Podczas wojny ukradliśmy hitlerowcom Wunderwaffe. W nagrodę za moje czyny byłem prześladowany (część I)
Jan Kuma urodził się 29 listopada 1921 roku w Przybysławicach. Syn legionisty i pracownika poczty Józefa Kumy i Marii Kumy z domu Janiczek. Od 1927 do 1933 roku uczęszczał do szkoły podstawowej w Przybysławicach. – Od 1940 do 1945 roku pracowałem w młynie. W tym czasie w 1942 roku zostałem podstępnie zwerbowany na policję w Radłowie, następnie wywieziony do przejściowego obozu w Krakowie. Udało mi się z niego zbiec, doznając obrażeń barku biodrowego. Schorzenie było tak znaczne, że otrzymałem III grupę inwalidzką – wspomina Jan Kuma. – W listopadzie 1945 roku ukończyłem wieczorowo w Otfinowie siódmą klasę. W tym samym roku w grudniu znalazłem swoje miejsce na Pomorzu w rejonie Sępólna Krajeńskiego. Jan Kuma miał czworo rodzeństwa: Romana (ur. 1919 r.), Stanisława ( ur. 1924 r.), Józefa (ur.1927 r.) i najmłodszą, nadal żyjącą siostrę Stefanię (ur. 1930 r.). Ojciec Jana, Józef Kuma, był legionistą. Urodził się w 1887 roku w Przybyłowicach. Walczył jako ochotnik od szesnastego roku życia. Stryj, brat ojca, Jakub zginął podczas pierwszej wojny światowej. Jego imię i nazwisko znajduje się na postumencie upamiętniającym zasłużonych w Przybyłowicach.
Jan Kuma i jego ojciec Józef otrzymali odznaczenia i medale: ,,Polska Swemu Obrońcy” - ,,Bojownikom Niepodległości” - krzyż przyznany Józefowi Kumie w czasie I wojny światowej, medal przyznany Józefowi Kumie w 1921 roku; Odznakę Grunwaldzką nadaną Janowi Kumie, uczestnikowi walki zbrojnej z Niemcami w latach 1939-1945, w Warszawie 24 listopada 1973 roku, Krzyż Partyzancki przyznany Janowi Kumie 13 lutego 1974 roku oraz odznakę pamiątkową pn. Akcja ,,Burza”, którą Jan otrzymał w 2001 roku w Warszawie.
Jan Kuma ożenił się z Julianną Kanią w Wałdowie w 1945 roku. Mieli troje dzieci: Grażynę, Wiesława i Stanisława, który mieszkał w Szwecji. Stanisław zmarł w sierpniu 2014 roku, miesiąc po śmierci swojej matki Julianny, żony Jana, z którą Jan przeżył 67 lat. Kunowie doczekali się 10 wnucząt i 9 prawnucząt.
