Wspomnienia Łucji Steckiewicz

Nie przestałam wierzyć w ludzką dobroć. Część II

Jacek Grabowski, 05 październik 2012, 15:13
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Gdy wojna rozdzieliła mnie z rodziną, nie przestałam wierzyć w ludzką dobroć. W czerwcu 1940 roku, mając pół godziny na spakowanie się, wywieźli mnie do Niemiec, gdzie przez wiele lat pracowałam w gospodarstwie.
Nie przestałam wierzyć w ludzką dobroć. Część II

Dora i Hanrih Fischerowie z dziećmi. Niemiecka rodzina, u której pracowała podczas wojny pani Łucja

Józef Mrula, brat mamy Łucji, przed pierwszą wojną światową trafił do Niemiec. Po pewnym czasie ściągnął do siebie trzy siostry. Gdy rozpoczęła się druga wojna światowa, swoją żonę i dzieci przywiózł do domu rodzinnego do Polski, gdzie obecnie mieszkała jego siostra Józefa z córką i mężem. – W 1942 roku mój wuj został dotkliwie ranny. Z uwagi na stan zdrowia przyjechał do Polski do żony na urlop. Po kilku dniach musiał wrócić do jednostki do Niemiec. Jako inwalida o kulach bez nogi nie mógł sam wrócić do jednostki. Moja mama zgodziła się, że z nim pojedzie. Korzystając z okazji, przyjechała do Multhöpen, aby mnie odwiedzić. Bardzo się zdziwiłam, gdy zobaczyłam mamę w bramie. W pierwszym momencie jej nie poznałam – opowiada pani Łucja Steckiewicz. W gospodarstwie, w którym pracowała jako młodziutka dziewczyna, podczas wojny mieszkała tylko jej gospodyni, gdyż jej mąż był na froncie. – Niemka bardzo pięknie ugościła moją mamę. Rozmawiały po niemiecku, gdyż moja mama znała dobrze język niemiecki – podkreśla pani Łucja. Pani Siara opowiedziała Niemce, jak niemieccy żołnierze niszczyli wszystko, co im wpadło w ręce. Dora Fisher bardzo się zmartwiła i zastanawiała, jak to jest możliwe. – Na śniadanie usmażyła jajecznicę. Po posiłku dostałam wolne i zabrałam mamę do pokoju. Została na noc. Rano załatwiłam mamie przepustkę u sołtysa, gdyż bez zezwolenia nie mogła wrócić do domu – dodaje sośnianka. W 1943 roku w obozie byli już rosyjscy jeńcy. Pracowali w lesie przy wycince drzew, gdyż niedaleko był tam tartak. Łucja codziennie nosiła obiad swojemu koledze Kostkowi, który pracował z nią w tym samym gospodarstwie. – Byłam bardzo zdziwiona, gdy w 1944 roku na drogach pojawili się amerykańscy, ciemnoskórzy żołnierze. W tym czasie przyszedł czas na powrót do domu. Nasze marzenia o powrocie do Polski spełzły na niczym, gdyż w pierwszej kolejności wyzwolony był Zachód, a nasza ojczyzna dopiero w 1945 roku. Przez niecały rok mieszkaliśmy w mieście Hamel. W lutym 1945 roku wróciliśmy do Polski do rodzinnych Biskupic – mówi. Wracając do pPolski, Łucja ze Stanisławem od razu pojechali do Biskupic. 18 września 1946 roku, rok po powrocie, zawarli związek małżeński. Łucja miała wtedy 25 lat, a Stanisław był pięć lat starszy. W rodzinnym domu mieszkali do sierpnia 1947 roku. Z Biskupic trafili do Sośna, gdzie przebywała ich rodzina. W najbliższym sąsiedztwie mieszkała rodzina Krzyżkowskich i Ostrouchów, którzy za duże pięćdziesięciohektarowe gospodarstwo i pozostawione na Wschodzie dobra w Polsce dostali ok. 10 hektarów ziemi.
Łucja Steckiewicz urodziła ośmioro dzieci: Eugeniusza, Jerzego, Witka, Zbigniewa, Alicję, Edmunda, Hennryka i Urszulę oraz doczekała siedemnaściorga wnucząt i trzynaściorga prawnucząt. Od 22 lat jest wdową. W tym roku skończy 91 lat. – Do dnia dzisiejszego kontaktuje się ze mną mój kolega Stanisław, z którym pracowałam podczas wojny. Ofiarowałam mu na pamiątkę swoje zdjęcie. Po ponad siedemdziesięciu latach odesłał mi pocztą zdjęcie, które mu ofiarowałam i napisał list. On nadal pisze, ale ja już nie odpisuję. Widzieliśmy się tylko 3 dni, a mimo tak krótkiej znajomości nadal mnie pamięta – wspomina pani Łucja. Nasza bohaterka z ogromnym przejęciem opowiadała o dawnych czasach. Bardzo często z uśmiechem na twarzy wspominała dobrych gospodarzy, którzy za ciężką pracę traktowali ją jak córkę. Na zakończenie swojej opowieści przypomniała sobie o wizycie gości z Zachodu. – Podczas wizyty w niemieckim Multhöpen mojej koleżanki z czasów wojny, Wiktorii Panek, która na zaproszenie córki gospodarzy, u których pracowała, pojechała do Niemiec w odwiedziny, moja dawna gospodyni Dora Fisher poznała ją i poprosiła, abym napisała do niej list. Jak prosiła, tak zrobiłam. Pod koniec lat siedemdziesiątych wraz ze znajomym księdzem katolickim przyjechała do mnie córka Dory i Hanricha. Gdy trafili do Sośna, wypytywali się mieszkańców, gdzie mieszka Łucja Siara. Trafili na posterunek, gdzie pracował mój syn Eugeniusz. Po chwili dotarli do mojego domu. Tak bardzo się wzruszyłam z ich wizyty, że łzy same cisnęły mi się do oczu. Na zaproszenie Dory wraz z mężem pojechaliśmy w odwiedziny do Niemiec. Wdowa Dora Fisher, nie kryjąc łez wzruszenia, przywitała mnie jak swoją najbliższą rodzinę. W tym momencie ponownie stałam się osiemnastoletnią Lucy.