Opowieści krajeńskie
Bolesne przebudzenie, czyli jak wojna wysiadła na dworcu. Część II
Wojnę można opisać bardzo prostym ciągiem logicznym. Im dłużej trwają walki, tym więcej poszkodowanych. Im więcej poszkodowanych, tym trudniej zapewnić im właściwą opiekę. W Niemczech niedługo po wybuchu I wojny światowej już nie tylko szpitale zaczęły przyjmować frontowe ofiary. Z tego powodu pociągi z rannymi docierały między innymi do Kamienia i Więcborka, gdzie lazarety przygotowano w obiektach o innym przeznaczeniu.
Wojna dociera do Więcborka i Kamienia
Z biegiem czasu sytuacja w chojnickich szpitalach wcale nie ulegała poprawie. Wręcz przeciwnie - coraz cięższe warunki doprowadziły do pojawienia się groźnych chorób, przenoszonych przez pchły i wszy. O aktualnej sytuacji informowały na bieżąco regionalne gazety. Korespondent „Gazety Toruńskiej” w listopadzie donosił: Codziennie przyjeżdżają tutaj pociągi z rannymi. Do tutejszych lazaretów tylko w poszczególnych wypadkach jeszcze przyjmują rannych, gdyż lazarety są przepełnione. Dla chorych na tyfus budują się nowe baraki. W ostatnich dniach zaszło kilka wypadków śmierci zarówno pośród rannych jako i chorych na tyfus. I jeszcze kilka słów z grudnia: Onegdaj przybył tutaj na dworzec pociąg lazaretowy z Prus Wschodnich, z którego do tutejszych lazaretów odstawiono około 100 rannych. Znajdowało się pomiędzy nimi wielu z odmrożonemi członkami. Według opowiadania tych biedaków, gdy woda była w rowach strzeleckich, nieraz im nogi zamarzły tak, że nie było można ich wydobyć.
W grudniu w miejskiej szkole dla chłopców trzeba było urządzić kolejny lazaret. Tamtejsze 300 łóżek zapełniło się bardzo szybko. W poszukiwaniu następnych szpitalnych lokalizacji zaczęto wreszcie zwracać się ku prowincji. W Kamieniu i w Więcborku na lazarety zamieniono obiekty należące do instytucji religijnych – w Więcborku zajęto pomieszczenia ewangelickiego diakonatu, w Kamieniu część Zakładu św. Anny. W przypadku Kamienia szybko okazało się, że ulokowanie rannych żołnierzy w zakładzie nie było dobrym pomysłem, gdyż oprócz żołnierzy przebywały tam również młode dziewczęta (zakonnice zajmowały się wychowywaniem „zaniedbanych” panien).
Panny i wojacy
Zakład św. Anny był w dyspozycji wojska już od 4 sierpnia 1914 roku. Pierwszy transport rannych żołnierzy przybył tutaj z początkiem października. Przygotowanie lazaretu wiązało się z koniecznością ograniczenia liczby wychowanek zakładu. Część dziewcząt przewieziono z Kamienia do Marienfeld, część powróciła do swoich domów rodzinnych, natomiast pozostałe 70 panien pozostało na miejscu, w najstarszej części kompleksu, wybudowanej w 1905 roku.
Kamieński lazaret podlegał szpitalowi w Chojnicach. Kierowano tutaj żołnierzy z niewielkimi obrażeniami. Przygotowano dla nich 150 łóżek. W pierwszym transporcie do zakładu przybyło 115 rannych, później liczba pacjentów wynosiła od 45 do 122 osób. Ich leczeniem zajmował się kamieński lekarz Albert Eschner, a w jego zastępstwie August Pokrzywnicki, lekarz z Sępólna.
Wojskowi podejmowali próby zbliżenia się do wychowanek zakładu. Można sobie z łatwością wyobrazić, że cierpiący mężczyźni szukali w ich towarzystwie tak zaspokojenia żądzy, jak i ukojenia. Ogromny stres na polu bitwy i odniesione obrażenia odbijały się na kondycji psychicznej i fizycznej rannych. Chwile zapomnienia w ramionach młodych kobiet czy nawet podlotków stanowiły dla niektórych pokusę zbyt silną, żeby zważać na moralność i zasady. Pewnie głównie dlatego już w listopadzie 1915 roku postanowiono zlikwidować szpital wojskowy w Kamieniu. Elżbietanki, które prowadziły zakład, były z tego powodu szczęśliwe, jednak ci mieszkańcy miasta, którzy czerpali zysk z handlu z żołnierzami, przyjęli likwidację lazaretu z niezadowoleniem. Po wyjeździe wojskowych konieczny okazał się remont szpitalnej części placówki.
Cywile – drugoplanowe ofiary wojny
Na koniec wróćmy ponownie do Chojnic. Musimy wiedzieć, że pociągi przywoziły do miasta nie tylko jeńców i rannych. Każdego dnia na dworcu wysiadali też uchodźcy z ogarniętych walkami terenów. Ich liczba musiała być znaczna, gdyż już 1 września w prasie można było przeczytać: Ze względu na to, że do Chojnic spodziewany jest większy transport rannych i jeńców, odnośne władze wydały rozporządzenie, wedle którego od [tej] chwili dalszych uciekinierów się nie przyjmuje. Wszelki przypływ zamiejscowych jest wzbroniony. Według korespondenta do końca września w mieście znalazło schronienie około 1800 osób z Prus Wschodnich i 200 z Prus Królewskich. Tak znaczny napływ ludności doprowadził do wzrostu cen żywności.
Wojna stanowiła ponadto olbrzymi ciężar finansowy. Trzeba było zatroszczyć się nie tylko o żołnierzy i uciekinierów, ale i o rodziny mężczyzn wcielonych do wojska. Prasa podaje, że październiku w Chojnicach około 300 kobiet, których mężowie byli na wojnie, pobierało 2 razy w miesiącu zapomogę z kasy miejskiej.
Wszystko to nastąpiło w ciągu zaledwie kilku pierwszych miesięcy walk. Spadek poziomu jakości życia był niewątpliwie znaczny. Ale o ile do niewygód można się było przyzwyczaić, o tyle coraz to nowe pobory i widok tych wszystkich rannych wojaków, napływających bezustannie do lazaretów w Chojnicach, Więcborku czy Kamieniu, musiały już na samym początku wojny przekonać mieszkańców, że ewentualne zwycięstwo kosztować będzie dużo i okazać się może pyrrusowym zwycięstwem.
KONIEC