Wspomnienia Łucji Steckiewicz
Nie przestałam wierzyć w ludzką dobroć. Część II
Gdy wojna rozdzieliła mnie z rodziną, nie przestałam wierzyć w ludzką dobroć. W czerwcu 1940 roku, mając pół godziny na spakowanie się, wywieźli mnie do Niemiec, gdzie przez wiele lat pracowałam w gospodarstwie.
Józef Mrula, brat mamy Łucji, przed pierwszą wojną światową trafił do Niemiec. Po pewnym czasie ściągnął do siebie trzy siostry. Gdy rozpoczęła się druga wojna światowa, swoją żonę i dzieci przywiózł do domu rodzinnego do Polski, gdzie obecnie mieszkała jego siostra Józefa z córką i mężem. – W 1942 roku mój wuj został dotkliwie ranny. Z uwagi na stan zdrowia przyjechał do Polski do żony na urlop. Po kilku dniach musiał wrócić do jednostki do Niemiec. Jako inwalida o kulach bez nogi nie mógł sam wrócić do jednostki. Moja mama zgodziła się, że z nim pojedzie. Korzystając z okazji, przyjechała do Multhöpen, aby mnie odwiedzić. Bardzo się zdziwiłam, gdy zobaczyłam mamę w bramie. W pierwszym momencie jej nie poznałam – opowiada pani Łucja Steckiewicz. W gospodarstwie, w którym pracowała jako młodziutka dziewczyna, podczas wojny mieszkała tylko jej gospodyni, gdyż jej mąż był na froncie. – Niemka bardzo pięknie ugościła moją mamę. Rozmawiały po niemiecku, gdyż moja mama znała dobrze język niemiecki – podkreśla pani Łucja. Pani Siara opowiedziała Niemce, jak niemieccy żołnierze niszczyli wszystko, co im wpadło w ręce. Dora Fisher bardzo się zmartwiła i zastanawiała, jak to jest możliwe. – Na śniadanie usmażyła jajecznicę. Po posiłku dostałam wolne i zabrałam mamę do pokoju. Została na noc. Rano załatwiłam mamie przepustkę u sołtysa, gdyż bez zezwolenia nie mogła wrócić do domu – dodaje sośnianka. W 1943 roku w obozie byli już rosyjscy jeńcy. Pracowali w lesie przy wycince drzew, gdyż niedaleko był tam tartak. Łucja codziennie nosiła obiad swojemu koledze Kostkowi, który pracował z nią w tym samym gospodarstwie. – Byłam bardzo zdziwiona, gdy w 1944 roku na drogach pojawili się amerykańscy, ciemnoskórzy żołnierze. W tym czasie przyszedł czas na powrót do domu. Nasze marzenia o powrocie do Polski spełzły na niczym, gdyż w pierwszej kolejności wyzwolony był Zachód, a nasza ojczyzna dopiero w 1945 roku. Przez niecały rok mieszkaliśmy w mieście Hamel. W lutym 1945 roku wróciliśmy do Polski do rodzinnych Biskupic – mówi. Wracając do pPolski, Łucja ze Stanisławem od razu pojechali do Biskupic. 18 września 1946 roku, rok po powrocie, zawarli związek małżeński. Łucja miała wtedy 25 lat, a Stanisław był pięć lat starszy. W rodzinnym domu mieszkali do sierpnia 1947 roku. Z Biskupic trafili do Sośna, gdzie przebywała ich rodzina. W najbliższym sąsiedztwie mieszkała rodzina Krzyżkowskich i Ostrouchów, którzy za duże pięćdziesięciohektarowe gospodarstwo i pozostawione na Wschodzie dobra w Polsce dostali ok. 10 hektarów ziemi.
Łucja Steckiewicz urodziła ośmioro dzieci: Eugeniusza, Jerzego, Witka, Zbigniewa, Alicję, Edmunda, Hennryka i Urszulę oraz doczekała siedemnaściorga wnucząt i trzynaściorga prawnucząt. Od 22 lat jest wdową. W tym roku skończy 91 lat. – Do dnia dzisiejszego kontaktuje się ze mną mój kolega Stanisław, z którym pracowałam podczas wojny. Ofiarowałam mu na pamiątkę swoje zdjęcie. Po ponad siedemdziesięciu latach odesłał mi pocztą zdjęcie, które mu ofiarowałam i napisał list. On nadal pisze, ale ja już nie odpisuję. Widzieliśmy się tylko 3 dni, a mimo tak krótkiej znajomości nadal mnie pamięta – wspomina pani Łucja. Nasza bohaterka z ogromnym przejęciem opowiadała o dawnych czasach. Bardzo często z uśmiechem na twarzy wspominała dobrych gospodarzy, którzy za ciężką pracę traktowali ją jak córkę. Na zakończenie swojej opowieści przypomniała sobie o wizycie gości z Zachodu. – Podczas wizyty w niemieckim Multhöpen mojej koleżanki z czasów wojny, Wiktorii Panek, która na zaproszenie córki gospodarzy, u których pracowała, pojechała do Niemiec w odwiedziny, moja dawna gospodyni Dora Fisher poznała ją i poprosiła, abym napisała do niej list. Jak prosiła, tak zrobiłam. Pod koniec lat siedemdziesiątych wraz ze znajomym księdzem katolickim przyjechała do mnie córka Dory i Hanricha. Gdy trafili do Sośna, wypytywali się mieszkańców, gdzie mieszka Łucja Siara. Trafili na posterunek, gdzie pracował mój syn Eugeniusz. Po chwili dotarli do mojego domu. Tak bardzo się wzruszyłam z ich wizyty, że łzy same cisnęły mi się do oczu. Na zaproszenie Dory wraz z mężem pojechaliśmy w odwiedziny do Niemiec. Wdowa Dora Fisher, nie kryjąc łez wzruszenia, przywitała mnie jak swoją najbliższą rodzinę. W tym momencie ponownie stałam się osiemnastoletnią Lucy.