Mit przed Kotarbińskim
Dopiero co skończyła się wojna. To było jakby kamień spadł z serca, jakby puściła obejma z płuc. Polacy prostowali się dumnie, już nie garbili, oddychali pełną piersią, nie płytko, byle tylko przeżyć.
Rozpoczęła się nowa era. Polska miała teraz wyglądać inaczej. Lepiej. Po naszemu. Po tylu latach w strachu i upodleniu, zaczęto nadrabiać stracony czas. Powstawały lokalne komitety, odradzały się przedwojenne partie polityczne, wyłaniali liderzy. Trzeba było przecież ciągnąć jakoś ten wózek, zanim nie nadejdą urzęadnicy, czytaj- władza. Na fali powojennego entuzjazmu i politykowania powoływano do życia szpitale, otwierano sklepy i fabryki, przejmowano mienie. A w Sępólnie, na dobry początek, postanowiono utworzyć szkołę. I to nie byle jaką. Szarpnięto się na gimnazjum1.
Pomysł utworzenia w Sępólnie szkoły średniej zgłosiło Stronnictwo Ludowe w dniu 4 lipca 1945 roku. Poparły go wszystkie regionalne organizacje polityczne. Była to inicjatywa tyleż cenna, co trudna do urzeczywistnienia. Okupacja doprowadziła do zapaści szkolnictwa. Poziom wiedzy dzieci w wieku szkolnym był żenująco niski. Powołanie do życia gimnazjum nie tylko przyczyniłoby się istotnie do rozwiązania tego problemu, ale też dodałoby miastu prestiżu. Z drugiej strony Sępólno nie miało żadnego doświadczenia w prowadzeniu takich placówek. Nie miało też odpowiedniej kadry nauczycielskiej, a i z bazą materialną było krucho. Mimo to należało spróbować. Powrót do przedwojnia, gdy najbliższe gimnazja znajdowały się w Nakle i Chojnicach, w obliczu zachodzących wokół zmian oznaczałby spadek Sępólna do edukacyjnej III ligi.
W wyniku starań władz lokalnych 6 sierpnia 1945 roku do miasta w sprawie tej przyjechał Edward Radliński, delegat Kuratorium Okręgu Szkolnego Pomorskiego w Toruniu. Podczas spotkania z członkami Miejskiej Rady Narodowej w Sępólnie przedstawił on warunki konieczne do powołania placówki. Były to: udostępnienie gmachu dla szkoły i dla internatu, znalezienie mieszkań dla nauczycieli oraz zagwarantowanie możliwości ich zaopatrzenia i utrzymania. Po wysłuchaniu delegata władze uznały, że wymagania te mogą być spełnione. Rada zobowiązała się dodatkowo do ufundowania 5 stypendiów dla mającej się uczyć młodzieży. Deklaracje pomocy w tworzeniu szkoły złożyły też tego dnia wszystkie partie polityczne oraz Powiatowa Rada Narodowa.
Zakasano rękawy, wzięto się do roboty i od razu napotkano poważny kłopot. Nie bardzo bowiem było gdzie tę szkołę umiejscowić. Początkowo przeznaczono dla niej dwie nieruchomości przy Starym Rynku: gimnazjum miało znajdować się w byłym „Hotelu Centralnym”, a mieszkania dla dyrektora i nauczycieli - w „Hotelu pod Orłem”. No, ale nie wyszło. Postanowiono więc przekazać szkole przedwojenny Dom Katolicki przy ulicy Hallera. Tyle tylko, że w międzyczasie zajęła go Milicja Obywatelska, nie planująca w najbliższym czasie przeprowadzki. W gmachu szkolnym przy ulicy Sądowej wiadomo- mieściła się podstawówka. Z całej reszty tylko budynek przy Jeziornej nadawał się na siedzibę szkoły. Co prawda zajął go już inspektorat szkolny, ale inspektorat to nie Milicja - można było się z nim potargować.
