Opowieści krajeńskie

Sezamie otwórz się, czyli jak skarby toruńskiego muzeum przetrwały wojnę w Sępólnie

Łukasz Jakubowski, 14 grudzień 2017, 14:20
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Bezcenne dzieła sztuki, łapczywi naziści i nieustanna gra w kotka i myszkę pomiędzy hitlerowcami, którzy myśleli już o zabezpieczeniu własnej przyszłości, a aliantami, których celem było zachować jak najwięcej z materialnego dziedzictwa kulturowego Europy. I nie myślcie, że chodzi tylko o bursztynową komnatę, złoto Wrocławia czy skarby zachodnioeuropejskich muzeów. Grabież dóbr kultury przyjęła olbrzymie rozmiary i nawet nasze Sępólno odegrało swoją małą rolę w walce o być albo nie być muzeów.
Sezamie otwórz się, czyli jak skarby toruńskiego muzeum przetrwały wojnę w Sępólnie

Wnętrze jednej z sal toruńskiego muzeum w okresie hitlerowskiej okupacji. Autorem tego zdjęcia i zdjęć przedstawiających poszczególne eksponaty jest Kurt Grimm. Dzisiaj fotografie Grimma są ważnym źródłem w procesie ustalania, co znajdowało się w muzeum przed ewakuacją zbiorów w 1944 roku

Sezamie otwórz się, czyli jak skarby toruńskiego muzeum przetrwały wojnę w Sępólnie

Amforka znaleziona w Sępólnie przy ul. Jeziornej - dar Jerzego Andruszkiewicza

Znamy ten temat? Owszem, znamy. Niedawno odżył on za sprawą pociągu z Wałbrzycha, co jakiś czas dowiadujemy się również o jakimś drogocennym artefakcie, który wypłynął na jakiejś aukcji lub odnalazł się gdzieś na strychu lub w piwnicy. Swoje w popularyzacji zagadnienia zrobili też spece z Hollywood. Być może oglądaliście „Łowców skarbów” – obsadzoną filmowymi gwiazdami historię grupy amerykańskich żołnierzy, historyków sztuki przebranych w mundury, przemierzających Europę Zachodnią śladem zrabowanych skarbów. Na czele wojaków stał oficer grany przez George’a Clooneya – tradycyjnie wyglądającego niczym młody bóg. Jego odpowiednikiem w realu na Pomorzu Gdańskim była na swój sposób Halina Załęska. Po ustaniu działań wojennych robiła ona co w jej mocy, żeby odzyskać zbiory Muzeum Okręgowego w Toruniu, wywiezione przez okupantów latem i jesienią 1944 roku, gdy realne stało się zagrożenie ze strony Armii Czerwonej. 
 

Nie tylko pierniki

Niewiele nam wiadomo o skali i przebiegu ewakuacji artefaktów. Z przekazów pamiętnikarskich osób zaangażowanych w odtwarzanie instytucji kultury po wojnie oraz z artykułów wspomnianej już Haliny Załęskiej (wieloletniego i bardzo zasłużonego pracownika toruńskiego muzeum) wiemy, że część zbiorów utraconych w czasie II wojny światowej odnaleziono w Wyrzysku, Sępólnie Krajeńskim i Górsku. Odnalezione zbiory wracały do Torunia pomiędzy sierpniem 1945 a marcem 1947 roku. Transporty z Wyrzyska wyruszyły 23 i 24 sierpnia 1945, 29 sierpnia 1946 oraz w styczniu i marcu 1947 roku. Przewieziono wówczas m.in. 50 obrazów, 9 tarcz herbowych, 8 rzeźb, 12 witraży gotyckich, 4 miecze, hełm, skrzynkę cechową, 8 drzwi intarsjowanych i 73 formy piernikarskie. Z Górska w 1946 roku przetransportowano m.in. skrzynię cechową z 1679 roku, szafkę ścienną intarsjowaną, 2 skrzynki cechowe z XVIII wieku, korzec chełmiński oraz fotel barokowy. Z Sępólna 14 września 1945 roku przewieziono do Torunia m.in. skrzynię drewnianą z 1794 roku, drzwi intarsjowane i formy pierników toruńskich.
W zasadzie to wszystko, co wiemy o sępoleńskich losach toruńskich muzealiów. Jakie jeszcze eksponaty znajdowały się wśród nich? Kiedy transport dotarł do Sępólna? Jakim cudem skrzynie i ich zawartość przetrwały pobyt czerwonoarmistów? A właśnie może nie przetrwały; może co niektóre przedmioty zostały w Sępólnie wykradzione? I kto wiedział o bezcennym ładunku? Gdzie przechowywano precjoza – w piwnicy, na strychu, w magazynie? W starostwie, piwnicach sądu czy w innym miejscu? Pytania można mnożyć w nieskończoność – oczywiście tak w skali mikro, czyli w kontekście sępoleńskiego epizodu, jak i w skali makro, czyli biorąc pod uwagę losy całego muzealnego zasobu. 
 
http://krajna.com.pl/system/27/assets/000/006/122/tancerki.jpg?1513257643
Muzeum Okręgowe w Toruniu straciło w czasie wojny wiele obrazów z bogatej kolekcji malarstwa niemieckiego. 
Wśród zaginionych obrazów jest płótno „Tancerki” Leopolda Schmutzlera z 1864 roku...
 

