Wspomnienia Gertrudy Ciszewskiej

Nigdy nie przypuszczałam, że mogę być tak bardzo silna. Gdy nikt nie widział, płakałam. Część I

Jacek Grabowski, 23 marzec 2012, 15:30
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Gertruda Ciszewska jako dziewięcioletnia dziewczynka uratowała bratu życie. Gdy była starsza, walczyła o ludzką godność. Podczas wojny w starciu z niemieckimi zaborcami udowadniała, że jej serce jest polskie i bije po polsku. Wielokrotnie mogła trafić do obozu w Karolewie, gdzie czekała na nią niechybna śmierć.
Nigdy nie przypuszczałam, że mogę być tak bardzo silna. Gdy nikt nie widział, płakałam. Część I

Gertruda Ciszewska

Nigdy nie przypuszczałam, że mogę być tak bardzo silna. Gdy nikt nie widział, płakałam. Część I

18-letnia Gertruda Grolewska w Skarpie

Część I

– Był rok 1932. Miałam wtedy dziewięć lat, a mój brat Teodor trzy. W tym czasie mieszkaliśmy w Wysoce Krajeńskiej u Krenca. Bardzo dużo pomagałam rodzicom w domu i w gospodarstwie. Do moich obowiązków należała opieka nad bratem, domowe porządki i dojenie krowy. Obok naszego domu był bardzo zanieczyszczony staw. Tuż obok był drugi, bardzo zadbany. Pewnego razu robiłam domowe porządki w domu. Co chwilę wychodziłam na dwór, aby zobaczyć, gdzie jest i co robi mój młodszy brat. Zamarłam, gdy zauważyłam, że wpadł do stawu. Widziałam, że kilkakrotnie wynurzał się z wody. Szybko pobiegłam, aby mu pomóc. Wskoczyłam do wody. Mimo tego że nie umiałam pływać, udało mi się go wyciągnąć na brzeg. Choć był już nieprzytomny, woda wypływała z niego strumieniami. W tym czasie w pobliżu szła Niemka Krenc. Pomogła mi i zabrała go do naszego domu, gdzie położyła na stole. Ktoś z sąsiadów pobiegł po rodziców. Byli niedaleko na polu. Ze strachu przed konsekwencjami ze strony rodziców schowałam się pod stół. Gdy rodzice przybiegli z pola, mój tata ubolewał, że ja też mogłam się utopić, gdyż było tam bardzo głęboko. Niemka Krencowa zrobiła bratu sztuczne oddychanie. Po chwili odzyskał przytomność.
Gdy mój brat Teodor miał ok. 14 lat, Niemcy wzięli go na przymusowe roboty. Kopał okopy. Mimo młodego wieku miał kłopoty z ręką. Po obejrzeniu ręki okazało się, że miał na niej guzek. Podczas pracy pewien Niemiec, który zarządzał w tym obozie, zobaczył jego rękę. Po wnikliwej obserwacji powiedział mu, że nie może pracować. Wypisał mu zaświadczenie i wysłał do domu. Po pewnym czasie okazało się, że był to rak. Mój brat zmarł, mając niespełna 47 lat. Z zawodu był kołodziejem – opowiada ze wzruszeniem Gertruda Ciszewska.
Gertruda Ciszewska (z d. Grolewska) z Pęperzyna urodziła się 14 lipca 1923 roku w Zbożu. Szkołę podstawową ukończyła w Niechorzu, gdzie mieszkała z rodziną czternaście lat u Linderberga. Z Niechorza wyprowadziła się do Wiśniewki. – W Wiśniewce mój tata pobił Niemca. Wojna była za pasem, więc musieliśmy stamtąd uciekać. Tuż przed rozpoczęciem II wojny wyprowadziliśmy się do Skarpy. Nie pamiętam, czy był to rok 1938 czy 1939 – mówi pani Gertruda. – Dziedzic Lucjan Prądzyński cieszył się, że zamieszkaliśmy w Skarpie, gdyż była nas siódemka do pracy. Wszyscy pracownicy podzieleni byli na dwie kategorie: do 20 lat i powyżej . Ci drudzy musieli ciężko pracować i robić wszystko. Brygadzistami byli Węderski i Senska. Każdy z nich trudnił się inną działką – dodaje pani Gertruda. 