Paweł Kalinowski. Wspominali go nawet na dalekim Wołyniu…
Paweł Kalinowski to człowiek instytucja. Zapisał się w historii zwłaszcza jako długoletni kierownik szkoły powszechnej
w Sępólnie i bardzo aktywny działacz społeczny. W zbiorach Cyfrowego Archiwum Tradycji Lokalnej znajduje się ciekawy zbiór archiwaliów dokumentujących te sfery jego aktywności. Jest tam również wyjątkowy list, który ukazuje nam Kalinowskiego-dyrektora w sposób wyjątkowy, bo nieformalny. Co to zatem za list i czego możemy się z niego dowiedzieć?
Zawody sportowe na stadionie w Sępólnie - rozdanie nagród uczniom. Na zdjęciu widoczni są nauczyciel Szkoły Powszechnej w Sępólnie Franciszek Przybisz (mężczyzna w ciemnym ubraniu) oraz kierownik tejże szkoły, Paweł Kalinowski (mężczyzna w jasnym garniturze).
Kierownik szkoły na służbie
Chociaż Paweł Kalinowski nie jest powszechnie znany wśród mieszkańców Sępólna,nie jest też postacią zupełnie anonimową. Każdy, kto interesuje się historią lokalną, powinien znać to nazwisko. Z kronikarskiego obowiązku przypomnijmy najważniejsze fakty z jego życia: urodził się w 1887 roku w Borzechowie, ukończył Królewskie Katolickie Seminarium Nauczycielskie w Bydgoszczy oraz dodatkowe studia nauczycielskie w Pile; pracę w szkolnictwie zaczął w 1911 w Białej; w 1924 roku został powołany na stanowisko kierownika Szkoły Powszechnej w Sępólnie Krajeńskim - funkcję tę, z oczywistą przerwą w okresie II wojny światowej - pełnił do 1948 roku; był aktywnym działaczem społecznym i katolickim, wielokrotnie nagradzanym za swoją pracę; zmarł w 1957 roku.
Kalinowski stał się ikoną sępoleńskiego szkolnictwa. Akta zgromadzone w archiwum sępoleńskiej biblioteki czy w zbiorze inspektoratu szkolnego dowodzą dużej pracowitości kierownika. Do swoich obowiązków podchodził przy tym bardo poważnie. Z ks. Wojciechowskim, dyrektorem szkoły wydziałowej, kruszył kopie o uczniów, podbieranych na Jeziorną mimo wieku wskazującego w opinii Kalinowskiego na Sądową. Na niepoważne zachowanie części okolicznego grona pedagogicznego - śmiechy i rozmowy, zakłucające przebieg nauczycielskich konferencji rejonowych - zareagował krótko. Stwierdził, że w takich warunkach pracować nie może i zrezygnował z funkcji przewodniczącego owych konferencji. Ostatecznie w sprawę zaangażował się inspektor szkolny Rochoń i Kalinowski dał się przekonać do dalszej pracy na tym stanowisku.
Kalinowski stał się ikoną sępoleńskiego szkolnictwa. Akta zgromadzone w archiwum sępoleńskiej biblioteki czy w zbiorze inspektoratu szkolnego dowodzą dużej pracowitości kierownika. Do swoich obowiązków podchodził przy tym bardo poważnie. Z ks. Wojciechowskim, dyrektorem szkoły wydziałowej, kruszył kopie o uczniów, podbieranych na Jeziorną mimo wieku wskazującego w opinii Kalinowskiego na Sądową. Na niepoważne zachowanie części okolicznego grona pedagogicznego - śmiechy i rozmowy, zakłucające przebieg nauczycielskich konferencji rejonowych - zareagował krótko. Stwierdził, że w takich warunkach pracować nie może i zrezygnował z funkcji przewodniczącego owych konferencji. Ostatecznie w sprawę zaangażował się inspektor szkolny Rochoń i Kalinowski dał się przekonać do dalszej pracy na tym stanowisku.