Dr Markowska na tropie

W czasie ewakuacji Niemców w 1944 roku zaginęło lub zostało zniszczonych wiele eksponatów. O utraconych zasobach muzeum toruńskiego w piśmie do Ministerstwa Kultury i Sztuki z 1965 roku informował ówczesny dyrektor Muzeum – prof. Jerzy Remer. Wymienił w nim zespół obrazów olejnych z Sali Sądowej ratusza, dzieła malarstwa, ryciny. Nie był to jednak spis kompletny. Sporządzenie dokładnego katalogu strat było i jest bardzo utrudnione ze względu na fakt, że okupanci celowo niszczyli księgi inwentarzowe i katalogi. 
O tym, że część toruńskich muzealiów przeczekała najgorsze wojenne miesiące w Sępólnie dowiedziałem się od dr Iwony Markowskiej, pracownika Muzeum Okręgowego w Toruniu. Dr Markowska jest członkiem zespołu, który podjął się próby możliwie precyzyjnego oszacowania strat wojennych muzeum. W ramach prowadzonych badań sprawdzany jest każdy trop związany z ewakuacją zbiorów – stąd wizyta dr Markowskiej w Sępólnie. Niestety ani ja, ani Biblioteka Publiczna w Sępólnie nie byliśmy w stanie wnieść do sprawy niczego nowego. Ale być może nasi Czytelnicy dysponują jakąś wiedzą w tym temacie? Jeśli tak, bardzo prosimy o kontakt z Redakcją lub z autorem niniejszego tekstu (proszę się kontaktować przez Bibliotekę Publiczną w Sępólnie). Każda informacja może się tutaj okazać niezwykle cenna!
 

Kwity w starostwie

Tajemnicą poliszynela jest, że niektóre sępoleńskie domy i mieszkania zdobią wciąż wiekowe meble, sprzęty i bibeloty. Gdyby tylko potrafiły mówić… W niektórych szufladach oraz na niektórych półkach znaleźć też można bardziej rozmowne pamiątki po dawnych sępólnianach – zdjęcia, książki, dokumenty. Najczęściej szczęśliwi posiadacze owych przedmiotów są w pełni świadomi ich wartości i pochodzenia. Nikt jednak nie wie, jakie tajemnice skrywają wciąż tutejsze piwnice, lamusy, strychy, poddasza, a nawet podwórza. Tutaj za odkryciami stoi już przeważnie przypadek. W zbiorach Cyfrowego Archiwum Tradycji Lokalnej przy Bibliotece Publicznej w Sępólnie znajduje się na przykład gliniana amforka, dar Pana Jerzego Andruszkiewicza. Ofiarodawca dołączył do niej krótką notkę o następującej treści: Amforkę znaleziono w Sępólnie Kraj. przy ul. Jeziornej podczas dokonywania wykopu pod budynek mieszkalny w październiku 1970 roku. Po rozebraniu budynku mieszkalnego, który mógł stać w tym miejscu około 150 lat, ukazało się palenisko o wymiarach 2,5 x 2,5 metra i grubości ok. 5 cm. Był to dowód, że stał tam budynek mieszkalny – tzw. “kurna chata”. Mógł tam stać ponad 100 lat. W popielisku był tylko popiół drzewny. Po usunięciu popiołu, ukazał się czysty piasek. W piasku na głębokości 5-8 cm znajdowała się amforka zatkana korkiem. Próba otworzenia nie powiodła się - korek natychmiast odłamał się, pozostawiając część w szyjce flakonu. Amforka była pusta […] Fascynujące, prawda? 
W ubiegłym roku do biblioteki zgłosili się Państwo, którzy podczas remontu domu w pobliskiej wsi natrafili na mocno już zniszczony notesik. Po bliższych oględzinach okazało się, że to słownik niemiecko-francuski, prowadzony zapewne przez tego z domowników, który uczył się języka Moliera. Najświeższym odkryciem są rzecz jasna dokumenty ze Starostwa Powiatowego w Sępólnie. Z tego, co dowiedziałem się od Pani Anny Dei-Dobrowolskiej, sekretarza urzędu, papiery znaleziono w trakcie wymiany drzwi. Była wśród nich książeczka Stahlwerk II Thomasbirne Reinolda Schmidta z 1936 roku, stanowiąca dodatek do filmu dokumentalnego pod tym samym tytułem. Znacznie ciekawszych okazało się kilka kart z kartoteki z okresu II wojny światowej. Na kartach jest wprost napisane, że chodzi o ausweis, przy czym termin ten oznaczał w czasie wojny dokumenty różnego rodzaju – zazwyczaj identyfikacyjne związane z miejscem pracy. Charakter informacji zawartych na kartach sugeruje jednak, że w tym przypadku chodzi raczej o personalausweis, czyli dowód osobisty. I od razu rozczaruję łowców sensacji - karty nie zawierają żadnych smaczków, które mogłyby sugerować, że ukryto je przez wzgląd na ich zawartość. Są po prostu interesującą ciekawostką. 
Jestem przekonany, że takich odkryć było u nas trochę od zakończenia wojny. Z różnych powodów zachowywało się je - i nadal zachowuje - dla siebie. Nietrudno zrozumieć motywy, którymi szczęśliwi odkrywcy kierowali się i kierują, podejmując takie a nie inne decyzje. Mimo to szkoda, bo nikomu by nie ubyło, gdyby na znaleziska rzucili okiem nie tylko marszandzi, ale i lokalni historycy. Stanowczo zbyt często między palcami, po cichu i dyskretnie przelatują nam te jakże cenne świadectwa przeszłości, historie, odpryski minionego, które szczęśliwie nie dały się rozjechać wolnemu, ale nieubłaganie prącemu przed siebie walcowi przyszłości.