– W 1946 roku zostałem aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa w Dąbrowie Tarnowskim. Tłukli mnie. Tłukli niemiłosiernie. Nie mogę zrozumieć, że bił mnie Polak – głos Jana łamie się i łzy cisną się do oczu. – Zostałem złapany przez UB w Boże Narodzenie 1945 roku – mówi. Aresztowanie nie trwało długo. Raz, dwa, trzy i człowiek jest już całkowicie kimś innym. Jan był silny i nie dał się złamać. – Pojechałem do brata, który zaczepił się do pracy w młynie w Sośnie. Nie czułem się bezpiecznie. Niebawem zacząłem pracę na poczcie na Dolnym Śląsku. Byłem bardzo zżyty z rodziną i na święta w 1945 r. pojechałem do domu rodzinnego w Przybysławicach. Chciałem się pobawić i wybrałem się na zabawę. Wokół było wielu donosicieli i ktoś poinformował bezpiekę, że jestem. Długo nie bawiło i już byli. Przyjechali ciężarowym samochodem. Czułem się, jakby mnie wywozili do obozu. Na śmierć. Zabrali mnie. Musiałem oddać buty. Potem było tylko gorzej. Bili mnie po piętach, a ból rozsadzał mi czaszkę. Ciągle krzyczeli, abym mówił, a ja nie wiedziałem, co mam mówić. Nic nie zrobiłem, jednak oni kochali się znęcać i sprawiało im to frajdę. Moja mama się bardzo bała o mnie. Mój kuzyn powiedział: ,,Z Janka już nic nie będzie. Taki zmasakrowany”. Mama się rozpłakała i modliła, bym wrócił szczęśliwie – kontynuuje pan Jan, nerwowo przełykając ślinę. Samo bicie im nie wystarczyło. Używali także broni. – Dowódca wyjął pistolet i przyłożył lufę do mego czoła i z ogromną nienawiścią powiedział: ,,Za chwilę będziesz kopał dla siebie dołek albo do Krakowa na Montelupich trafisz”. Odparłem, że jeśli będzie miał czyste sumienie, to może mnie zastrzelić, ja nic nie wiem. Podpisałem pismo o zakazie mówienia o tym, co tu się działo. Na pożegnanie usłyszałem propozycję: „Może przyjdziesz do nas do pracy? Odpocznij, zastanów się”. Nie miałem charakteru do tej pracy – dodaje zdenerwowany Jan. Po około dwóch tygodniach wyszedł na wolność i wyjechał na ziemie zachodnie do Pilawy Górnej.
– Zawsze byłem prześladowany: podczas wkroczenia wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji (1968 r.) i gdy biskupi polscy skierowali list do biskupów niemieckich (1965 r.). W ostateczności w stanie wojennym (1982 r.) zawieszono mnie w obowiązkach służbowych (kierowanie mieszalnią pasz w Olszewce). Uważano mnie za „wroga Polski Ludowej”. Od decyzji o zawieszeniu, dzięki uporowi i dążeniu do prawdy odwołaniem się i po kilku inspekcjach mających na celu sprawdzenie zarządzanej przeze mnie mieszalni, wezwano mnie do zarządu Gminnej Spółdzielni w Sośnie. Prezes Franciszek Klóska, który świadczył przeciwko mnie i spowodował zawieszenie, publicznie mnie przeprosił i oświadczył, że to czynniki polityczne i administracyjne nakazały mnie „wykończyć”. Obiecał, również , że do końca mojej służby nic przeciwko mnie nie zrobi – wspomina z ogromnym wzruszeniem mieszkaniec Olszewki. – Cieszę się, że mimo różnych zawirowań byłem sobą. Żadną ideologią się nie „zaraziłem”. Byłem patriotą. Cieszę się, że w mojej rodzinnej gminie Radłów znajduje się w gminnej bibliotece publicznej izba pamięci, do której przekazałem medale i odznaczenia z nadzieją, że potomni zobaczą je w przyszłości i będą mogli powiedzieć, że Polska zawsze miała synów oddanych Ojczyźnie – dodaje wzruszony senior. – Do Armii Krajowej zostałem zwerbowany w 1942 roku. Przydzielono mnie do sekcji dywersyjnej Obwodu AK ,,Drewniaki” okręgu Tarnów. Dowódcą grupy był Władysław Dul „Kmicic”, a sekcji Zdzisław Baszak „Pirat” – kontynuuje mieszkaniec Olszewki. Jedne z ważniejszych działań, w których brał udział dwudziestotrzyletni wówczas Jan o pseudonimie „Okoń”, odbyły się w 1944 roku. Była to blokada Wisły - 11 galarów węgla, każdy w zależności od stanu wody wynosił od 60 do 70 ton. – Akcja trwała od 19 do 29 czerwca 1944 roku. Węgiel przekazano okolicznym mieszkańcom. Po powrocie z tej akcji zaczęły się przygotowania do wysyłki rakiet V2. Cała akcja trwała trzy tygodnie – mówi pan Jan.
Cdn.