Kierownik szkoły po koleżeńsku
Po lekturze tych archiwaliów, które trafiły w moje ręce, skłonny jestem widzieć bohatera niniejszego tekstu jako szefa i pedagoga wymagającego, zdyscyplinowanego, oddanego pracy. Bardziej to flegmatyk niż choleryk. Ale w życiu jest przecież tak, że wcielamy się w różne role. Gorset kierownika szkoły siłą rzeczy musiał usztywniać i formalizować zachowanie kierownika. Dosyć niespodziewanie w zbiorach Cyfrowego Archiwum Tradycji Lokalnej przy sępoleńskiej bibliotece trafiłem jednak na pismo, które pokazuje Kalinowskiego służbowo, a przecież zupełnie ludzko. To list od nauczycielki Zofii Sochaczewskiej, byłej podwładnej. Jego treść jest następująca:
Po lekturze tych archiwaliów, które trafiły w moje ręce, skłonny jestem widzieć bohatera niniejszego tekstu jako szefa i pedagoga wymagającego, zdyscyplinowanego, oddanego pracy. Bardziej to flegmatyk niż choleryk. Ale w życiu jest przecież tak, że wcielamy się w różne role. Gorset kierownika szkoły siłą rzeczy musiał usztywniać i formalizować zachowanie kierownika. Dosyć niespodziewanie w zbiorach Cyfrowego Archiwum Tradycji Lokalnej przy sępoleńskiej bibliotece trafiłem jednak na pismo, które pokazuje Kalinowskiego służbowo, a przecież zupełnie ludzko. To list od nauczycielki Zofii Sochaczewskiej, byłej podwładnej. Jego treść jest następująca:
Szanowny Panie Rektorze.
Dziękuję za ten dodatek mieszkaniowy. Spadł mi jak z nieba – bo dotychczas nie otrzymawszy poborów za wrzesień - jestem jak przysłowiowy święty turecki.
Cóż sobie - trzeba jednak ciągnąć swoją taczkę żywota - wprzęgnięty w nią człowiek z góry nie z własnej ochoty - trzeba ciągnąć aż przyjdzie kres i nucie: „Skrwawione serce”.
Ach ten Wołyń - po co on w ogóle istnieje. Gdybym umiała żywić się korzonkami różnych ziół, byłabym nowoczesną pustelniczką w średniowiecznych ramach.
Nie wiem co ze mnie za natura, ale jakoś smutno mi jest na tej przesiedleńczej posadzie i miesiąc urzędowania kończę spuchnięciem jak bania.
A co słychać w Sępólnie? Kto jest na moje miejsce?
Ciekawam czy Pan Wizytator Czystowski został nadal Wizytat. w szkolnictwie na Pomorzu.
Bardzo ucieszyłabym się wiadomościami od Pana Rektora ze szkoły – jednak zżyłam się ze Sępólnem - już widzę jak się Pan Rektor uśmiecha na te słowa - proszę tylko nie uśmiechać się ironicznie, to specjalność pana Czystowskiego.
Muszę kończyć, bo ten ząb spuchnięty mocno dokucza.
Zasyłam pozdrowienia dla całego grona, za wyjątkiem tej nowej siły, bo chyba jest - podobno Pani Wojnarowska reflektowała na Sępólno.
Serdeczne pozdrow.
Z. Sochaczewska
Dziękuję za ten dodatek mieszkaniowy. Spadł mi jak z nieba – bo dotychczas nie otrzymawszy poborów za wrzesień - jestem jak przysłowiowy święty turecki.
Cóż sobie - trzeba jednak ciągnąć swoją taczkę żywota - wprzęgnięty w nią człowiek z góry nie z własnej ochoty - trzeba ciągnąć aż przyjdzie kres i nucie: „Skrwawione serce”.
Ach ten Wołyń - po co on w ogóle istnieje. Gdybym umiała żywić się korzonkami różnych ziół, byłabym nowoczesną pustelniczką w średniowiecznych ramach.
Nie wiem co ze mnie za natura, ale jakoś smutno mi jest na tej przesiedleńczej posadzie i miesiąc urzędowania kończę spuchnięciem jak bania.
A co słychać w Sępólnie? Kto jest na moje miejsce?
Ciekawam czy Pan Wizytator Czystowski został nadal Wizytat. w szkolnictwie na Pomorzu.
Bardzo ucieszyłabym się wiadomościami od Pana Rektora ze szkoły – jednak zżyłam się ze Sępólnem - już widzę jak się Pan Rektor uśmiecha na te słowa - proszę tylko nie uśmiechać się ironicznie, to specjalność pana Czystowskiego.
Muszę kończyć, bo ten ząb spuchnięty mocno dokucza.
Zasyłam pozdrowienia dla całego grona, za wyjątkiem tej nowej siły, bo chyba jest - podobno Pani Wojnarowska reflektowała na Sępólno.
