski (trzecia żółta kartka) Sitno. Sędzia Wiesław Jarząb.
To, co się działo w Dąbrowie, bez wątpienia można podsumować jednym zdaniem (złożonym): Orzeł grał, a Tom-Dach strzelał bramki. Pierwsza połowa od samego początku należała do miejscowych. Sitno raz po raz poszukiwało pomysłu na zmianę wyniku. Mimo ciągłych nacisków ze strony Orła, goście bronili się, nie pozwalając na stratę bramki. Mariusz Bartczak i Damian Raźny próbowali wedrzeć się do bramki strzeżonej przez Sławomira Maika, lecz ich starania spełzły na niczym. Po przerwie Dąbrowa po raz kolejny starała się objąć prowadzenie. Ta sztuka w sześćdziesiątej trzeciej minucie udała się dopiero Sylwestrowi Spichalskiemu, który z impetem skierował piłkę do siatki Orła. Kamil Bryś nie miał szans. Dziesięć minut później w ślady kolegi poszedł niezawodny Andrzej Hippler. Jego silny strzał z ok. trzydziestego metra zasługiwał na uznanie i mógł się podobać. W pięknym stylu tatuś „Hipek” (kilka dni temu urodziła mu się córeczka Sara - gratulujemy!) podwyższył na 2:0. Gospodarze nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Po ciągłych poszukiwaniach dogodnej sytuacji do zmiany wyniku, zdobyli w końcu kontaktową bramkę. Z ogromną siłą Wojtek Malicki skierował futbolówkę wprost w róg bramki gości. Przez dłuższą chwilę miejscowi nie odstępowali pola karnego Sitna. Maik tego dnia miał pełne ręce roboty. Pięć minut przed końcem Andrzej Hippler w pięknym stylu strzałem głową, lobując bramkarza gospodarzy ustalił wynik meczu. Na zakończenie goście zaserwowali miejscowym dobrą lekcję futbolu. Zbigniew Wrotniak, nowy napastnik Tom-Dachu, chciał również zapisać się na liście strzelców, lecz piłka zamiast do bramki, uderzyła w poprzeczkę. Po chwili futbolówkę przejął niezawodny tego dnia „Hipek”. Jego dobitka okazała się za słaba. Kamil Bryś, bramkarz Orła, bez problemu obronił ten strzał. Całe spotkanie okraszone było serią niewykorzystanych akcji ekipy z Dąbrowy.
Zobacz zdjęcia
Fuks Wielowicz - Obrol Obkas 3:2 (3:0)
Bramki: Dawid Pilarski, Mateusz Kwasigroch, Damian Nawrocki Wielowicz. Dawid Wierzchucki Obkas. Żk. Wojciech Fertykowski, Szymon Skiba Obkas. Mariusz Wegner Wielowicz. Sędzia Wiesław Jarząb.
Kibice, którzy pomimo kapryśnej aury, stawili się w niedzielne popołudnie na boisku Fuksa Wielowicz, byli świadkami ciekawego piłkarskiego widowiska. Samodzielny lider rozgrywek podejmował na swoim terenie beniaminka z Obkasu. Mecz toczony od pierwszej minuty w bardzo szybkim tempie, obfitował w sytuacje podbramkowe. Goście nie zamierzali koncentrować się wyłącznie na obronie. W pierwszym kwadransie za sprawą szybkich pomocników i napastników kilkakrotnie zagrozili bramce faworyzowanych gospodarzy. Fuks przeczekał napór gości i rozpoczął szturm na bramkę strzeżoną przez Krystiana Kowalskiego. W 19. minucie na listę strzelców wpisał się Dawid Pilarski, który dobił piłkę po silnym strzale Damiana Nawrockiego. Dwie minuty później prowadzenie miejscowych powiększył Mateusz Kwasigroch. Popularny Matias przełamał strzelecką niemoc, dopadł do bezpańskiej piłki w polu karnym przeciwnika i silnym strzałem w długi róg pokonał bramkarza przyjezdnych. To był gol przedniej urody. Fuks nie zamierzał poprzestawać na dwubramkowym prowadzeniu. Na bramkę gości sunął atak za atakiem. Kilkakrotnie piłka minimalnie mijała słupek i poprzeczkę. Gospodarzom zależało na rozstrzygnięciu wyniku do przerwy i zmazaniu niekorzystnego wrażenia po bezbramkowym remisie w Płociczu. W 28. minucie składną akcję całego zespołu na bramkę zamienił Damian Nawrocki, który umocnił się na czele klasyfikacji najlepszych strzelców ligi. W ostatnich minutach pierwszej odsłony istotny wpływ na poczynania obu drużyn miały opady deszczu. Zawodnikom trudno było zapanować nad śliską piłką na nierównym boisku.
W drugiej połowie Fuks opadł z sił i oddał inicjatywę gościom. Zawodnicy Obrolu Obkas drugi raz w tej rundzie przystępowali do odrabiania straty trzech bramek. Dwa trafienia zapisał na rosnącym koncie Dawid Wierzchucki. Do wyrównania jednak zabrakło gościom kilku minut.
Zobacz zdjęcia