W trakcie tego lokalowego zamieszania do Sępólna z polecenia kuratorium 24 sierpnia przybył Kazimierz Brzuski. Celem wizyty tego rodowitego warszawiaka było zorganizowanie szkoły średniej. Jednak mimo deklarowanej przychylności władz lokalnych wydawało się, że Brzuski traci w mieście czas. Żadna ze złożonych obietnic nie została zrealizowana, więc organizować nie było czego. Lekcje, z powodu braku obiektu, można było prowadzić co najwyżej pod chmurką. Ponadto brakowało sprzętu szkolnego (ławki, tablice, pomoce naukowe, podręczniki) i mieszkań dla kadry pedagogicznej. Brzuskę, zniechęconego zastanymi w mieście problemami, do utworzenia placówki przekonały ostatecznie zapisy kandydatów na uczniów. Po wojennej przerwie chętnych do zdobywania wiedzy nie brakowało. Zgłosiło się aż 145 osób z Sępólna i okolic. I to był miód na serce delegata.
Przed powrotem do Torunia Brzuska raz jeszcze przedstawił miejscowym władzom warunki, których spełnienie było niezbędne dla powstania gimnazjum. Były to: remont gmachu przy Jeziornej i przydział inspektoratowi innego lokum, remont budynku przeznaczonego na internat (obecna biblioteka pedagogiczna), znalezienie mieszkań dla dyrektora i nauczycieli oraz zdobycie potrzebnych sprzętów. W kuratorium Brzuska złożył sprawozdanie z wizyty w Sępólnie i poprosił o wyrażenie zgody na powstanie szkoły. Kuratorium pozytywnie ustosunkowało się do jego prośby i 29 sierpnia 1945 roku zgodziło się na utworzenie gimnazjum, o ile samorząd przekaże na rzecz Skarbu Państwa odpowiednie nieruchomości i weźmie na siebie ciężar dostarczania opału i sprzętu szkolnego. Tego samego dnia Brzuski przyjechał ponownie do Sępólna, żeby nadzorować realizację wytycznych.
Pomimo decyzji o powołaniu szkoły, 3 września 1945 roku budynek przy ulicy Jeziornej nadal nie był wyremontowany. Mało tego - dopiero w listopadzie udało się znaleźć lokal zastępczy dla inspektora szkolnego Floriana Frankowskiego. Do tego czasu liceum musiał wystarczyć tylko parter budynku. Tymczasem liczba zapisanych- i tym samym przyjętych, jako że egzaminów wstępnych nie było- wzrosła do 158 uczniów. Szkoła zaczęła nauczanie z poślizgiem, nie we wrześniu, a od 15 października 1945 roku. Od 1 października jej dyrektorem był Kazimierz Brzuski.
Początkowo wszystkie pomieszczenia z wyjątkiem biblioteki służyły za sale lekcyjne. Do 1949 roku nie było na Jeziornej pokoju nauczycielskiego ani gabinetu dyrektora. Kancelaria liceum znajdowała się w mieszkaniu Brzuskiego. W samym budynku szkolnym panowały spartańskie warunki. Brakowało jakichkolwiek instalacji. Wodę w klasach czerpano z wiader, źródłem światła- zamiast elektryczności- były lampy gazowe, a ogrzewanie zapewniały głównie piece kaflowe. Za potrzebą chodziło się do sławojek, umieszczonych w obejściu.
Powojenna mizeria kadrowa, spowodowana głównie zbrodniczą działalnością Niemców, sprawiła, że ciężar prowadzenia lekcji w całości spoczywał na dyrektorze (nauczyciel łaciny, historii i matematyki) i jego małżonce Marii (nauczycielce j. polskiego). Oprócz nich zatrudniona była tylko sekretarka, pani Dorant. Niemniej jeszcze przed zakończeniem roku szkolnego zostało zatrudnionych 3 nowych nauczycieli: Stanisława Uszyńska (nauczycielka j. francuskiego i historii), Grażyna Czarnecka (biolog) i Danecki (matematyk). Było to jednak w dalszym ciągu za mało. Przez pierwsze lata serwowano uczniom taki groch z kapustą- to przez rok nie było historyka, to jakiś czas łaciny uczył zawiadowca stacji kolejowej, to nie było nauczyciela wf, i zajęcia sportowe organizowali starsi uczniowie. Braki kadrowe sprawiły, że dyrektor prowadził aż 30 godzin zajęć w tygodniu jeszcze w roku szkolnym 1946/47.