Serdeczne pozdrow.
Z. Sochaczewska
List został napisany pod koniec września 1932 roku. Z początkiem tego miesiąca Kuratorium Okręgu Szkolnego Wołyńskiego powołało Sochaczewską na nauczycielkę w Lublińcu w powiecie kowelskim. Przynajmniej początkowo zastane na miejscu warunki nie przypadły pedagożce do gustu. Inaczej było jak widać ze stosunkami sępoleńskimi, do których autorka listu wraca z nieskrywanym rozczuleniem. Panna Zofia miała prawo poddać się nostalgii - pracowała w Sępólnie prawie 3 lata. Jej biografia jest przy tym typowa dla wielu ówczesnych nauczycieli, przerzucanych przez władze z miejsca na miejsce.
Nauczyciel w drodze
Sochaczewska urodziła się w 1901 roku w Mysłakowie w powiecie łowickim. Po ukończeniu prywatnego seminarium nauczycielskiego w zakładzie naukowo-wychowawczym benedyktynek w Staniątkach pod Krakowem zdała pierwszy egzamin nauczycielski, który uprawniał ją do pełnienia obowiązków tymczasowej nauczycielki w szkołach powszechnych. We wrześniu 1926 roku rozpoczęła pracę w szkole w Łąkorzu w powiecie lubartowskim. Po roku na własną prośbę przeniosła się w obrębie powiatu do placówki w Truszczynach. Do Sępólna trafiła w grudniu 1929 roku. Co ciekawe w jej teczce osobowej zachowała się opinia inspektora szkolnego Rochonia, który scharakteryzował ją następująco: dostateczna, pilna, sumienna, wynik pracy dostateczny, skryta, podejrzliwa, tak że żyje sama dla siebie, wymaga dla siebie zawsze pewne względy.
Jak już wiemy, w 1932 roku Sochaczewska wylądowała na Kresach, dołączając tym samym do licznej grupy nauczycieli, którzy w dwudziestoleciu międzywojennym przewinęli się przez szkołę powszech-ną w Sępólnie. Przeglądając kronikę tej placówki ciężko trafić na rok bez roszad w kadrze nauczycielskiej. W samym 1932 roku powiat sępoleński opuściło 6 innych pedagogów, podobnie jak Sochaczewska przeniesionych na Wołyń lub Polesie. Właśnie tak, moi drodzy - to władze decydowały, gdzie komu przypadało nieść kaganek oświaty.
Nie mam zielonego pojęcia, czy kierownik Kalinowski często otrzymywał podobną korespondencję. Niby jedna jaskółka wiosny nie czyni, wierzę jednak, że ten list ocalał nie bez powodu. I coś czuję, że wśród pracowników sentyment do rektora Kalinowskiego i sępoleńskiej placówki miała nie tylko panna Zofia, podminowana bolącym zębem i zesłaniem na wschód. Zresztą - treść listu zamieszczamy w całości. Każdy może odczytać go po swojemu i po swojemu poprowadzić tę historię dalej.
Sochaczewska urodziła się w 1901 roku w Mysłakowie w powiecie łowickim. Po ukończeniu prywatnego seminarium nauczycielskiego w zakładzie naukowo-wychowawczym benedyktynek w Staniątkach pod Krakowem zdała pierwszy egzamin nauczycielski, który uprawniał ją do pełnienia obowiązków tymczasowej nauczycielki w szkołach powszechnych. We wrześniu 1926 roku rozpoczęła pracę w szkole w Łąkorzu w powiecie lubartowskim. Po roku na własną prośbę przeniosła się w obrębie powiatu do placówki w Truszczynach. Do Sępólna trafiła w grudniu 1929 roku. Co ciekawe w jej teczce osobowej zachowała się opinia inspektora szkolnego Rochonia, który scharakteryzował ją następująco: dostateczna, pilna, sumienna, wynik pracy dostateczny, skryta, podejrzliwa, tak że żyje sama dla siebie, wymaga dla siebie zawsze pewne względy.
