Opowieści krajeńskie
Bolesne przebudzenie, czyli jak wojna wysiadła na dworcu. Część II
Łukasz Jakubowski, 20 lipiec 2017, 12:48
Średnia:
0.0
(0 głosów)
Wojnę można opisać bardzo prostym ciągiem logicznym. Im dłużej trwają walki, tym więcej poszkodowanych. Im więcej poszkodowanych, tym trudniej zapewnić im właściwą opiekę. W Niemczech niedługo po wybuchu I wojny światowej już nie tylko szpitale zaczęły przyjmować frontowe ofiary. Z tego powodu pociągi z rannymi docierały między innymi do Kamienia i Więcborka, gdzie lazarety przygotowano w obiektach o innym przeznaczeniu.
Wojna dociera do Więcborka i Kamienia
Z biegiem czasu sytuacja w chojnickich szpitalach wcale nie ulegała poprawie. Wręcz przeciwnie - coraz cięższe warunki doprowadziły do pojawienia się groźnych chorób, przenoszonych przez pchły i wszy. O aktualnej sytuacji informowały na bieżąco regionalne gazety. Korespondent „Gazety Toruńskiej” w listopadzie donosił: Codziennie przyjeżdżają tutaj pociągi z rannymi. Do tutejszych lazaretów tylko w poszczególnych wypadkach jeszcze przyjmują rannych, gdyż lazarety są przepełnione. Dla chorych na tyfus budują się nowe baraki. W ostatnich dniach zaszło kilka wypadków śmierci zarówno pośród rannych jako i chorych na tyfus. I jeszcze kilka słów z grudnia: Onegdaj przybył tutaj na dworzec pociąg lazaretowy z Prus Wschodnich, z którego do tutejszych lazaretów odstawiono około 100 rannych. Znajdowało się pomiędzy nimi wielu z odmrożonemi członkami. Według opowiadania tych biedaków, gdy woda była w rowach strzeleckich, nieraz im nogi zamarzły tak, że nie było można ich wydobyć.
W grudniu w miejskiej szkole dla chłopców trzeba było urządzić kolejny lazaret. Tamtejsze 300 łóżek zapełniło się bardzo szybko. W poszukiwaniu następnych szpitalnych lokalizacji zaczęto wreszcie zwracać się ku prowincji. W Kamieniu i w Więcborku na lazarety zamieniono obiekty należące do instytucji religijnych – w Więcborku zajęto pomieszczenia ewangelickiego diakonatu, w Kamieniu część Zakładu św. Anny. W przypadku Kamienia szybko okazało się, że ulokowanie rannych żołnierzy w zakładzie nie było dobrym pomysłem, gdyż oprócz żołnierzy przebywały tam również młode dziewczęta (zakonnice zajmowały się wychowywaniem „zaniedbanych” panien).
Panny i wojacy
Zakład św. Anny był w dyspozycji wojska już od 4 sierpnia 1914 roku. Pierwszy transport rannych żołnierzy przybył tutaj z początkiem października. Przygotowanie lazaretu wiązało się z koniecznością ograniczenia liczby wychowanek zakładu. Część dziewcząt przewieziono z Kamienia do Marienfeld, część powróciła do swoich domów rodzinnych, natomiast pozostałe 70 panien pozostało na miejscu, w najstarszej części kompleksu, wybudowanej w 1905 roku.
Kamieński lazaret podlegał szpitalowi w Chojnicach. Kierowano tutaj żołnierzy z niewielkimi obrażeniami. Przygotowano dla nich 150 łóżek. W pierwszym transporcie do zakładu przybyło 115 rannych, później liczba pacjentów wynosiła od 45 do 122 osób. Ich leczeniem zajmował się kamieński lekarz Albert Eschner, a w jego zastępstwie August Pokrzywnicki, lekarz z Sępólna.
Wojskowi podejmowali próby zbliżenia się do wychowanek zakładu. Można sobie z łatwością wyobrazić, że cierpiący mężczyźni szukali w ich towarzystwie tak zaspokojenia żądzy, jak i ukojenia. Ogromny stres na polu bitwy i odniesione obrażenia odbijały się na kondycji psychicznej i fizycznej rannych. Chwile zapomnienia w ramionach młodych kobiet czy nawet podlotków stanowiły dla niektórych pokusę zbyt silną, żeby zważać na moralność i zasady. Pewnie głównie dlatego już w listopadzie 1915 roku postanowiono zlikwidować szpital wojskowy w Kamieniu. Elżbietanki, które prowadziły zakład, były z tego powodu szczęśliwe, jednak ci mieszkańcy miasta, którzy czerpali zysk z handlu z żołnierzami, przyjęli likwidację lazaretu z niezadowoleniem. Po wyjeździe wojskowych konieczny okazał się remont szpitalnej części placówki.
Cywile – drugoplanowe ofiary wojny
Na koniec wróćmy ponownie do Chojnic. Musimy wiedzieć, że pociągi przywoziły do miasta nie tylko jeńców i rannych. Każdego dnia na dworcu wysiadali też uchodźcy z ogarniętych walkami terenów. Ich liczba musiała być znaczna, gdyż już 1 września w prasie można było przeczytać: Ze względu na to, że do Chojnic spodziewany jest większy transport rannych i jeńców, odnośne władze wydały rozporządzenie, wedle którego od [tej] chwili dalszych uciekinierów się nie przyjmuje. Wszelki przypływ zamiejscowych jest wzbroniony. Według korespondenta do końca września w mieście znalazło schronienie około 1800 osób z Prus Wschodnich i 200 z Prus Królewskich. Tak znaczny napływ ludności doprowadził do wzrostu cen żywności.
Wojna stanowiła ponadto olbrzymi ciężar finansowy. Trzeba było zatroszczyć się nie tylko o żołnierzy i uciekinierów, ale i o rodziny mężczyzn wcielonych do wojska. Prasa podaje, że październiku w Chojnicach około 300 kobiet, których mężowie byli na wojnie, pobierało 2 razy w miesiącu zapomogę z kasy miejskiej.
Wszystko to nastąpiło w ciągu zaledwie kilku pierwszych miesięcy walk. Spadek poziomu jakości życia był niewątpliwie znaczny. Ale o ile do niewygód można się było przyzwyczaić, o tyle coraz to nowe pobory i widok tych wszystkich rannych wojaków, napływających bezustannie do lazaretów w Chojnicach, Więcborku czy Kamieniu, musiały już na samym początku wojny przekonać mieszkańców, że ewentualne zwycięstwo kosztować będzie dużo i okazać się może pyrrusowym zwycięstwem.
KONIEC
Komentarze do artykułu
Dodaj komentarz
Zaloguj się lub Zarejestruj aby dodać komentarz.
Zaloguj się
Najczęściej czytane
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...
Na początku 1945 r., kiedy front przekroczył linię Wisły, a wojska...
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Najwyżej oceniane
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Czasami trzeba czekać wiele, wiele lat, żeby poznać swoje prawdziwe...
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...