Szkolnych wycieczek czar - uczniowie nad Bałtykiem
Bałtyk stanowił najczęstszy cel szkolnych wycieczek. W latach 1929- 39 wyprawy nad morze miały miejsce aż czterokrotnie. Wielkopolskę odwiedzono w tym czasie trzy razy, natomiast po razie wybrano się do Bydgoszczy, Torunia, Chojnic i Wierzchlasu (do rezerwatu cisów). Dla dzieci z głębi kraju morze było miejscem tak odległym, że niemal egzotycznym. Te biedniejsze miały szansę poznać je tylko podczas wyjazdów organizowanych przez szkołę i współfinansowanych przez władze. Pierwsza wyprawa śladem mew i rybackich kutrów odbyła się w rok po opisywanej ostatnio, jakże udanej eskapadzie na wystawę krajową w Poznaniu. Tym samym zrealizowano marzenie, które się wtedy zrodziło, o czym zresztą wspomina autor (zapewne kierownik Paweł Kalinowski) na samym początku swojej relacji z premierowego pobytu na wybrzeżu:
Rok 1930 - przełamując fale
We wykonaniu zeszłorocznych postanowień szkoły naszego powiatu urządziły wycieczkę nad morze polskie. Wycieczka składała się z 73 osób i wyjechała w dniu 25 bm. (25 czerwca - red.) ze Sępolna. Przejeżdżając przez Kościerzynę i Kartuzy podziwiano przepiękną, romantyczną „Kaszubską Szwajcarię”. Wycieczka dotarła do morza tego samego dnia wieczorem, kwatery dostarczyła szkoła powszechna w Gdyni, które w pierwszym dniu nader wygodne nie były z powodu przepełnienia. Pozatem wycieczka znalazła tutaj bardzo troskliwą opiekę. Drugi dzień poświęcono przejazdowi statkiem na Hel i odwiedzeniu portu w Gdyni. Ujrzały dzieci nasze tyle ciekawych rzeczy, że uwaga ich ciągle była w naprężeniu i pełne wrażeń wróciły one na spoczynek. Podziwiano to wielkie, bezbrzeżne morze, po raz pierwszy oglądały oczęta naszych malców statki różnych rozmiarów i pochodzenia. Zachwyt wzbudziły nasze polskie statki handlowe i wojenne a przede wszystkim szkolne „Lwów” i „Dar Pomorza”, które przed Gdynią na kotwicy leżały i swe bieluteńkie ciała w złotem słońcu kąpały. Sensacją prawdziwą była wizyta na pokładzie transoceanicznego statku, który właśnie z Indyj do Gdyni przywiózł cały ładunek ryżu i którego załoga składała się z prawdziwych Hindusów tak miłych i sympatycznych, obdarzających dziatwę rodzynkami i owocami smacznemi. W trzecim dniu odwiedzono Gdańsk i jego prastare zabytki: ratusz, dwór Artusa, kościół N.M.P., zamek i kaplicę Sobieskiego, historyczny plac Dominikański, kościoły św. Katarzyny i św. Józefa, stare Młyny, port i stocznie gdańskie. Podróż powrotna prowadziła nas przez niziny nadwiślańskie do Tczewa i przez Chojnice wróciła wycieczka do Sępólna.
Serdeczne podziękowanie wycieczka składa swej Władzy szkolnej za wydatne poparcie swych zamierzeń, Wydziałowi Powiatowemu, Magistratom miast Więcborka i Kamienia, poszczególnem Miejscowem Radom Szkolnem i Rodzicom za zrozumienie sprawy i materialne poparcie tej akcji. Wycieczka ta dużo nas nauczyła, napełniliśmy ożywczym „wiatrem od morza” nasze płuca, nasze dusze młodociane ożywia duma narodowa, silna nadzieja w przyszłość Polski, i wdzięczność ku Tym, którzy Najjaśniejszą prowadzą Rzplitą ku słońcu i potędze.
Na Helu
Niczego nie ujmując narracji „pierwszego po bogu” w szkole, ze szczególnym zainteresowaniem warto zapoznać się z wrażeniami uczniów, na nasze szczęście czasami przenoszonymi na papier. Syn sępoleńskiego lekarza, Żarko Fucić, niezwykle malowniczo i wiernie opisał jeden z dni spędzonych nad Bałtykiem podczas wycieczki szkolnej w 1935 roku. Chłopiec tak wspomina wyprawę na Hel:
Wstajemy w Gdyni bardzo rychło, ubieramy się i szybko biegniemy nad brzeg morski. O godzinie 7-ej idziemy razem do przystani. W przystani stoją statki s/s „Wanda” i s/s „Gdańsk”. Wsiadamy na s/s „Wandę” i jedziemy na Hel. Morze jest burzliwe, fale uderzają o burtę statku i kołyszą go. Za statkiem ciągle lecą mewy, towarzysząc nam aż do Helu. Już w oddali na horyzoncie widać Hel. Podjeżdżamy coraz bliżej aż w końcu statek przybija do mola. Wysiadamy ze statku i idziemy na plażę. Po drodze dziewczęta i chłopcy kupują różne pamiątki. Bardzo smakują nam flądry. Przechodzimy przez wieś i las i oto jesteśmy na plaży. Wszyscy są bardzo zmęczeni. Jedni zaraz siadają na piasek, a drudzy biegną do morza. Chłopcy chcą się kąpać, ale jest zimno, więc tylko biegają brzegiem morza, wchodząc w wodę po kolana. Tak na zabawie spędziliśmy całe przedpołudnie. Powoli trzeba było wracać do wsi i oglądnąć ją sobie. W drodze powrotnej chcieliśmy zwiedzić latarnię morską, ale spowodu naprawy drutów elektrycznych była zamknięta. We wsi podziwialiśmy ładne domki rybackie, które są zbudowane w stylu holenderskim; mały, lecz bardzo czysty i ładny kościół, a następnie muzeum. W muzeum były wszystkie ryby Bałtyku. Po wyjściu z muzeum poszliśmy zwiedzać przystań rybacką i pasażerską. Zbliżała się godzina odjazdu. W przystani stał już statek s/s „Gdańsk”, na którym powróciliśmy do Gdyni.