15 sierpnia 1939 roku dziedzic zorganizował dożynki. – Na samym początku uroczystości dziękował pracownikom za pomoc przy żniwach. Wspomniał również o zbliżającej się wojnie. Aby urozmaicić święto plonów, przygotowaliśmy przedstawienie dożynkowe. Nie obyło się bez zabawy dożynkowej. Na potańcówkę rowerami przyjechało czterech eleganckich chłopaków. Mówili dobrze po polsku. Bawili się z nami do rana. Po pewnym czasie okazało się, że to Niemcy przyjechali na zwiady – opowiada pani Ciszewska. Pod koniec września 1939 roku niemieccy żołnierze zatrzymywali się w Skarpie. Gertruda była bardzo zdziwiona, gdy ktoś do niej po niemiecku powiedział: – Dzień dobry, Gertruda. – Ale ja pana nie znam – odpowiedziała. – Przypomnij sobie dożynki 15 sierpnia – dociekał tajemniczy chłopak. Dziewczyna już wiedziała, że tym nieznajomym był jeden z czterech chłopaków, z którymi bawiła się podczas zabawy dożynkowej.
Tata Gertrudy był fornalem. Skarpa w okresie dwudziestolecia międzywojennego słynęła z hodowli koni Remontów na potrzeby wojska. Lucjan Prądzyński był aktywnym działaczem niepodległościowym, współtwórcą powiatu sępoleńskiego. W połowie sierpnia każdy chłopak ze Skarpy dostał dorosłego konia i trzy źrebaki. Bracia pani Gertrudy: Maks i Marcel dostali tylko młode konie. Chłopcy wraz wszystkimi końmi pojechali do Łącka pod Warszawą. Tam je zostawili. – Pierwszego września tata przyszedł do domu i powiedział: Wstawajcie, bo wojna wybuchła. Mama myślała, że tata żartuje i powiedziała mu, że chyba u ciebie w nocniku – kontynuuje swoją opowieść pani Gertruda. – Mama szybko wstała, aby upiec chleb. Jak tata przyszedł ze stajni, wyszliśmy na dwór. Ziemia dudniła jak podczas nocy sylwestrowej. Jak dobrze pamiętam, pierwsza bomba spadła na boisko w Sępólnie – dodała. Na początku wojny majątek Prądzyńskich przejął oficer Weiss. Mówiono o nim polski Niemiec. – Pewnego razu w Skarpie niemiecki samolot leciał bardzo nisko. Obok figury stało siedmiu polskich żołnierzy. Pośród nich było sześciu kawalerów i jeden żonaty, który miał czwórkę dzieci. Bardzo mocno płakał. Prosił, aby inni nie strzelali w kierunku tego samolotu, gdyż on ma rodzinę. Bardzo mu zależało, aby wrócić do domu, a atak w kierunku wrogiego wojska mógłby skończyć się dla nich tragicznie – mówi pani Gertruda. Aniela Grolewska, mama dziewczyny, dała tym żołnierzom bochenek chleba i po litrze mleka. Reszta wojska stacjonowała w Zalesiu. Podczas wykopek żołnierze niemieccy zbierali ziemniaki. – Herman geliebt, give me a kiss (Kochany Hermanie, daj mi buziaka) – uczyła po niemiecku swoją koleżankę Helcię podczas prac polowych młodziutka Gertruda. Mimo tego, że Helcia nie miała pojęcia, co to znaczy, wołała tak do niemieckich chłopaków. Ku zaskoczeniu dziewczyn, jeden z nich przyszedł. Helcia nie wiedziała, o co mu chodzi. Jak dowiedziała się, co to znaczy, bardzo się speszyła i śmiała zarazem.
Cdn.