Jak już wiemy, w 1932 roku Sochaczewska wylądowała na Kresach, dołączając tym samym do licznej grupy nauczycieli, którzy w dwudziestoleciu międzywojennym przewinęli się przez szkołę powszech-ną w Sępólnie. Przeglądając kronikę tej placówki ciężko trafić na rok bez roszad w kadrze nauczycielskiej. W samym 1932 roku powiat sępoleński opuściło 6 innych pedagogów, podobnie jak Sochaczewska przeniesionych na Wołyń lub Polesie. Właśnie tak, moi drodzy - to władze decydowały, gdzie komu przypadało nieść kaganek oświaty.
Nie mam zielonego pojęcia, czy kierownik Kalinowski często otrzymywał podobną korespondencję. Niby jedna jaskółka wiosny nie czyni, wierzę jednak, że ten list ocalał nie bez powodu. I coś czuję, że wśród pracowników sentyment do rektora Kalinowskiego i sępoleńskiej placówki miała nie tylko panna Zofia, podminowana bolącym zębem i zesłaniem na wschód. Zresztą - treść listu zamieszczamy w całości. Każdy może odczytać go po swojemu i po swojemu poprowadzić tę historię dalej.
To już jest koniec
Cztery dekady Kalinowskiego ze szkołą w głowie i w sercu skończyły się z końcem sierpnia 1948 roku, gdy kurator Okręgu Szkolnego Pomorskiego przeniósł go w stan spoczynku. Na początku lipca dyrektor dokonał ostatniego wpisu w kronice szkolnej. Kroniki, która między innymi dzięki jego skrupulatności i zaangażowaniu stała się bezcennym źródłem do poznawania dziejów regionu. Ostatnie słowa Kalinowskiego brzmiały:
(…) Dziękuję Władzom, Opiece Rodzicielskiej i Zarządowi Miejskiemu! Dzięki składam Chrystusowi Królowi, Patronowi naszej szkoły, za udzielone łaski w mej 41 letniej pracy w szkolnictwie powszechnym (z tej 24 lata w Sępólnie Kr.) w skrusze i pokorze przepraszam kolegów, rodziców i uczniów za błędy popełnione w stosunku do nich, miałem zawsze dobrą wolę i chęć służyć Im i Polsce i Bogu!
Na kilkudziesięciu stronach kroniki ciągną się opisy dyrektorskie, na faktach oparte, aż wreszcie w tych zdaniach ostatnich, jak w korespondencji Sochaczewskiej, do głosu dochodzi to, co biło pod funkcyjnym gorsetem. W skrusze i pokorze, z przeprosinami, z podziękowaniami, z myślą o koleżeństwie, rodzicach i uczniach. Słowem – z klasą. Kalinowski pożegnał się tak, że nabieram przekonania co do jednego. To musiał być naprawdę dobry szef i dobry pedagog. Inni nie przepraszają, nie myślą o swoich potknięciach, kiedy przychodzi im zejść ze sceny.
Cztery dekady Kalinowskiego ze szkołą w głowie i w sercu skończyły się z końcem sierpnia 1948 roku, gdy kurator Okręgu Szkolnego Pomorskiego przeniósł go w stan spoczynku. Na początku lipca dyrektor dokonał ostatniego wpisu w kronice szkolnej. Kroniki, która między innymi dzięki jego skrupulatności i zaangażowaniu stała się bezcennym źródłem do poznawania dziejów regionu. Ostatnie słowa Kalinowskiego brzmiały:
(…) Dziękuję Władzom, Opiece Rodzicielskiej i Zarządowi Miejskiemu! Dzięki składam Chrystusowi Królowi, Patronowi naszej szkoły, za udzielone łaski w mej 41 letniej pracy w szkolnictwie powszechnym (z tej 24 lata w Sępólnie Kr.) w skrusze i pokorze przepraszam kolegów, rodziców i uczniów za błędy popełnione w stosunku do nich, miałem zawsze dobrą wolę i chęć służyć Im i Polsce i Bogu!
Na kilkudziesięciu stronach kroniki ciągną się opisy dyrektorskie, na faktach oparte, aż wreszcie w tych zdaniach ostatnich, jak w korespondencji Sochaczewskiej, do głosu dochodzi to, co biło pod funkcyjnym gorsetem. W skrusze i pokorze, z przeprosinami, z podziękowaniami, z myślą o koleżeństwie, rodzicach i uczniach. Słowem – z klasą. Kalinowski pożegnał się tak, że nabieram przekonania co do jednego. To musiał być naprawdę dobry szef i dobry pedagog. Inni nie przepraszają, nie myślą o swoich potknięciach, kiedy przychodzi im zejść ze sceny.