Przyszli po nas o trzeciej rano, by zabrać nam wolność. Część IV
– Jak byliśmy tam już dwa lata, dali nam działkę w lesie. Dostaliśmy dwa worki ziemniaków, byśmy je sobie posadzili. Mama zostawiła część ziemniaków do zjedzenia. Gdy posadziła resztę, to za dwa dni były już wykopane. Tam była szybka technika: w dzień się sadziło, a w nocy już nadawały się do jedzenia – śmieje się pani Stanisława. Któregoś razu pani Tekla wraz z córką z braku witamin dostały kurzej ślepoty. Okazało się, że na tę dolegliwość pomagała sparzona wątroba lub tran.
Gdy Jan Pączka dostał wezwanie do armii kościuszkowskiej, Ukraińcy chcieli go zrobić konfidentem. – Ty nie pójdziesz na wojnę, bo mamy ku tobie inne zadanie – mówili po rosyjsku. – Będziesz donosił – dodali z zadowoleniem. Wymyśli nawet dla niego pseudonim. – My będziemy do ciebie mówić Mleczka – oznajmili (Mleczka to nazwa rzeki, która płynęła w pobliżu rodzinnego domu pana Jana). – Ja nie zamierzam donosić. Ja chcę iść na wojnę – powiedział. Jak rzekł, tak i zrobił. Nie słuchając Sowietów, poszedł walczyć na wojnę. – Tata szedł aż pod Berlin . Jak nacierali na Berlin, nikt go nie powiadomił, że był rozkaz odwrotu. Sam nacierał. Jak by się wycofał, to by go zastrzelili. Niemcy zaczęli strzelać, jemu udało się uciec z pola rażenia. Pomyślał: „Jak mnie teraz Niemcy znajdą, to powiem, że przyszedłem się zdać. I tak się stało. – Dlaczego ty za Rusków wojujesz?- zapytali podczas przesłuchania niemieccy żołnierze. – Ja nie wojuję za Rosję, tylko za Polskę – odpowiedział pewnym głosem. W dalszej części przesłuchania Łotysz, który w niemieckim wojsku służył, wypytywał go o rodzinę oraz o sprawy wojskowe. Po przesłuchaniu Pana Jana wzięli do niewoli i pokazywali, że go powieszą. Tata pomyślał: „Niech się wola Boża dzieje”. Po chwili przyszedł Łotysz i powiedział, aby go nie zabijać, bo on prawdę powiedział, a do tego ma rodzinę. – Mój tata miał niemieckie buty. Jak przechodzili przez Bydgoszcz, to w niemieckim magazynie dopasowywali je sobie. Tata nie mógł żadnych dopasować, bo Niemcy mieli stopy z platfusem. Po pewnym czasie znalazł takie, które mu pasowały. Jak Niemcy zauważyli, że w niemieckich butach chodzi, to jeden z nich podszedł do taty, rozciął mu je i wyrzucił. Po chwili inny podniósł je i mu oddał. Jeden z Niemców, nie kryjąc niezadowolenia z tego, co zrobił, uderzył drugiego w twarz. Podczas marszu mój tata szedł bez butów. Jeden ze współtowarzyszy niedoli miał w plecaku zapasowe trzewiki i dał je tacie – kontynuuje pani Szczepańska. Po pewnym czasie okazało się, że niemiecka kapitulacja jest już na wyciągnięcie ręki. Niemieccy żołnierze, gdy dowiedzieli się o porażce Hitlera, to chcieli się poddać i rzucić broń. – Mój tata im odradzał. Mówił, że jak oni się poddadzą, to gdy spotkamy inne wojska niemieckie, mogą nas zbić – dodaje. W 1944 roku pan Jan został ranny w udo. Cały czas przeleżał w warszawskim szpitalu. Jak wyzdrowiał, nie mógł wrócić do rodzinnego domu na wschodzie, bo tam Sowieci wszystko zajęli. W zamian w Wierzchucinach dostał gospodarstwo. Napisał list do żony, że mają nowy dom. O rozkazie powrotu do Polski powiadomił rodzinę Pączków Winiakurow Stiepan Markowicz. Mówił proszącym głosem: „Staśka, nie wyjeżdżajcie do Polski. Zostańcie. Podobała mi się wasza praca”. Zaproponował nawet, że za jednego Polaka może dać trzech Sowietów.
W 1946 roku rodzina Pączków wracała do Polski. W pociągu Stasia po raz kolejny zachorowała na malarię. „Smutna sosna u jeziora, kąpie swój brunatny włos. My z Sybiru co wieczora szlim do Polski z wiatrem w głos. Tam nam góry, lasy, rzeki każdy strumyk, każdy gaj. Tutaj życie jest ponure, woła do nas gdzie wasz kraj. Boże Ojcze, coś jest w niebie, silną armię Polskę zbudź. Moc od złego, błagam Ciebie, do ojczyzny wróć nam wróć” – taki wiersz napisali, gdy wracali do Polski. Wiele osób wróciło już w marcu. Koleżanka Stasi, Bronia Augustyn, wróciła już w marcu. – Jak w maju poszłam do niej, to maiła w ogródku posadzony szczypiorek. Poprosiłam ją, aby mi trochę dała. Bardzo brakowało mi witamin, więc zjadłam cały pęczek szczypioru jak jabłko. Tata chciał nam przynosić od sąsiadów dwa litry mleka, lecz stwierdziliśmy, że jesteśmy szczęśliwi, bo mamy chleb i ziemniaki – mówi, nie kryjąc łez, zadowolenia i ulgi.
Po trzech latach, w 1949 roku, wyszła za mąż za Jana Szczepańskiego. Po ślubie mieszkała w Sitnie na gospodarstwie. Tam również zaczęli zakładać kołchozy. Z uwagi na przeżycia na Syberii nie chciała iść do pracy w kołchozie, bo źle je wspominała. Lepiej było pracować w sowchozie, bo tam pracowało się jak w PGR-ach. – Mieliśmy jedną krowę i trzeba było oddawać 1500 litrów mleka. Skąd mieliśmy tyle wziąć? – zastanawiała się młoda Stasia. – Kto się nie wywiązał z planu, to wsadzali do wiezienia – dodaje. Później wyprowadzili się do PGR- ów w Wąwelnie. Mąż Stanisławy Jan Szczepański marzył o własnym gospodarstwie. Gdy rozpoczęli pracę na gospodarstwie w Wąwelnie, wszystko było zrujnowane. Resztę życia pani Stanisława przepracowała na gospodarstwie w Rogalinie. Urodziła troje dzieci: dwóch synów - Edwarda i Eugeniusza - oraz córkę Marię. Wspomnieć należy, że spośród dziewięciorga wnuków pani Stanisławy troje to znani sportowcy. Aneta i Ilona wiele lat podnosiły ciężary, a Robert ,,Maximus” to znany strongman.