Kolejnym, potężnym utrudnieniem było również ogromne zróżnicowanie wiekowe pierwszych uczniów (bywało miedzy nimi nawet 7 lat różnicy). Przekładało się to na prezentowany przez nich poziom. Mało kto miał zaliczoną podstawówkę- wielu przed wybuchem wojny zdążyło zaliczyć tylko kilka klas. A na domiar złego sporo z tego, czego się wtedy dzieciak w szkole nauczył, wymazał długi okres okupacji. Dlatego dla nadrobienia zaległości nauka przy Jeziornej trwała także w soboty, a nauczyciele często robili kartkówki - ucząca języka polskiego Maria Brzuska robiła sprawdziany z ortografii 2- 3 razy w tygodniu. Oprócz tego dla mających braki w wykształceniu utworzono klasę wyrównawczą. Ponieważ brakowało podręczników, uczniowie wykonywali benedyktyńską pracę, notując wszystko, co nauczyciel powiedział na zajęciach.
Także szkolna biblioteka zaczynała dosłownie od zera. W związku z tym wystosowano apel do wszystkich ludzi dobrej woli o pomoc w tworzeniu księgozbioru. Ogłoszono zbiórkę książek i pieniędzy, która trwała przez 1946 i 1947 rok. Niestety, książki pochodzące ze zbiórki w większości nie miały odpowiedniej wartości merytorycznej. W związku z tym biblioteka jeszcze długo miała cierpieć na deficyt porządnej literatury.
W takich warunkach stwierdzenie ,,zdobywanie wiedzy” nabiera innego wymiaru - przestaje być oswajaniem nieznanego, zwykłą czynnością intelektualną, a staje się walką, już nie ze swoimi tępotą czy lenistwem, ale z niewygodą, zimnem, brakiem podręczników i brakiem czasu. Ach, jak wielkie z zachwytu oczy mieliby ówcześni uczniowie przeniesieni, za sprawą jakiegoś wehikułu czasu, do obecnej siedziby liceum! I jak wielkie zdumienie wykazywaliby zapewne na widok co niektórych współczesnych, tak bardzo zdegustowanych szkołą i nauką...
Zapłatą za trud włożony w organizację placówki, symbolicznym zdarzeniem, wieńczącym etap kształtowania się szkoły, był z pewnością pierwszy w jej historii egzamin dojrzałości. Odbył się on w 1949 roku. Świadectwa maturalne otrzymało wtedy 13 uczniów. Tylko tylu spośród aż 158 będących na liście w momencie tworzenia placówki wytrzymało 4 lata wytężonej pracy i dobrnęło do szczęśliwego końca.
Chociaż minęło już ponad 60 lat, znaczenie tego wydarzenia, będącego finałem ciernistej i pełnej wyrzeczeń drogi, wcale nie musi ulec zmniejszeniu. Wręcz przeciwnie. Chude, heroiczne lata 1945 - 49 stanowić przecież mogą wspaniały mit założycielski dla sępoleńskiego liceum. Postawa ówczesnych pedagogów oraz uczniów, te niezłomność i upór, sprawiają, że warto do nich świadomie i celowo nawiązywać, warto stawiać sobie tak ich, jak i je za pewien pożądany ideał. Na bazie historycznych początków warto budować współczesną tożsamość szkoły: zespół wartości czy etos nauczyciela oraz wychowanka. Chociażby tak, jak dzisiaj swoją tożsamość na powstaniu warszawskim zdaje się z sukcesami budować stolica. Przecież nie samym patronem szkoła żyć musi. I tutaj- żeby nie było - Kotarbiński zapewne by się ze mną zgodził.
Przypisy:
[1] Do 1948 roku szkoła średnia w Sępólnie była gimnazjum stopnia licealnego.