Wielogłosem o wyzwoleniu Sępólna
Organy Stalina na ulicy Podgórnej
Wszyscy przepytani mieszkańcy zgodnie twierdzą, że Niemcy zaczęli opuszczać miasto wcześniej i przed nadejściem Armii Czerwonej było ich już niewielu. Pani Kowalik zauważyła, że w ciągu kilku dni przed wkroczeniem Rosjan w mieście wybuchło kilka pożarów. Palić się miał m.in. sklep z amunicją myśliwską i piekarnia Ossowskiego. Samo wyzwolenie relacjonowane jest różnie. Ildefons Głazik powiedział tak: Sępólno zostało wyzwolone bez wystrzału. Pamiętam jeden taki znamienity fakt. Gdy Rosjanie wchodzili do miasta – na przedzie szedł żołnierz z automatem. Środkiem jezdni doszedł aż do Placu Wolności. Prawdopodobnie mamy tu do czynienia z pewnym skrótem myślowym, gdyż miasto zdobywano w dwóch etapach. Zajęcie miasta do rzeki rzeczywiście nastąpiło bez wysiłku, natomiast o część za rzeką toczyły się już stosunkowo ciężkie walki. Kilkoro rozmówców mówiło o krwawych starciach przy moście na ulicy Młyńskiej. Kapral Józef Bełza, który miał w tych walkach brać udział, opisał je następująco: Pamiętam był zimny ranek 1945 r. Nasze oddziały, tzn. wojska radzieckie oraz mały oddział żołnierzy polskich, zajęły pozycje na przedmieściach miasta Sępólna z kierunku Koronowa. Atak naszych wojsk był tak nagły, że żołnierze niemieccy w panicznej ucieczce pozostawili na dzisiejszym Placu Wolności część sprzętu wojskowego. Jednak nasz pierwszy szturm nie wyzwolił całego miasta. Nasze wojska zostały zatrzymane na prawym brzegu Sępolenki. Niemcy zajęli dogodne pozycje na wzgórzach. Zdobycie drugiej części miasta było tym bardziej trudne, że tereny przy rzece i most przez rzekę zostały zaminowane przez uciekających faszystów. Jedyną drogą do zdobycia drugiej części miasta było przedarcie się przez dzisiejszą ulicę Młyńską. To jednak było także bardzo trudne, gdyż Niemcy prowadzili ciągły ogień. Początkowo próbowaliśmy się tamtędy przedrzeć, jednak silne ogniska cekaemów uniemożliwiały nam to zadanie. Pamiętam, że plac przy młynie dosłownie był wysłany ciałami moich kolegów. W tym czasie, gdy my próbowaliśmy nawiązać kontakt ogniowy z faszystami, pozycje ich zostały umocnione, gdyż na teren stacji wtoczył się niemiecki pancerny pociąg, z którego Niemcy zaczęli prowadzić nieprzerwany ostrzał miasta. Jeszcze dużo razy próbowaliśmy przedrzeć się ulicą Młyńską jednak skutek był taki, że ginęli kolejni towarzysze broni. Wreszcie udało się nam obejść miasto i od strony wsi Świdwie zaatakować i zdobyć pancerny pociąg niemiecki. W trakcie tych walk ucierpieć też miała wieża kościoła ewangelickiego. Zofia Domek napomknęła z kolei o boju toczonym o tartak i nagrobkach na starym cmentarzu, wyrzucanych w powietrze przez eksplodujące pociski. Seweryna Kowalska wspominała zaś katiusze na ulicy Podgórnej i bombę fosforową, która zapaliła jej mieszkanie.
Kapuśniak dla żołnierzy
Większość zapytanych o losy Niemców odpowiedziała, że ci już wcześniej zaczęli uciekać z miasta. Z wypowiedzi świadków wyzwolenia bije współczucie dla okupantów. Niejedna osoba napomina nawet, że wielu z tych Niemców, którzy zostali w mieście, to byli Niemcy przyzwoici, dobrzy dla Polaków. Ogólnie wypowiadano się o nich znacznie cieplej niż o Rosjanach. Seweryna Kowalska na pytanie o relacje polsko-niemieckie odpowiedziała m.in.: Stosunek Niemców do nas był różny. Wielu z nich udzielało nam pomocy nawet w czasie okupacji. Jednak bardzo obawiali się wyzwolicieli. Jeden z moich sąsiadów, nie chcąc opuścić mieszkania i nie mogąc pogodzić się z myślą, że będzie żył w Polsce, powiesił się. Przedtem podciął żyły swojej żonie i córce. Feliks Podgórski stwierdził natomiast, mając na myśli stosunek Polaków do tych przyzwoitych Niemców: Są to bardzo przykre sprawy, dlatego wolałbym to pominąć.