Ostatki - 1939
Ostatnia wycieczka szkolna przed wybuchem wojny także wyruszyła nad Bałtyk. Nieliczna, bo zaledwie 37-osobowa grupa wyjechała z Sępólna na wybrzeże 13 czerwca 1939 roku. Plan tej wyprawy nie różnił się zasadniczo od pozostałych - stałym punktem programu była wizyta w Gdyni i na Helu. No, ale tradycyjnie przekazuję tutaj pałeczkę jednej z uczestniczek:
Do Gdyni przybyliśmy o godzinie 18-tej. Na dworcu czekał na nas przewodnik, z którym udaliśmy się do przeznaczonego nam pensjonatu „Zgoda”. Powietrze nad morzem było bardzo ostre. Tego samego dnia wieczorem udaliśmy się na Kamienną Górę, skąd dobrze można było obserwować miasto i morze. Stamtąd było widać oświetlonego „Sobieskiego” stojącego w porcie, jak również latarnię morską na Helu, dającą ostrzegawcze światła okrętom.
W pierwszy dzień pobytu w Gdyni zwiedzaliśmy port. Poszliśmy na okręt angielski „Daldorch”. Na okręcie tym znajdowali się murzyni i Anglicy. Zwiedzaliśmy również port zewnętrzny, który sztucznie usypano i zbudowano na wodzie. […] Następnie na holowniku „Merkur” jechaliśmy na Oksywie. Przejeżdżaliśmy koło stoczni, gdzie w jednej z nich wyłaniał się okręt podwodny. Gdy dobiliśmy do brzegu, wyruszyliśmy w dalszą drogę. Po drodze weszliśmy na górę, skąd oglądaliśmy miasto w dzień. We wsi Oksywie wstąpiliśmy do kościółka zbudowanego w XII wieku. Na tamtejszym cmentarzu poszliśmy do grobu działacza kaszubskiego Abrahama. Po zwiedzeniu kościoła i cmentarza poszliśmy na grób gen. Orlicz-Dreszera. Niedaleko grobu buduje się mauzoleum dla zwłok. Po powrocie do Gdyni holownikiem „Minerwa”, zwiedziliśmy jeszcze molo rybackie. W ten sam dzień przed południem przybył do portu okręt „Batory”, lecz już tego samego dnia nad wieczorem wyjeżdżał.
Następnego dnia wyjechaliśmy statkiem „Gdańsk” do Jastarni. Jest to miasteczko na półwyspie helskim. Jechaliśmy 1 i pół godz. w jedną stronę. Tam zwiedziliśmy kościół rybacki. Po tym poszliśmy na plażę morską gdzie byliśmy kilka godzin. Nad wieczorem jechaliśmy spowrotem statkiem „Gdynia” do Gdyni. Tego samego dnia o godz. 22-ej wieczorem wyjechaliśmy do Kościerzyny. Nocowaliśmy w miejscowym gimnazjum.
Następnego dnia zwiedziliśmy w mieście kościół i starostwo, które zostało przebudowane ze starego zamku krzyżackiego. O godz. 17 wyjechaliśmy z Kościerzyny do Sępolna Kr. W Sępolnie Kr. byliśmy o godz. 19 po poł.
Posłowie
Jedno tylko muszę dopowiedzieć. W ostatniej relacji mowa jest o grobie generała Orlicz- Dreszera. O ile w przypadku Helu, statków, stoczni i tym podobnych zapewne każdy czytelnik wie, o co chodzi, o tyle z postacią wojskowego może być problem. Wyjaśniam zatem, że generał Orlicz- Dreszer, jeden z pupilów Piłsudskiego, był przed wojną znaną i wpływową osobą. Zginął on tak, jak żył- z polotem. 16 lipca 1936 roku generał wyleciał samolotem na spotkanie swojej drugiej żonie, Amerykance, wracającej statkiem z USA do Gdyni. Orlicz- Dreszer chciał powitać ukochaną przelatując w pobliżu okrętu i machając jej. Niestety w trakcie lotu samolot spadł do morza, a cała jego załoga- generał i dwóch pilotów- poniosła śmierć. Ponieważ Orlicz- Dreszer był rozwodnikiem, proboszcz kościoła na Oksywiu sprzeciwił się pochowaniu go na tamtejszym cmentarzu wojskowym. Gdy duchowny zapowiedział, że nie otworzy przed zmarłym drzwi kościoła, w dniu planowanego pogrzebu pod świątynię zajechała ciężarówka z marynarzami, którzy po prostu wyciągnęli drzwi z zawiasów i je wywieźli. Pogrzeb mógł się więc odbyć bez przeszkód.
Zainteresowanie generałem umarło śmiercią naturalną. Zupełnie inaczej niż ciągoty do morza, które nadal cieszy się ogromną popularnością wśród turystów. I chociaż ciągle wycieczka szkolna bez wizyty w porcie oraz rejsu statkiem jest jak żołnierz bez karabinu, to i tak największą frajdę dzieciom daje wizyta na plaży.