Generalnie wyzwolenie przyjmowano bardziej z obawą niż ulgą. Ildefons Głazik powiedział o tym w ten sposób: Polacy byli zdezorientowani. Mimo że Sępólno było wyzwolone – jeszcze się bali, bo było możliwe, że okupant wróci. Nie wiedzieli, jaka czeka ich przyszłość; przecież nastąpić miała zmiana ustroju. Elżbieta Frąckowiak tłumaczyła uczniom: Tak, tak, wiem, że was teraz w szkole uczą, że było to wszystko ładnie, pięknie. Wtedy nie było to aż takie proste. Naród był zagubiony, nie wiedział co i jak. Ludzie mówili, że „ruskie” to złodzieje, zabójcy, dlatego dużo ludzi w mieście bało się ich. Obawy miały pokrycie w rzeczywistości. Inni podawali bowiem konkretne przykłady samowoli żołnierzy ze Wschodu. Renata Stryszyk wspomniała o kradzieży filiżanek z uszkami pomalowanymi na złoty kolor i o pożarze kamienicy w centrum (pożar wybuchł od ogniska rozpalonego przez czerwonoarmistów). Pani Tulula opowiedziała zaś tragiczną historię pewnej krowy: Któregoś dnia syn mój przyprowadził do domu (nie wiadomo skąd) młodą krowę. Radość była ogromna. Cieszyłyśmy się z siostrą jak dzieci. Było mleko, które mogłam podawać dzieciom swoim i siostry. Dzieliłam się tym mlekiem z wszystkimi sąsiadami. Po kilku dniach zaszłam do chlewa, a tam jakiś człowiek siedzi i doi moją krowę! Zaczęłam krzyczeć na niego, wyzywając od przeklętych złodziei. Rozpłakałam się. Okazało się, że był to rosyjski żołnierz. Gdy to zrozumiałam rozzłościłam się jeszcze bardziej. Krzyczałam, że pójdę na komendanturę. On nic na to nie odpowiedział, wziął mleko i odszedł. Przyszedł na drugi dzień z dwoma kolegami i jakimiś saniami. Zabili moją krowę, wzięli na sanki i poszli sobie. Tak! Tak było… Nieliczni opowiadali też jednak o łzach szczęścia, o wywieszanych czerwonych i biało-czerwonych flagach, o częstowaniu żołnierzy jedzeniem (Feliks Podgórski powiedział nawet, czym częstowano – kapuśniakiem oraz zupą mleczną).
Wiem, że niewiele wiem
Niestety przeprowadzone wywiady rzeczywiście są „szkolne”, co obniża ich wartość poznawczą (mało dociekliwe, różne pytania, raczej nie spisano całych odpowiedzi). Na szczęście jest ich kilkanaście, co pozwala na porównania i wyszukiwanie informacji powtarzających się – znaczy wysoce prawdopodobnych. Przepytywani jak jeden mąż mówili o ciężkich warunkach pogodowych i ucieczce Niemców. Kilka osób opowiadało o toczących się walkach. Ale nawet tam, gdzie świadkowie się różnili, paradoksalnie różnic być nie musiało. Sępólno de facto wyzwalano na raty przez kilkanaście dni. Jedni mogli więc zapamiętać czy być świadkami spokojnego pierwszego etapu, natomiast drudzy mogli przedstawiać gwałtowniejsze epizody drugiej tury. I dalej - odmalowane przez niektórych serdeczne przyjęcie wyzwolicieli mogło dotyczyć nie pierwszej fali, a większych polskich oddziałów, które zawitały do miasta. Ktoś dociekliwy dopytałby o takie kwestie i rozwiał rodzące się wątpliwości.
Sporo spośród podanych szczegółów – na przykład z dramatycznej opowieści kaprala Bełzy – jest trudnych do zweryfikowania. Wstyd przyznać, ale historia wyzwolenia Sępólna nie została dotąd porządnie opracowana. Mamy relacje świadków (przeważnie spisywane po latach) oraz ogólne informacje w literaturze. I tyle. Wyzwolenie miasta wciąż czeka na historyka, który je zbada i opisze. Na razie mamy więcej pytań niż odpowiedzi.